Blisko ludziJedna z ostatnich gorseciarek w Polsce. Po roku sprawdziliśmy, co dzieje się u Pani Grażyny

Jedna z ostatnich gorseciarek w Polsce. Po roku sprawdziliśmy, co dzieje się u Pani Grażyny

Historia Grażyny Owczarek zachwyciła naszych czytelników, którzy nie mogli odżałować, że tak utalentowana kobieta jest na skraju bankructwa, a Polki wolą kiepskiej jakości bieliznę z sieciówek niż szyty na miarę biustonosz w przystępnej cenie. Ostatnio 73-latka nie mogła narzekać na brak klientek, ale niestety wypadek uniemożliwił jej pracę.

Jedna z ostatnich gorseciarek w Polsce. Po roku sprawdziliśmy, co dzieje się u Pani Grażyny
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Klaudia Stabach

15.11.2019 | aktual.: 15.11.2019 16:26

Klaudia Stabach: Pamiętam, że artykuł narobił sporo szumu wokół pani. Czy przełożyło się to na faktyczny przypływ nowych klientek?
Grażyna Owczarek: Oj tak. Były czasy, że miałam jedną czy dwie klientki w ciągu tygodnia, a później nagle zaczęło być ich po kilka każdego dnia. Niektóre kobiety tuż po przekroczeniu progu mówiły, jak bardzo się cieszą, że dowiedziały się o moim zakładzie.

Poprawiła się pani sytuacja finansowa? Rok temu z trudem utrzymywała pani zakład.
W końcu po raz pierwszy od dawna miałam opłacone na czas rachunki i mogłam przeżyć święta Bożego Narodzenia ze spokojem w sercu. Teraz mam trochę mniejszy utarg, ale co najgorsze aktualnie nie jestem w stanie pracować.

Dlaczego?
Miałam wypadek tuż przed Wszystkimi Świętymi. Idąc z wiązanką na cmentarz potknęłam się o wystającą kostkę i niefortunnie upadłam. Byłam poobijana, złamał mi się kciuk prawej dłoni. Na pogotowiu włożyli palec w szynę i dali skierowanie do szpitala. Niestety nikt nie chce mnie tam przyjąć i każą mi czekać na telefoniczne wezwanie. Czas oczekiwania to nawet dwa, trzy tygodnie.

Przecież w tak długim czasie mogą nastąpić nieodwracalne zmiany.
Tego boję się najbardziej, bo to jest złamanie z przemieszczeniem. Już teraz mam wrażenie, że palec zaczyna się zrastać. Zdaję sobie sprawę, że w szpitalach są kolejki i z pewnymi dolegliwościami można poczekać, ale ja mam problem z prawą ręką, która jest mi niezbędna do pracy.

Co z zakładem w tej chwili? Musiała pani go zamknąć?
Od kilkudziesięciu lat w pracy pomagała mi córka i teraz to na nią spadła większość obowiązków. To ona zamiast mnie codziennie idzie do zakładu.

Klientki nie są rozczarowane widząc kogoś innego przy maszynie?
Moja córka ma fach w ręku, bo uczyłam ją tego przez wiele lat, więc jestem spokojna o jakość biustonoszy, które szyje. Jednak jeśli trochę lepiej się poczuję, to będę jej towarzyszyć i chociaż rozmawiać z klientkami, żeby nie czuły, że przychodzą do zakładu kogoś zupełnie innego.

Obraz
© Archiwum prywatne | Agnieszka Bohdanowicz

Na fatalną sytuację sprzed roku duży wpływ miał remont ulicy, przy której znajduje się pani zakład. Czy dzisiaj klientki mogą już bez problemu do pani trafić?
Co prawda dojście do zakładu jest bezproblemowe, ale nadal nie mam szyldu na kamienicy. Znalazła się osoba, która chciała mi z tym pomóc, ale do dzisiaj nie uzyskałam zgody konserwatora zabytków.

A jak wygląda kwestia remontu kamienicy? Po artykule władze miasta podobno chciały pani pomóc.
Toalety jak nie miałam, tak nie mam. Łudziłam się, że podłączą lokale do ogrzewania miejskiego, ale niestety nadal mam piecyk gazowy. Staram się jak najmniej z niego korzystać i dogrzewać elektrycznymi konwektorami jednak to jest drogie.

Obraz
© Archiwum prywatne

Zmieniła coś pani w środku pracowni?
Dzięki lepszemu utargowi mogłam pozwolić sobie na wymianę oświetlenia. To wiele dało. Wystroju nie będę zmieniać, ponieważ same klientki doceniają klimat, który u mnie panuje. 100-letniej maszyny również się nie pozbędę, bo nigdy się na niej nie zawiodłam. Wymaga dobrego smarowania, dobrej igły i nici, i można pracować.

W jaki sposób trafiła w pani ręce?
Szyję na niej od ponad pół wieku. Dostałam ją po mamie. To stary amerykański model na pedał, ale już była dostosowana do zamontowania w niej silniczka.

Fasony biustonoszy również pozostały bez zmian?
Tak. Mam pięć podstawowych krojów i ich się trzymam. Mogę indywidualnie dogadać się z klientką co do koronek czy innych zdobień.

Pod artykułem z zeszłego roku pojawiło się mnóstwo komentarzy osób zaskoczonych niskimi cenami w pani zakładzie. Sto złotych za uszyty na miarę i z najwyższej jakości materiałów biustonosz, to naprawdę niewiele. Czy coś zmieniło się w tej kwestii?
Nie. Oczywiście jeśli mam nietypowe zamówienie np. od pani z bardzo dużym biustem, to wtedy cena jest wyższa, ale maksymalnie wynosi 300 zł.

Obraz
© Archiwum prywatne | Grażyna Owczarek

Zajmuje się pani szyciem biustonoszy od tylu lat, więc śmiało można nazwać panią ekspertką. Jakie są największe błędy Polek przy doborze stanika?
Chyba mam skrzywienie zawodowe, ponieważ często idąc ulicą dostrzegam, że biust u jakiejś kobiety źle leży. Czasem chciałabym życzliwie jej o tym powiedzieć, ale wiem, że nie wypada.

Wiele kobiet nosi źle dobrane biustonosze albo ściąga je tuż po powrocie do domu. To właściwa praktyka?
Ściągają, bo coś tam je uwiera. Dobrze dobrany biustonosz nie ma prawa być niewygodny i powinno się go nosić przez cały dzień.

Bierze pani pod uwagę, że już może nie wrócić do szycia?
Wierzę, że jeszcze wezmę nożyczki do ręki. Chciałabym pracować dopóki wystarczy mi sił, ale jednocześnie przygotowuję się na przekazanie zakładu córce.

Pani sama odziedziczyła zakład po mamie, która z kolei uczyła się fachu od pewnej Niemki jeszcze w czasach okupacji.
Co więcej, moja siostra również jest gorseciarką. Mój i jej zakład są ostatnimi w Łodzi. Cieszę się, że mam córkę, która jeszcze przez jakiś czas będzie kontynuować rodzinną tradycję, ale wiem, że na niej zakończy się ta historia. Mam wnuczkę, tylko ona wybrała dla siebie inny kierunek. Trochę mi szkoda, ale przecież miała do tego pełne prawo.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (63)