GotowaniePrzepisyWarszawiaczek chce być ekologiczny i przepłaca? To nie tak

Warszawiaczek chce być ekologiczny i przepłaca? To nie tak

Warszawiaczek chce być ekologiczny i przepłaca? To nie tak
Źródło zdjęć: © 123RF
Katarzyna Chudzik

19.07.2018 14:59, aktual.: 19.07.2018 19:29

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wyobraź sobie, że zamiast iść po zakupy do marketu, zamawiasz jedzenie bezpośrednio od rolnika, a potem odbierasz je z kawiarni czy prywatnego mieszkania kilka kroków od twojego domu. Tak właśnie działają kooperatywy spożywcze, o których mówi się, że są prawdziwą wspólnotą.

Mieszkańcy wsi i właściciele gospodarstw nie zawsze mają w życiu łatwiej niż miastowi. Pod jednym względem żyje im się jednak zdrowiej i wygodniej - jajka od sąsiadki, jabłka z własnego sadu, świnka własnoręcznie uwędzona. Ci, którzy żyją w dużych miastach, do niedawna mogli o tym tylko śnić.

Długo jednak nie śnili w ogóle. Bo po co jabłka i szarlotka, skoro można zjeść na obiad awokado, a na deser tiramisu? "Bardzo bym chciał odbudować coś, co nazywam dumą z własnego produktu. Kiedyś prowadziłem szkolenie dla kucharzy z Podlasia i dwie panie z restauracji w Białowieży przyszły do mnie podczas przerwy i mówią: 'Panie Adamie, niech nam pan coś poradzi, do naszego Makro w Białymstoku bardzo rzadko przyjeżdża mascarpone, a my musimy robić tiramisu'. Pytam, po kiego grzyba wam to w Białowieży, gdzie macie kozy, owoce leśne, grzyby, mleko, jakie tylko chcecie, jajka od kurki zielononóżki spod krzaka, wszystko. Czy wy myślicie, że Włoch, który przyjedzie do Białowieży, będzie chciał jeść mascarpone? Podrabiane z jego punktu widzenia, bo dla nich jedyne oryginalne tiramisu jest robione we Włoszech. Wciąż wydaje nam się, że importowane jest lepsze, nie potrafimy być dumni z tego, co nas otacza" – powiedział w wywiadzie z Romanem Pawłowskim szef kuchni i filozof Adam Chrząstowski.

Z tej dumy i potrzeby, którą zaczęło odczuwać coraz więcej osób, powstały miejskie (ale nie tylko) kooperatywy spożywcze. To marzenie, które dla wielu stało się rzeczywistością - wyobraź sobie, że zamiast iść po zakupy do marketu, zamawiasz jedzenie bezpośrednio od producenta czy rolnika. Kiedy zamówienie zostanie skompletowane, odbierasz je ze sklepu, kawiarni czy nawet prywatnego mieszkania kilka kroków od twojego domu.

Przychodzisz zawsze o tej samej porze, a zakupy podaje ci osoba, którą już dobrze znasz. Najczęściej dostajesz niespodziankę w gratisie – kawałek domowego sernika albo grójeckie jabłka.

Właściwie wystarczy zalogować się na jednej ze stron internetowych, która takie usługi oferuje. Najpopularniejszą z nich jest najprawdopodobniej Lokalny Rolnik.

"Następuje odejście od najtańszej kiełbasy"

Istnieją kooperatywy, które mają swoje – działające na co dzień – sklepy stacjonarne. Jedną z nich jest kooperatywa spożywcza "Dobrze", która funkcjonuje jako stowarzyszenie i zamawia produkty od rolników. Klienci wchodzą już do lokalu "po gotowe". Jak do Tesco.

- Na ogół osoby w kooperatywie są wolontariuszami, członkami stowarzyszenia. Płacą składkę w wysokości 180 złotych za pół roku i odrabiają dyżury w sklepie, 3 godziny w miesiącu. W zamian za to mają kartę członkowską i dzięki temu kupują ze zniżką – opowiada Katarzyna Maciąg, pracownica "Dobrze". Teraz kooperatywa rozrosła się na tyle, że zatrudnia też etatowych pracowników – kasjerki, osoby obsługujące zamówienia i zajmujące się finansami.

Niektóre z takich wspólnot działają okazjonalnie. Członkinią jednej z nich jest Ewa Hangel, której mąż jest pół-Węgrem. Dlatego właśnie prowadzi sklep z węgierskimi produktami: kociołkami, wędlinami, kiszonkami, przyprawami, nabiałem i przede wszystkim winem. – Mam sklep stacjonarny, ale od czasu do czasu jeżdżę do szkoły podstawowej na warszawskim Urysynowie, gdzie organizowany jest bazarek, na którym wystawcą może być każdy "mały przedsiębiorca". Można przyjść, pooglądać, powąchać i kupić. Albo zamówić poszczególne towary wcześniej przez wspólną stronę internetową – tłumaczy Ewa. Większość transakcji na miejscu odbywa się bezgotówkowo – płatności dokonuje się przez internet, na miejscu odbiera się na stoiskach paczki ze swoim nazwiskiem.

- To alternatywa dla dużych sklepów. Nigdy ich nie zastąpi, bo przecież w kooperatywach nie uświadczy się takich produktów jak zgrzewki wody mineralnej. Kooperatywy pełnią funkcję sklepów osiedlowych, które moim zdaniem powinny być właśnie takimi miejscami z lokalną żywnością, a są zwykłymi spożywczakami z tymi samymi produktami, które są w hipermarketach. Tylko że droższymi i z mniejszym wyborem – tłumaczy Ewa.

W kooperatywie też ceny są zazwyczaj wyższe niż w hipermarketach. – Warzywa są tylko troszkę droższe, no ale wiadomo, że nie uświadczy się tam marchewek za 50 groszy za kilogram. Kwota innych produktów czasem przewyższa standardową, ale nie ma tam chemii, konserwantów. Ja wolę kupić mniej, ale pysznych i zdrowych rzeczy – wtrąca się do rozmowy córka Ewy.

I jej podejście bliskie jest coraz większej liczbie osób – zwłaszcza w kwestii mięsa czy ryb. "Cieszę się z jednej rzeczy: następuje odejście od najtańszej kiełbasy za 4,99 w promocji w sieciach handlowych. Ludzie już sobie uświadomili, że nie da się zrobić kiełbasy za 4,99, a nawet za 15,99. Zaczynamy czytać etykiety, zaczynamy interesować się tym, co jemy, oczywiście także dzięki różnym kampaniom społecznym" – mówi Adam Chrząstowski.

Opowiada, jak powstaje przemysłowo wędzony łosoś: płaty ryby spryskiwane są płynem wędzarniczym o "zapachu wędzenia", po czym łosoś pakowany jest w worki próżniowe i przepuszczany przez tunel termiczny. Tam jest gotowany w temperaturze 64 stopni. Czy jest sens jedzenia produktu tak nieadekwatnego do tego, czym podobno miał być?

Większość tanich potraw czy produktów, które znaleźć można w każdym hipermarkecie, nie jest tym, czym się wydaje. Stąd właśnie moda na jedzenie proste i lokalne. Na to, żeby spożywane przez nas jedzenie trafiło do nas, przebywając jak najmniejszą liczbę kilometrów, zwłaszcza, że zasoby ziemi mają określoną wydajność. Warto zatem czerpać z tego, o czym wcześniej nie myśleliśmy, a co mamy pod ręką.

Rolnictwo Wspierane Społecznie = RWS

"Skracanie dystansu między producentem a odbiorcą na pewno służy obniżeniu kosztów, wpływa także na jakość. Niedawno usłyszałem, że grupa mieszkańców miasta zebrała się, żeby zakontraktować na cały rok zbiór ziemniaków od jednego z rolników. Wymusili na nim, żeby nie nawoził ziemniaków, ale za to dostał od nich wyższą cenę niż w skupie. Rolnik wyprodukował mniej, ale lepszych ziemniaków, a klienci zapłacili niewiele więcej niż gdyby kupowali w zwykłym sklepie" – opowiedział Adam Chrząstowski, nie wspominając, że to o czym mówi, to Rolnictwo Wspierane Społecznie.

- To umowa między grupą konsumentów a rolnikiem posiadającym gospodarstwo. Zobowiązanie na produkcję przez określony czas. Ludzie ustalają z rolnikiem-producentem, jak to będzie wyglądało przez cały rok, jakie warzywa będzie sadził. A rolnik wyznacza opłatę za paczkę co tydzień, sam zobowiązując się do przygotowania takiej paczki z roślin wyprodukowanych w gospodarstwie i dostarczenia jej do punktu odbioru – opowiada Marcin Szulżycki, który taki system zaobserwował w Rumunii, w której jest on silnie rozwinięty.

Konsumenci mają wpływ na to, co rolnik wyhoduje i mogą odwiedzać gospodarstwo, żeby zobaczyć, jak wygląda produkcja. Ponoszą jednak część ryzyka – jeśli będzie nieurodzaj, to i tak płacą za paczkę.

W Polsce jest już kilka takich inicjatyw, m.in. RWS Dobrzyn.

#Przyszłość

"To nie jest tak, że ktoś podpisze rozporządzenie, że od jutra robimy tak, a nie inaczej. Wielkie firmy pośredniczące w handlu żywnością lobbują i chronią swoje interesy. Stać je na to, bo są bogate" – twierdzi Chrząstowski. Mimo tych oczywistych przeciwności, coraz więcej ludzi interesuje się wpływem przemysłowej hodowli, czy produkcji na środowisko i zdrowie. Poza tym życie w mieście bywa samotne - często nie znamy nawet własnych sąsiadów, a właśnie kooperatywy spożywcze oferują poczucie przynależności do grupy i wpływu na najbliższe środowisko. – Ludzie sobie pomagają, wyręczają się w różnych sprawach, mówią do siebie po imieniu. Mają wspólny cel, chcą żyć w określony sposób, dlatego mają też wspólne tematy, zaprzyjaźniają się ze sobą. To jest naprawdę wspólnota – komentuje Ewa Hangel.

Jak twierdzi Kamil Jabłoński – kulinarny instagramer i związany z gastronomią przedsiębiorca - świat potrzebuje takich zmian po latach zachłyśnięcia się wysoko przetworzoną żywnością czy wieloletniego kultu opakowań plastikowych. - Takie miejsce jak kooperatywy, sklepy "zero waste" czy nowo powstające idee rozsądnego zarządzania żywnością są mi bardzo bliskie. Praca w gastronomii, którą znam od podszewki, sprawia, że dużo bardziej widać potrzebę zmian, czy innowacji w branży spożywczej. Dlatego zawsze kibicuję społecznym inicjatywom, które przywracają wiarę w to, że faktycznie największe zmiany dzieją się oddolnie – podsumowuje.

*Cytaty Adama Chrząstowskiego pochodzą z książki Romana Pawłowskiego "#Przyszłość. Bitwa o kulturę"

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta