Jednopokojowe mieszkanie dla całej rodziny. Kombinują jak mogą
Żyją w kilka osób w małych jednopokojowych mieszkaniach. Albo nie stać ich na większe lokum, albo oszczędzają i gorliwie zbierają na własne większe M. – Życie rodziny na małej powierzchni może być przyczyną zmęczenia, głębokiej frustracji, a nawet agresji – twierdzi psycholożka Katarzyna Szymańska.
Według Głównego Urzędu Statystycznego, przeciętny Kowalski ma do swojej dyspozycji 28 metrów mieszkania. Jednak zgodnie z danymi Eurostatu, w 2018 r. blisko 40 proc. Polaków żyło w mieszkaniach przeludnionych. Czyli jakich? Jak podaje Eurostat przeludnione mieszkanie to takie, w którym para żyjąca w gospodarstwie domowym nie ma pokoju wyłącznie dla siebie, samotne osoby powyżej 18. roku życia nie mają własnych czterech ścian, rodzeństwo tej samej płci w wieku 12 lat - 17 lat nie ma oddzielnej wspólnej sypialni lub dwoje dzieci do 12. roku życia nie ma dla siebie przynajmniej jednego pokoju.
Jak w labiryncie
Dla Anny Staszewskiej i jej czteroosobowej rodziny obecnie dwupokojowe mieszkanie wydaje się być luksusem. Jednak nic nie wskazuje, żeby w najbliższym czasie na taką wygodę było ją stać.
- Chyba, że wygramy w totka – marzy Anna Staszewska z Częstochowy. – Kiedyś żyliśmy bardzo wygodnie. Ale nasze 72-metrowe mieszkanie straciliśmy za niepłacenie kredytu. Mąż zachorował na nerwy, najpierw był na zwolnieniu przez ponad pół roku, ale nie chciał się leczyć. W końcu lekarz nakłonił go, żeby brał leki, polepszyło mu się i wrócił do pracy. Wtedy zlikwidowali jego stanowisko – pracował u jednego prywaciarza, który sprowadzał samochody z zagranicy i robił różne inne interesy. Ale mąż nie miał siły iść do sądu i się wykłócać, bo przecież nikt tego stanowiska tak naprawdę nie zlikwidował. I tak zostaliśmy tylko z moją rentą i marnymi groszami za sprzątanie po ludziach – opowiada 42-letnia sprzątaczka.
– Mieszkanie to była taka przeróbka z 36-metrowego sklepu, którego nikt nie chciał kupić. Spółdzielnia sprzedała więc nam ten lokal użytkowy po niższej cenie. Na wkład dała nam moja babcia i rodzice męża. Reszta na kredyt. Przerobiliśmy wszystko sami własnymi rękami, a ponieważ sklep miał cztery metry wysokości, to zrobiliśmy sobie dwupoziomowe mieszkanie. Przez dwa lata mieliśmy taką witrynę sklepową, ale potem jak uzbieraliśmy pieniądze, wstawiliśmy zwyczajne okna. Znajomi mówili, że mamy luksusy. Ale jak nie było z czego spłacać kredytu, to nas wyeksmitowali. I dali lokal zastępczy. I tak od 10 lat mieszkamy w cztery osoby w pokoju z kuchnią. Cieszę, że tu jest centralne ogrzewanie i nie musimy palić węglem - dodaje.
Jak twierdzi psycholożka Katarzyna Szymańska, mieszkanie w jednym pomieszczeniu to dla rodziny bardzo trudna sytuacja. Tym bardziej jest obciążająca psychicznie, im dłużej trwa. – Każdy z nas potrzebuje samotności i intymności, odpoczynku od towarzystwa innych. Inaczej trudno jest wyciszyć się, zebrać myśli czy zrelaksować – tłumaczy psycholożka. – Jeśli cały czas jest się razem, to układ nerwowy jest przeciążony. To może powodować irytację, zdenerwowanie, a nawet agresję.
Zdaniem Anny, wszystkim im lepiej by się żyło, gdyby dzieci były jednej płci. – A mamy syna i córkę, którzy na dodatek ciągle się kłócą i taka bliska odległość bardzo źle na nich wpływa – mówi 42-latka.
– Syn ma już 18 lat, córka jest dwa lata młodsza. Podobno przyjdzie taki moment, że zaczną się dogadywać, ale na razie tego nie widać. Dlatego mieszkanie mamy podzielone jak labirynt, gdzie za kolejnym regałem każdy ma swój kącik. To znaczy mąż śpi w kuchni, gdzie ma rozkładany fotel. Poza tym strasznie dużo pali, więc siedzi tam zamknięty, żebyśmy nie musieli tego wąchać. A my w trójkę za pomocą szafy i kilku regałów zrobiliśmy sobie trzy pokoiki, także każdy ma swój kącik. Niestety wszystko słychać, zwłaszcza dzieciom przeszkadza, jak telewizor głośno puszczam. Dostałam od nich pod choinkę słuchawki, to teraz mniej się denerwują.
Beata: zamykam się w łazience
Beata i Tomek w jednopokojowym mieszkaniu z kuchnią żyją od 6 lat. Z dwójką dzieci.
– Po ślubie zamieszkaliśmy u rodziców męża w Krakowie – opowiada Beata, która pracuje jako pielęgniarka w jednym z krakowskich szpitali. – Mimo największych wysiłków z mojej strony, nie byłam w stanie mieszkać z teściami. Nie mieliśmy tam za grosz prywatności, a teściowa ciągle robiła mi awantury, że źle sprzątam, źle gotuję, jestem złą żoną. Po trzech miesiącach wyprowadziliśmy się najpierw do wynajętego pokoju, a potem przenieśliśmy się pod Kraków do niewielkiego, 32-metrowego mieszkania, które składa się z pokoju z kuchnią. No i maleńką łazienką. Jego zaletą jest wnęka i ogródek, który latem stanowi przedłużenie salono-kuchnio-sypialni.
Beata i Tomek są rodzicami 4-letniej Amelki i 3-letniego Tymka. – Dzieci są jeszcze małe, ale za rok, dwa, jeśli czegoś nie zmienimy, to możemy tego nie wytrzymać psychicznie. Już teraz jest nam bardzo ciężko – opowiada Beata. – Odczuliśmy to zwłaszcza w czasie pandemii, kiedy przestały działać przedszkola i żłobki, a wszyscy oprócz mnie siedzieli domu przez 24 godziny.
Zobacz też: Syndrom sztokholmski. To nie jest twoja wina
Jak twierdzi Katarzyna Szymańska, długotrwałe zamknięcie w domu spowodowane koronawirusem, nie tylko jest wyczerpujące, ale dodatkowo budzi frustrację, może być przyczyną objawów somatycznych, takich jak bóle głowy czy brzucha. Do tego długotrwałe siedzenie, bycie w bezruchu przyczynia się do bólu kręgosłupa, stawów, a co za tym idzie do znaczącego obniżenia nastroju.
– Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Zakład Psychologii Klinicznej i Psychopatologii Instytut Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego, w czasie pandemii aż u 43 proc. Polaków wystąpiły zaburzenia lękowe i depresyjne. Z tym wiąże się izolowanie od życia społecznego, rodzinnego. Jednak w przypadku mieszkania rodziny w jednym pomieszczeniu nawet to jest fizycznie niemożliwe.
Beata przyznaje, że życie w jednym pokoju wymusiło na niej, żeby nauczyła się wyłączać. Nie słyszeć, jak mąż ogląda mecz, jak rozmawia przez telefon, jak dzieci przekrzykują się w zabawie.
– Czasami chodzę do łazienki i zamykam się tam na 15-20 minut – opowiada kobieta. – Nie mogę poleżeć w wannie, bo mamy prysznic. Poza tym oszczędzamy wodę, która kosztuje majątek. Ale za to siedzę sobie na dywaniku na podłodze i przeglądam portale społecznościowe na telefonie albo czytam gazetę. Ale najczęściej to siedzę i gapię się na brązowe drzwiczki szafki na umywalkę. Tak bardzo potrzeba mi samotności. Gdy wiosną zamknięto lasy, uciekałam z domu i na lewo włóczyłam się po lesie. W mediach trąbili, że grozi mi gigantyczny mandat, jak mnie złapią, ale ta potrzeba samotności była silniejsza niż strach.
Nasza intymność jest zagrożona
Zdaniem pielęgniarki, mieszkanie na kupie ma też swoje zalety. Gdyby nie to, Tomek nie zacząłby biegać.
– A treningi dają mu właśnie możliwość pobycia sam na sam. Na początku słuchał muzyki, teraz wybiera bieganie w zupełnej ciszy. Mieszkamy niedaleko Niepołomic, wokół są piękne lasy, także jest gdzie pobyć w pojedynkę. Efekt? Mój mąż schudł ponad 10 kg, rzucił palenie i ma świetną kondycję. Ja za to polubiłam nocne dyżury. Czasami w szpitalu mogę lepiej odpocząć niż w domu – Beata dodaje ze śmiechem.
Ale przyznaje, że życie w jednym pokoju z dziećmi powoduje, że ich bycie razem jako pary, jest zagrożone. – Jak uprawiać seks przy dzieciach? Jeszcze teraz nam się udaje, bo śpią mocno w nocy. Ale nie ukrywam, że mnie to potwornie stresuje. Coraz bardziej nerwowo reaguje, gdy dzieci wydają dźwięki w nocy lub się wiercą. Tomek uważa, że przesadzam. A to napięcie sprawia, że obojgu nam ochota na zbliżenie przechodzi.
Anna z Częstochowy mówi, że jej bliskość z mężem od dawna nie jest w głowie. Czasem ją przytuli, a ona jego. – Ale trzeba przyznać, że choroba męża i nasze mieszkanie w jednym pokoju uniemożliwiło nam żebyśmy byli tak, jak to mąż z żoną powinni – mówi smutno. – A państwo nam nie pomogło. Kogo obchodzi, że dwoje chorych ludzi mieszka jak dziady? Nikogo!
Dzieci niech idą na swoje
Anna na palcach dwóch rąk odlicza miesiące do wyjazdu syna, który w tym roku zdaje maturę i wybiera się na studia do Warszawy. – Dobrze się uczy, to ma szasnę na stypendium – mówi z dumą Anna. – Chce zostać inżynierem od transportu. Na szczęście matka chrzestna mu pomoże. Mieszka w stolicy, dobrze zarabia, to się chrześniakiem zaopiekuje. Córka jeszcze dwa lata i też pewnie wyfrunie gdzieś na studia. Oj, jak dzieci pójdą na swoje, to sobie ze starym pożyjemy – śmieje się Anna.
Beata i Tomek dostali od rodziców działkę. Planują budowę, ale jeszcze nie w tym roku. – Chcemy wiosną zacząć w 2022 tak, żeby jesienią przenieść się na swoje – opowiada Beata. – Co prawda będę miała daleko do pracy, ale albo kupimy małe auto dla mnie, albo poszukam pracy gdzieś bliżej. Teraz pielęgniarka zawsze znajdzie robotę. Budowę planujemy metodą gospodarczą, bo to najtaniej. Szwagier budowlaniec pomoże, mój tata jest złota rączką, więc tez nas wesprze. Obiecałam sobie, że gdy w końcu przeniesiemy się do własnego domu, to kupie prawdziwego szampana, takiego za 200 zł i będę go pić w wannie.