GwiazdyGrażyna Wolszczak o starzeniu się. "Lubię lasery"

Grażyna Wolszczak o starzeniu się. "Lubię lasery"

Dystans do siebie i szukanie pozytywnych stron życia to cechy rozpoznawcze Grażyny Wolszczak. Dla niej nie ma problemów - są sytuacje do rozwiązania. Aktorka przełamuje też społeczne tabu dotyczące medycyny estetycznej i starzenia się. - Lubię swoje zmarszczki, ale w umiarkowanej liczbie - mówi w rozmowie z Patrycją Ceglińską-Włodarczyk, dziennikarką Wirtualnej Polski.

Grażyna Wolszczak o pracy aktorki i zabiegach medycyny estetycznej
Grażyna Wolszczak o pracy aktorki i zabiegach medycyny estetycznej
Źródło zdjęć: © AKPA | AKPA
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk

Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski: Jak często słyszała pani, że jest zdolną aktorką?

Grażyna Wolszczak, aktorka: Raczej często, ale nigdy nie traktowałam tego poważnie. Może więc jednak słyszałam nie dość często albo nie od tych najważniejszych osób. Zawsze uważałam, że jestem dobrą aktorką, ale nie wybitną. Pochwały traktowałam jak komplementy, uważałam, że ktoś chce mi po prostu sprawić przyjemność.

Skąd takie myślenie?

Czasami aktorzy wzbijają się na takie poziomy abstrakcji, które nawet nie przyszłyby mi do głowy. Wtedy zdumiona podziwiam, uwielbiam, ale nie zazdroszczę. Bo artysta jest duchem niespokojnym, skomplikowanym, rzadko szczęśliwym. A ja lubię swój optymizm, swoje życie, swoje role, także te w telenowelach, choć nie traktuję ich jako propozycji artystycznych. Lubię aktorów, z którymi się tam spotykam, lubię ekipę i tę namiastkę domu, którą daje taka trwająca tyle lat produkcja.

Poczucie bezpieczeństwa?

Absolutnie tak.

Czego pani brakuje do tego, aby określić się mianem wybitnej aktorki?

A może niczego? Może po prostu błędne założenie zrobiłam przed laty? A przecież wiadomo, że rzeczywistość dopasowuje się do naszych wyobrażeń. Ostatnio jeden z moich autorytetów był na spektaklu, w którym grałam, przyszedł potem do mnie i powiedział, że spektakl jest świetny, głównie dzięki mnie. Byłam tak zdumiona, tak potwornie się zawstydziłam, nie potrafiłam udźwignąć tego komplementu.

Świetnie zadziałał tu tzw. syndrom oszusta… Często jako kobiety umniejszamy swoim osiągnięciom.

Kiedyś, wiele lat temu postanowiłam zawalczyć o rolę. Dużo mnie to kosztowało, nie udało się, więc doszłam do wniosku, że nie opłaca się walczyć. Pomyślałam, że trzeba cieszyć się z tego, co mi los zsyła, że nie jestem stworzona do tego, aby walczyć o swoje. Dopiero parę lat temu odzyskałam tę odwagę i determinację. Pewnie dlatego, że spotkałam na swojej drodze Joannę Glińską, z którą wzajemnie się zainspirowałyśmy. I tak powstał Teatr Garnizon Sztuki, nasza największa przygoda w życiu.

Czas zadziałał na korzyść?

Na to wygląda. Najważniejsze dla nas jest to, jak wspaniale, entuzjastycznie reaguje publiczność na nasze spektakle! A jesteśmy dopiero na początku drogi. Mnóstwo energii i pieniędzy pochłaniają remonty. Teraz zakładamy wentylację i klimatyzację. To ogromne wyzwanie. Proszę nam kibicować z całych sił.

Zawód, który pani wykonuje, jest trudny, zwłaszcza dla kobiet.

Ten zawód w ogóle nie jest łatwy, ale kobietom w filmie, teatrze, show-biznesie jest trudniej, jest dla nich dużo mniej ról i są mniej ciekawe. To jest bardzo niesprawiedliwe. My w Garnizonie Sztuki zamawiamy teksty i dbamy o to, by nasze aktorki grały pełnokrwiste, ciekawe postaci. "Victoria/True woman show" to spektakl o kobietach. Ale najbliższa, listopadowa premiera będzie bardzo męska. Zagra sześciu aktorów i tylko jedna aktorka.

Częściej niż zdolna słyszała pani, że jest piękna?

Pod tym względem nigdy nie mogłam narzekać. Zarówno od mężczyzn, jak i od kobiet słyszałam zawsze mnóstwo komplementów. Tylko że to nie zawsze było takie fajne. Kiedy kończyłam szkołę teatralną, pokutowało przeświadczenie, że jak aktorka ładna, to niezdolna. Potem sytuacja się odwróciła i szansę miały głównie piękne i zgrabne dziewczyny. Obie sytuacje znowu totalnie niesprawiedliwe.

Wpisałam sobie w wyszukiwarkę "Grażyna Wolszczak" i pierwsza podpowiedź, która mi się pojawiła, to wiek. Przejmuje się pani upływem czasu?

Ten moment, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że więcej ma już za sobą niż przed, nie jest przyjemny. Dlatego nie myślę o tym, na co dzień w ogóle nie zajmuję się upływającym czasem, tylko żyję, jakbym miała przed sobą jeszcze 100 lat. Ale gdyby trafiła mi się złota rybka, pewnie poprosiłabym, żeby mieć 30 lat, bo to chyba najfajniejszy okres w życiu. Choć nie, najpierw zapobiegłabym katastrofie klimatycznej… Szkoda, że nie ma złotej rybki. Natomiast na pewno nie chciałabym mieć znowu 18-tki. Byłam wtedy potwornie niepewna, niedowartościowana, po prostu jeden zlepek kompleksów. Dopiero kiedy dojrzałam, uświadomiłam sobie, co jest ważne, a co mniej.

A co jest najważniejsze?

Dla każdego pewnie co innego. Ostatnio zrobiłam sobie taki test wartości osobistych. Z 90 wartości życiowych trzeba skreślić 15 i to jest łatwe, ale potem robi się coraz trudniej, bo trzeba się nagłowić, żeby zostało osiem, a na koniec tylko jedna, nadrzędna wartość w życiu. Polecam każdemu, bo ja owszem wiedziałam, że przygoda jest ważna, ale najważniejsza? Że jest dla mnie tym, dlaczego warto żyć. Czasem owszem, te przygody bywają nieprzyjemne, ale i tak warto je przeżyć.

Mówiła pani w jednym z wywiadów, że najbardziej boi się emerytury. Dlatego że emerytura nie dostarcza tylu wrażeń i przygód?

To znowu są stereotypy, bo przecież mogę zaplanować sobie emeryturę tak, jak chcę. Natomiast nieustannie spotykam ludzi, którzy marzą o emeryturze jako o wyzwoleniu z męki pracy. A ja sobie nie wyobrażam życia bez pracy, jeśli praca do mnie nie przychodzi, sama jej szukam.

Mogłaby pani np. podróżować po świecie.

Podróże są wspaniałe, bo są czymś wyczekiwanym, są atrakcją, oderwaniem od codzienności. Nie wiem, czy to byłoby takie fajne, gdyby trwały cały czas, gdyby nie było perspektywy powrotu. Praca jest moim kołem zamachowym, organizującym wszystko wokół. Tymczasem dla wielu praca stała się synonimem męki, dlatego tak czekają na emeryturę jak na zbawienie.

Znalezienie pracy, która daje satysfakcję i radość, to chyba jedna z najtrudniejszych rzeczy w życiu. I gdyby każdy miał taką możliwość, świat byłby piękny.

Życie bywa trudne, a praca jest męcząca. Ale jeśli ta praca przynosi efekty, jest pożyteczna, satysfakcjonująca, powinna dawać też radość. Obserwuję mojego syna i widzę, że on sobie daje przyzwolenie na to, aby szukać. Zarabia pieniądze, utrzymuje się, ale ciągle krąży, rozwija się, rozgląda za nowymi możliwościami. Tymczasem lęk przed zmianą powoduje, że ludzie męczą się w upierdliwej pracy i z beznadziejnym szefem.

Syn ma to po pani?

Sama nie wiem. Mój zawód od zawsze był najbardziej niestabilny ze wszystkich. Był nawet czas, gdy zastanawiałam się, czy go nie zmienić. Tak było, kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, ale akurat wtedy zaszłam w ciążę, więc nie można powiedzieć, że straciłam ten czas. Kiedy wróciłam do pracy, znowu zaczęło się kręcić, pojawiły się ciekawe propozycje.

Zawsze znajduje pani pozytywne strony?

Staram się. Moje życie to nie jest jedno wielkie pasmo sukcesów. Czyje zresztą jest? Porażki są nieuniknioną częścią życia. Jak się o tym wie, łatwiej się mierzyć z przeciwnościami losu i traktować je jak problemy do rozwiązania. Nie załamuję się, tylko działam. Wierzę, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście.

A lubi pani iść pod prąd?

Czy ja wiem? Nigdy nie niosłam transparentów na czele żadnej manifestacji, ale już w środku często można mnie znaleźć. W ogóle jestem chyba człowiekiem centrum.

Ostatnio w mediach sporo się mówi o naturalności, pojawiają się krytyczne głosy dotyczące medycyny estetycznej. A pani otwarcie przyznaje, że lubi i korzysta.

Każdy powinien dobrze czuć się w swojej skórze. To prawda, starzenie to nieunikniony, naturalny proces. Niektórzy wyglądają przepięknie w siwych włosach i nie mają potrzeby ich farbować. Niektórym zmarszczki dodają charakteru. Ja lubię bawić się kolorami włosów i uważam, że lepiej starzeć się później niż wcześniej. Nie zamierzam udawać, że mam 20 czy 30 lat. Lubię swoje zmarszczki, ale w umiarkowanej liczbie.

To w Polsce wciąż temat tabu?

Co jest złego w korzystaniu z medycyny estetycznej, w zabiegach, które pobudzają własny kolagen i elastynę do pracy? Nikt nie zostawia bezzębnego uśmiechu, kiedy mu się np. złamie ząb. Wiadomo, że będzie chciał czym prędzej uzupełnić ubytek. To także estetyka, ale tę każdy akceptuje. Może ta krytyka to przez to, że kobiety czasem przesadzają z wypełniaczami i przestają być do siebie podobne. A ja myślę, że jeśli ktoś chce mieć np. wielkie usta, to jego sprawa. Mnie się akurat takie usta nie podobają, ale jeśli ten ktoś się z tym dobrze czuje? Uwielbiam lasery, chętnie testuję nowe maszyny, zabiegi, mam jednak wrażenie, że korzystam z nich z głową i do tego pod opieką lekarza, zaufanego dr Gumkowskiego.

Rozmawiała Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta
grażyna wolszczakmedycyna estetycznapremium

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (50)