Przez tydzień stosowałam dietę Aniołków Victoria's Secret. Nie róbcie tego w domu!
Dieta Aniołków Victoria's Secret owiana jest złą sławą. Wiedziona ciekawością postanowiłam sprawdzić, jak ich jadłospis sprawdzi się u "normalnej" kobiety. Przez 7 dni stosowałam drakońską dietę modelek i żywiłam się wyłącznie warzywami i owocami. Błagam was, nie bierzcie ze mnie przykładu. Ta dieta to koszmar.
19.06.2017 | aktual.: 20.12.2017 10:57
Kiedy przeczytałam w sieci, jak wygląda dieta modelek Victoria's Secret stwierdziłam, że to żart. Jak można przeżyć tydzień na samych owocach, warzywach i płynach? Nie byłabym sobą, gdyby wrodzona ciekawość nie kazała mi sprawdzić, jak na taki jadłospis reagują "normalne" kobiety. I tak zrodził się eksperyment. Wcieliłam się w Aniołka i przez 7 dni stosowałam się do diety, na którą modelki przechodzą tuż przed wielkim, corocznym pokazem marki. "The Sun" zdradził, że pierwsze cztery dni diety Aniołków, to posiłki składające się wyłącznie z warzyw i owoców. Ostatnie trzy dni to absolutny detoks i przyjmowanie wszystkiego wyłącznie w formie płynów. Modelki mają być dzięki temu maksymalnie odchudzone i odwodnione, żeby bielizna prezentowała się na nich idealnie. Efekt? Nie róbcie tego. Nigdy.
Poniedziałek
Do diety zabrałam się pełna pozytywnej energii. Na śniadanie zjadłam mix owoców, w skład którego weszły truskawki, arbuz, mango i jabłko. Najbardziej zabolał mnie brak kawy. Ale czego nie robi się dla figury Aniołka. Dzień płynął spokojnie, a mój brzuch nie wydawał się protestować przeciwko nagłej dostawie węglowodanów i tłuszczu. W pracy chrupałam marchewkę i wszystko było super. Obiad to grillowane warzywa. Wbrew pozorom zasnęłam całkiem najedzona i zadowolona z siebie. Dzień pierwszy zaliczony!
Wtorek
Wstałam wcześniej niż zwykle. Głównie dlatego, że straszliwie burczało mi w brzuchu. Mimo to organizm wciąż nieźle się trzymał. Na śniadanie znów świeże owoce, tym razem w towarzystwie małej garstki orzechów laskowych. W pracy zaczęłam czuć się kiepsko. Efekt odstawienia cukru i kofeiny. I chociaż kusiła mnie pyszna bułeczka w bufecie, nie złamałam się. Wypiłam koktajl z mango i nasion chia, który zagryzłam surowymi warzywami w słupkach. Po powrocie do domu zafundowałam sobie brokuły i marchewkę gotowane na parze. Położyłam się spać wyjątkowo wcześnie. Głównie dlatego, żeby nie słyszeć burczenia, które znacząco się nasiliło.
Środa
Kiepsko spałam. Budziłam się co kilka godzin, zmęczona i poirytowana. Po porannej porcji owoców miałam ochotę rzucić talerzem w ścianę. Do pracy szłam jak na ścięcie. Czułam się jak w trakcie najgorszego PMS-u. W redakcji na moim biurku pojawił się klasyczny zestaw: koktajl owocowy, kawałki warzyw i owoców. Gdyby nie to, że umarłabym bez nich z głodu, wyrzuciłabym je do kosza. Po południu ból rozsadzał mi głowę i czułam się koszmarnie zaspana. Nie wiem, czy to brak energii spowodowany dietą, czy zarwaną nocą. Czując zbliżającą się granicę, złamałam się i zjadłam małą porcję makaronu. Możecie mnie pozwać. To pomogło mi dotrwać do wieczora i zasnąć bez wstrząsów wtórnych wydobywających się w mojego brzucha.
Czwartek
Ostatni dzień diety owocowo-warzywnej. Na szczęście dzień wolny od pracy, który mogłam spędzić w większości w łóżku. Na śniadanie zjadłam truskawki i jabłko z migdałami. Muszę przyznać, że dietę Aniołków znacznie łatwiej znosi się leżąc i oglądając seriale. "Orange is the new black" skutecznie odwróciło moją uwagę od fantazji o torcie kebabowym. Obiad to fasolka szparagowa i młode ziemniaczki. Pyszne i sycące. Mimo wszystko nie czułam się zbyt dobrze. Po południu nasilać zaczął się ból głowy i senność. Nie wiem jak te modelki mogą jeszcze trenować przy takim jadłospisie.
Piątek
Pierwszy dzień diety płynnej. "Podjęłam wyzwanie i w nim wytrwam!" A przynajmniej tak przekonywałam rano mamę, którą odwiedziłam w weekend. Wspaniała kobieta, nie da mi umrzeć z głodu. Musiałam wykorzystać wszystkie pokłady silnej woli, żeby nie zjeść jej jajecznicy z szynką. Zamiast tego postawiłam na jarmuż-kiwi-jabłko koktajl. Obiad to kolejna zupa krem. Tym razem pomidorowa. Potas trochę podniósł mnie na duchu. Niestety nie na długo. Bardzo szybko zaczęłam czuć ssanie w żołądku i miałam ogromne problemy z koncentracją. Wieczorny dyżur w pracy mogłam na szczęście spędzić w domu z laptopem na kolanach. W przeciwnym razie skończyłoby się to tragedią.
Sobota
Weekend to dla mnie szczególnie ciężki czas jeśli chodzi o dietę. Żeby wynagrodzić sobie cierpienia mijającego tygodnia, poszłam do fryzjera i postawiłam na małą metamorfozę. Poprawiło mi to humor i nieco odwróciło uwagę od podkrążonych oczu. Głód znowu nie dał mi spać. Znacie to uczucie, kiedy leżycie w łóżku o północy i czujecie, że zrobiłybyście wszystko za BigMaca? Ja już znam. Sobota upłynęła mi pod znakiem świeżo wyciskanego soku i zupy krem z pomidorów. Kolacja to koktajl z jarmużem, kiwi i nasionami chia. Do tego mała sesja jogi, dla ukojenia umysłu.
Niedziela
Hip hip hurra! Ostatni dzień! Ból głowy zaczął przybierać siłę migreny, ale dzielnie trzymałam się swojej morderczej diety. Czego się nie robi dla nauki i naszych kochanych czytelniczek. Na śniadanie kokosowy koktajl białkowy. Później drzemka, powrót do Warszawy i obiad. Na obiad zupa z soczewicy. Za ketchupowego Cheetosa oddałabym nerkę. Serio. Upadłam na dno. Dzień zakończyłam pizzą z chorizo. Bo po zachodzie słońca się nie liczy.
Podsumowanie
Podziwiam wszystkie modelki Victoria's Secret, które są w stanie wytrzymać na tej diecie cały tydzień, przechodzić przez mordercze treningi i na wybiegu uśmiechać się, jakby się okazało, że wymyślili rozmiar mniejszy niż XS. W ogólnym rozrachunku muszę powiedzieć, że moja figura nie uległa zmianie. Waga spadła o 1,8 kilograma, ale ciało wyglądało niemal zupełnie tak samo jak przed rozpoczęciem diety.
Nie zrekompensowało mi to tygodniowego bólu głowy, podenerwowania i problemów z koncentracją. W przeliczeniu energetycznym moje posiłki nie przekraczały 1000 kalorii dziennie. Częśc owocowo-warzywna była nie najgorsza i stanowiła dobry detoks dla organizmu. Ale część płynna...To. Była. Mordęga. Błagam, nie bierzcie ze mnie przykładu.