Hostelowi nomadzi. Życie bez prania, sprzątania i zobowiązań
- Bardziej mi się opłaca wynajmowanie łóżka w hostelu niż własnego pokoju. Ceny mieszkań są wysokie. W hostelu jest porządek, mam regularnie zmienianą pościel, codziennie poznaję ludzi z całego świata. Nie mam żadnych obowiązków - mówi mi Keith, który życie hostelowego nomady prowadzi od niemal ośmiu lat.
Keith pochodzi z Wielkiej Brytanii. Ma 70 lat, od kilku żyje w Polsce. – Przyjechałem do Krakowa po rozwodzie z żoną. Zabrała mi dom, większość oszczędności. Przyjechałem tu, bo taniej wychodzi życie. I ludzie są bardzo mili, otwarci. Nie mam tu żadnych zobowiązań – opowiada Keith.
Żyje w hostelu, za który płaci od 18 do 32 złotych za dobę. Hostel nie jest luksusowy, za to w dobrej lokalizacji. Keith mieszka w pokoju wieloosobowym, dzieli łazienkę z innymi turystami. Ale ma w cenę wliczone śniadanie: mleko i płatki, chleb tostowy, dżem, serek topiony. Kawa i herbata bez ograniczeń.
Nie ma swojego łóżka – co kilka dni je zmienia, bo musi się przenieść, jeśli do danego pokoju przyjeżdża cała zorganizowana grupa. Czasem jemu nie odpowiada towarzystwo i sam prosi recepcjonistkę o zmianę łóżka. – Czasem mi przeszkadza, że przyjeżdżają głośni goście, robią sobie przy mnie wieczór kawalerski czy inną imprezę. Raz się zdarzyło, że gość tak się upił, że wyrwał klapę od toalety i poszedł z nią spać. Nie zamierzam z takim bydłem przebywać w jednym pokoju – mówi nieznoszącym sprzeciwu tonem Keith. - Zdecydowanie bardziej mi się opłaca wynajmowanie miejsca w hostelu niż jakiegoś własnego mieszkania czy pokoju. Ceny są wysokie. W hostelu jest zawsze porządek, mam regularnie zmienianą pościel, codziennie poznaję ludzi z całego świata. Nie mam żadnych obowiązków, a po latach męczenia się z żoną czuję, że na to zasługuję – tłumaczy.
Nie sili się na to, żeby być sympatycznym. Lubi przelotne kontakty, trwałe więzi go męczą, chociaż kilka dłuższych znajomości już tu zawarł – głównie z recepcjonistami i paniami sprzątającymi. – Jak nie mogę zasnąć, to zawsze jest z kim pogadać. Hostel jest czynny całą dobę, mogę sobie w salonie pooglądać telewizję, albo porozmawiać z recepcjonistką o życiu. To zawsze jest ciekawe, bo to są na ogół młode osoby, które mają zupełnie inne poglądy niż ja – ocenia.
Ma tylko jeden plecak ze swoim dobytkiem. Upycha go w szafce nocnej. W kuchni jest pralka, do której dostęp kosztuje 5 złotych. Płatne na recepcji. – Nie uważam, żebym miał mało rzeczy. Czasem chodzę po lumpeksach, kupię sobie coś, ale wtedy na ogół wyrzucam coś innego – komentuje, pokazując mi swoją najnowszą zdobycz – czarną kurtkę z wygrawerowanym na piersi napisem "Tokio Hotel". Do rozmowy ze mną myślał, że to logo hotelu w Japonii, a że on hotele bardzo lubi, to wyjścia nie było - musiał kupić.
- Generalnie jestem zadowolony ze swojego życia. Miało wyglądać zupełnie inaczej, ale to jest właśnie piękne, że nigdy nie możemy niczego zaplanować. Bóg ma inne plany wobec nas. Nie wiem, co się stanie ze mną za kilka lat, ale na razie mam siłę na takie życie. We własnym pokoju umarłbym z samotności. No i musiałbym robić takie rzeczy, jak mycie toalety… - kwituje.
Płatności zawsze uiszcza na czas – za jedną noc z góry. Do godziny 20.00 rachunek ma być uregulowany. – Mam niewiele oszczędności, ale na takie życie starcza. Czasem dorabiam, rozdając ulotki pod hostelem. Wtedy śpię za darmo, no ale dłużej niż 3 godziny to nie postoję. Nie te lata – opowiada.
"Zawsze możemy się kołdrą przykryć"
Na początku studiów pracowałam w hostelu, w którym mieszkał Keith. Nie był jedyną osobą, która na stałe w nim przebywała - oprócz niego przez pół roku mieszkał tam chłopak, którego na potrzeby tej historii nazwać możemy Bartkiem. Był otyłym, brodatym i całym pokrytym tatuażami 24-latkiem. Mimo niekonwencjonalnej aparycji codziennie przychodziła do niego inna "koleżanka".
- Nie wolałbyś przyjmować tych dziewczyn u siebie? Mając prywatność, intymność?
- Eee, jeszcze by jakaś została na noc. Zawsze możemy się kołdrą przykryć i nikt nie wie, co robimy – przyznawał z ironicznym uśmieszkiem, kiedy wychodziliśmy razem na papierosa.
Nie pracował, pieniądze na utrzymanie wysyłała mu zza granicy mama. On głównie "pił, jadł, spał – jak Tamagotchi". Wstawał o 16.00, spać chodził o 8.00. O przyszłości nie myślał, o własnym pokoju również. – No popatrz, tu się zawsze coś dzieje, jest ciekawie. Nie muszę sprzątać. Póki płacę, nikt nie ma do mnie pretensji. Zostanę tu jeszcze jakiś czas, a potem się zobaczy. Może wyjadę do pracy za granicę, żeby zebrać większą kasę na własne mieszkanie – mówił.
Zaprzyjaźnił się z hostelowymi pracownikami. Od dwóch pożyczył nawet po dwieście złotych – płakał, że go okradli, a za nocleg zapłacić musiał. Pożyczka miała być na tydzień, niestety trzy dni później przepadł. Wciąż jednak stylu życia zmieniać nie chce – dziś mieszka podobno już w innym mieście. W innym hostelu.
A jest w czym wybierać. Na stronie internetowej Ministerstwa Sportu i Turystyki istnieje wykaz obiektów świadczących usługi hotelarskie, z którego wynika, że obecnie w Polsce jest takich miejsc 3720. Najwięcej usług hotelarskich świadczy się w województwie małopolskim (543 obiekty), najmniej – w opolskim (61 obiektów).
Życie za 14 złotych
W świetle ustawy o usługach turystycznych hostel różni się od innych obiektów hotelowych tym, że klient płaci w nim za nocleg, nie zaś za wynajęcie pokoju. Standardowo łóżko znajduje się w koedukacyjnym pokoju wieloosobowym, ale znaleźć można również pokoje jednoosobowe.
To najtańsza opcja dla poszukujących noclegu w dużym mieście. Choć nie ma statystyk dotyczących kosztu wynajmu miejsca w hostelu, to po wpisaniu w wyszukiwarce frazy "tani hostel" można natknąć się na miejsca - nawet w Warszawie - w których za łóżko w dziesięcioosobowym pokoju zapłacić trzeba 14 złotych, co oznacza, że miesiąc kosztuje zaledwie 420 złotych! Niskie stawki są efektem niewielu wymagań, które stawia się hostelom: powierzchnia sal ma być w nich nie mniejsza niż 1,5 m2 na osobę (przy łóżkach piętrowych), musi być przynajmniej jeden węzeł higieniczno-sanitarny na maksimum 15 osób, a od października do kwietnia temperatura w pomieszczeniach nie może spadać poniżej 18° C.
– Nie mam wątpliwości, że ludzie decydują się na mieszkanie w hostelu ze względów ekonomicznych. Nie wszystkich stać na własne mieszkanie, czy nawet pokój. Wielu ludzi ciągnie do dużych miast, ale albo dopiero szukają pracy, albo jeszcze nie wiedzą, czy nowa praca okaże się stabilna. Nie ma się co temu dziwić. W latach 90. wszyscy dziwili się wynajmowi pokoi "przy kimś", a dziś wynajem pokoju jest normą, standardem. Podobnie może się potoczyć idea długoterminowego mieszkania w hostelu – podsumowuje socjolog Joanna Heidtman.
Jak jednak twierdzi dr inż. architektury Agata Twardoch, hostele nie spełniają podstawowej ludzkiej potrzeby, jaką jest bezpieczeństwo. - Poza tym jest w nich nieustanna rotacja turystów, którzy często prowadzą imprezowy tryb życia, bo są przecież na wakacjach. Jeśli ktoś chce żyć z innymi ludźmi, mieć obsługę quasi-hotelową, ale też jako takie poczucie prywatności i bezpieczeństwa, powinien zainteresować się raczej ideą co-livingu – mówi Twardoch.
Co-living czyli bogatsza wersja akademika
Co-living to "usługa mieszkaniowa" z której można skorzystać wynajmując mikroapartament, w którym część prywatna – sypialnia, łazienka i aneks kuchenny - jest ograniczona do minimum (14-20 m2). Wynajmujący zawsze jednak otrzymuje coś w zamian. – To miejsca przypominające nowoczesne akademiki. W części wspólnej jest biblioteka, jadalnia, stołówka, rowerownia, duży salon. To są atrakcje, których w normalnej kawalerce nie uświadczymy. Integralną częścią co-livingu jest także tworzenie społeczności, dlatego na świecie powstają już takie budynki przeznaczone specjalnie dla artystów albo podróżników. W Polsce znany jest na razie tylko jeden co-livingowy budynek, tzw. "Clipster" w Gdańsku – tłumaczy architekt Przemysław Chimczak, którego celem zawodowym jest wprowadzenie takich rozwiązań do Polski na większą skalę.
Idea co-livingu jest piękna, rzecz jednak w tym, że nie należy do najtańszych. – To nie jest rozwiązanie dla tych, którzy chcą mieć jak najtańsze miejsce do spania. To po prostu alternatywa dla wynajmu ciasnej kawalerki, która może i jest odrobinę większa niż prywatna przestrzeń w budynku co-livingowym, ale nie oferuje tych dodatkowych możliwości – mówi Chimczak. Pod względem ekonomicznym wynajęcie mikroapartamentu nie może się więc równać z wynajęciem miejsca w hostelu.
Tymczasem na początku marca tego roku na liście dłużników KRD znajdowało się 152 tys. Polaków w wieku 18-25 lat. W takim klimacie finansowym każda oszczędność jest na wagę złota, nie ma się więc co dziwić niecodziennym wyborom mieszkaniowym.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl