Helena Kowalik o polskich dzieciobójczyniach
Dlaczego ludzie zabijają z miłości, kim są polskie dzieciobójczynie, co było największym dramatem Katarzyny W., czyli matki Madzi z Sosnowca? Helena Kowalik jako reporter z ławy dla publiczności obserwuje głośne procesy, a potem pisze o nich książki i reportaże. Z autorką rozmawia Katarzyna Gruszczyńska.
11.08.2016 | aktual.: 06.02.2019 12:16
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ile procesów obserwowała pani?
Policzmy: Wydałam cztery książki o procesach sądowych. W każdej z nich było mniej więcej 40 spraw, czyli w sumie 160 rozpraw.
Niedawno uczestniczyła pani w procesie pielęgniarki, która podczas dyżuru urodziła dziecko, po czym od razu je udusiła.
Nie rozumiem wyroku sądu w tej sprawie. W tym przypadku nie było mowy o szoku poporodowym, to była zbrodnia dokonana z premedytacją. W trakcie procesu kobieta urodziła kolejne dziecko z małżeństwa z lekarzem. Prawdopodobnie po to, by uniknąć odbywania kary.
Jaki wyrok usłyszała pielęgniarka-dzieciobójczyni?
Dwa lata w zawieszeniu. Z sali sądowej wyszła z uśmiechem. Uważam, że opinia biegłej psychologa była wyjątkowo powierzchowna. A motyw dokonania przestępstwa przez oskarżoną pielęgniarkę niedorzeczny, wręcz infantylny. Twierdziła, że jej mąż-lekarz, pracujący w tym samym szpitalu, bardzo by się gniewał, gdyby się dowiedział, że ponownie zaszła w ciążę, już mieli dziecko. On z kolei twierdził, że w ogóle nie wiedział o tej ciąży. Na pytanie, jak sypiają ze sobą, czy są ubrani, odpowiedział, że śpią nago. W tej historii nic nie trzymało się kupy. Pielęgniarka miała opinię osoby zorganizowanej, zdecydowanej, nie cierpiącej na depresję. Nawet jej koleżanki ze szpitala przyznawały, że w tym małżeństwie ona była osobą dominującą. Gdzie tu mowa o strachu przed mężem? Ale sąd wydając wyrok uwzględnił taką argumentację.
Jako szczęśliwa mama może teraz spokojnie wrócić do pracy?
Ma na swoim koncie wyrok w zawieszeniu, chyba więc jako osoba karana nie wróci do pracy w szpitalu. Ten proces jest kolejnym przykładem, że opinia biegłego psychologa, tak ważna w procesie karnym, może być napisana po łebkach, na odczepnego. Ja nie oczekuję, aby biegły zagłębiał się w mrok ludzkiej duszy, chodzi mi o rzetelną charakterystykę osobowości oskarżonego, bo wtedy łatwej znaleźć motyw przestępstwa. Ale sąd rzadko kiedy egzekwuje od biegłych spełnienie tego wymogu, wystarcza mu opinia w kwestii poczytalności.
I wyrok zapada bez ustalenia, co było motywem przestępstwa.
Sąd nie musi szukać motywu. Musi stwierdzić przestępstwo i orzec karę. W uzasadnieniu wyroku sąd często zaznacza, że „nie poznał motywów działania skazanego”. Sala sądowa i procesy to nie jest miejsce głębokiej analizy psychologicznej. Byłoby wspaniale, gdyby tak było, ale na ogół tak nie jest.
W filmach przebieg procesu jawi się zupełnie inaczej.
Marzyłabym o tym, żeby było jak w „Zbrodni i karze” Dostojewskiego, gdzie sędzia śledczy krąży wokół podejrzanego, odchodzi, zawraca, prowokuje go, aż ten wreszcie się przyznaje. W rzeczywistości jest tak, że oskarżony zazwyczaj mówi, że nie będzie odpowiadał na pytania. Milczy. Ma nieruchomą twarz, nie rysują się na niej żadne emocje. Oczywiście widziałam też na sali sadowej wielkie tragedie i płacz, również męski.
W pani najnowszej książce „Miłość, zbrodnia, kara” pojawia się Katarzyna W., czyli słynna „matka Madzi” z Sosnowca.
Obserwowałam ten proces w przekazach medialnych. Zasiadam też w Radzie Etyki Mediów, dokąd wpływały różne skargi na jego przebieg. Komplet akt poznałam dopiero, gdy sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, Było już po prawomocnym wyroku, fala publicznego zainteresowania opadła, ale została wniesiona prze obie strony kasacja. Wtedy przeczytałam wszystkie akta.
Mój reportaż nie traktuje o samej zbrodni, ale o niedozwolonych mechanizmach ingerowania w proces. Głównie dziennikarzy, ale też osób, które pisały listy z fałszywymi tropami, utrudniającymi proces śledztwo i proces sądowy. Chciałam pokazać anatomię ingerowania, wprowadzania zamętu.
Kiedy w Sądzie Najwyższym odbywała się rozprawa, przyjechało wielu dziennikarzy telewizyjnych. Kable plątały się po podłodze. Wszyscy czekali, kiedy wejdzie Katarzyna W. Dawno jej nie było, chcieli zobaczyć, jak teraz wygląda. Nagle rozeszła się na korytarzu informacja, że skazanej nie będzie. Dziennikarze momentalnie stracili zainteresowanie sprawą. Nie chcieli nawet słuchać uzasadnienia wyroku.
Jest też druga strona medalu. To Katarzyna W. zabiegała o chwilową popularność, m.in. pozując do sesji zdjęciowej na łamach jednego z tabloidów w bikini na koniu.
Taka to histrioniczna osobowość (zaburzenie osobowości, w którym występuje wzorzec zachowań zdominowany przesadnym wyrazem emocjonalnym, teatralnością zachowań, staraniami o zwrócenie na siebie uwagi i prowokacyjną seksualnością - przyp. red.). Katarzyna W. nigdy nie powinna zostać matką. Nie chciała tego dziecka. Nie bronię jej, chodzi mi o to, że dziennikarze powinni skierować ogląd tej sprawy na właściwy tor. Ona była żądna sławy, ale nie musieli odpowiadać na jej życzenia. Kiedy stało się jasne, że oskarżona manipuluje wszystkimi wokół, dziennikarze powinni to pokazać. Rozprawa w sądzie była ostatnią okazją. Tymczasem w wielu medialnych przekazach najważniejsza była informacje o zmianie koloru włosów oskarżonej.
Kobiety czy mężczyźni są bardziej skłonni do popełniania zbrodni z miłości?
Może kiedyś ten podział był prostszy, funkcjonował też w XIX-wiecznej literaturze, ale emancypacja sprawiła, że nie sposób sprawców zbrodni z miłości dzielić według płci. Zdarzają się potężne emocje u kobiet, ale i u mężczyzn. W tym drugim przypadku podłożem coraz częściej jest na przykład narastające upokorzenie w związku, bezsilność wobec kobiety, która górując intelektem, pozycją, dyktuje warunki.
Która historia najdłużej siedziała pani w głowie, wywarła największe wrażenie?
Gdybym miała podać przykład sprawy bardzo skomplikowanej, która przejęła mnie jako kobietę, przywołałabym pewną historię miłosną. Studentka Wyższej Szkoły Rolniczej w Warszawie wyjechała w Bieszczady i tam poznała właściciela stadniny koni. Był to prosty, niewykształcony człowiek. Atrakcyjna dziewczyna najpierw zakochała się w okolicy, koniach, a potem w „kowboju” - jak go nazwałam. Choć miała możliwość pracy za granicą w swoim zawodzie, została u niego, jako pomoc do wszystkiego. On ją odpychał, lekceważył. Nawet nie chciał pokazywać się z nią we wsi. Długo czekała na zaproszenie do sypialni.
Potem związała się z jego młodym pracownikiem, stajennym. Postanowili, że wyjadą w inną część Bieszczad i założą własną stadninę. Właściciel rancza nie protestował. Przed wyjazdem pozostała jeszcze sprawa zapłaty za pracę stajennego. Zamiast pieniędzy miał otrzymać konia. „Kowbojowi” nagle zrobiło się żal tego konia. Kiedy stajenny przyjechał z kolegą, żeby odebrać zapłatę, zaprowadził ich w okolice potoku i zastrzelił. Była to zaplanowana zbrodnia. Proces toczył się jako poszlakowy, oskarżony nie przyznał się do winy, ale dostał dożywocie.
Interesujące, że ta dziewczyna cały czas darzyła gorącym uczuciem kowboja, jeszcze do aresztu wysyłała mu miłosne listy. A on, już zza krat, mamił ja miłosnymi wyznaniami. I bardzo namawiał, aby pilnowała jego stadniny, bo kiedyś to będzie ich wspólne gospodarstwo. W końcu wróciła do Warszawy, znalazła pocieszenie w przykościelnym kółku. To jest koniec historii, której dałam tytuł: „Z zazdrości o konia czy kobietę?”. Niezrozumiałe są te dziwne wybory, poplątania. Taka ślepa miłość.
Echa tych spraw wracają w nocy w postaci koszmarów sennych?
Koszmary senne nie, ale jest to obciążenie psychiczne. Bardzo często wychodzę z procesu rozdygotana wewnętrznie. Reporter niejako z natury ma wyobraźnię. Widzę młodego człowieka i wiem, że po wyjściu z więzienia będzie stary. Skazany chyba nie zawsze zdaje sobie sprawę, że wszystko w jego życiu już się zmieniło. Jednak kiedy siadam do pisania o procesie, bardzo się pilnuję, żeby nie było tam miejsca na moje emocje. Echa mojej obecności na sali sadowej wracają też w nocy, kiedy na jawie przeżywam proces poszlakowy. Czasem śni mi się oczywiste rozwiązanie zagadkowej sprawy, wszystko jest takie proste, jedno ogniwo śledztwa łączy się z drugim. Budzę się i znów osaczają mnie znaki zapytania.
Chciałaby pani być sędzią?
Zdecydowanie nie. Myślę, że nie byłabym w stanie udźwignąć ciężaru odpowiedzialności. Cały czas byłabym niepewna, czy wydałam dobry wyrok, czy dobrze zastosowałam widełki kodeksu karnego. Byłabym udręczona rozważaniami, bałabym się pomyłki. Zwłaszcza tej najbardziej dramatycznej - skazania niewinnego. Kiedy obserwuję przebieg procesu, myślę: jak lekka jest robota sprawozdawcy sądowego. Mnie to może dużo kosztuje psychicznie, ale nie decyduję o czyim życiu - jak sędzia.
_Helena Kowalik ukończyła polonistykę na Uniwersytecie we Wrocławiu. Studiowała też dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Jest autorką zbiorów reportaży o tematyce społecznej oraz współautorką w kilkunastu antologiach reportaży. Publikowała też swoje literackie reportaże w seriach: „Ekspres Reporterów” oraz „Białe Plamy”. Otrzymała liczne nagrody za całokształt pracy dziennikarskiej. Od kilku lat wydaje reportaże z sali sądowej. Ukazały się: Warszawa Kryminalna I, "Warszawa Kryminalna II", "Hipokrates przed sądem" i ostatnio "Miłość, zbrodnia, kara". Jest też autorką dwóch powieści: "Człenio" oraz "Córka Kaina". Redaguje poświęcony reportażowi portal internetowy helenakowalik.pl. Jest wiceprzewodniczącą Rady Etyki Mediów.