Syndrom sztokholmski. To nie jest twoja wina
Według statystyk 90 proc. osób stosujących przemoc, to właśnie mężczyźni. Często zajmują oni wysokie stanowiska, są wykształceni, a przemoc psychiczna nie jest związana za każdym razem z przemocą fizyczną czy ekonomiczną - mówi Anna Osowska-Rembecka, która pomaga osobom żyjącym w przemocowych związkach. Czym jest syndrom sztokholmski?
20.02.2021 15:25
O błędnym kole przemocy, o krzywdzie, której nie widać gołym okiem rozmawiamy z Anną Osowską-Rembecką, kuratorem społecznym w VI Wydziale Rodzinnym i Nieletnich Sądu Rejonowego dla miasta st. Warszawy, pracującą od 25 lat, współautorką przewodników dotyczących przemocy w domu i w pracy, ekspertem pierwszego kontaktu wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie w Fundacji Centrum Praw Kobiet, terapeutą środowiskowym w Centrum Rozwoju Twojego Potencjału TOGO w Warszawie.
Monika Bednarczyk, WP Kobieta: Niegdyś termin przemoc był zarezerwowany tylko dla czynów fizycznych. Często jednak dochodzi do przemocy psychicznej, której nie widać, a same ofiary nie są w stanie się do tego przyznać. Kiedy Pani zdaniem zaczyna się przemoc psychiczna?
Anna Osowska-Rembecka: Każde zachowanie, które umniejsza poczucie własnej wartości drugiej osoby, które wzbudza w niej strach, pozbawia pewności siebie – jest przemocą psychiczną. Każde wmawianie, zaczynające się od słów: "beze mnie jesteś nic niewarta", "beze mnie sobie nie poradzisz", "beze mnie jesteś nikim". Ktoś mógłby powiedzieć, że to jest przesada, bo przecież ludzie się kłócą w związkach, rozchodzą i wracają do siebie. Czym innym jest jednak kłótnia, wymiana zdań, a czym innym są zachowania, które pozbawiają poczucia bezpieczeństwa i z czasem doprowadzają do braku kontroli nad własnym życiem.
Niektórzy mówią: jaka przemoc skoro nie zostawia śladu?
To błąd – pozostawia. Obserwuję to w Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia, w którym pracuję z kobietami. W przypadku syndromu sztokholmskiego warto zaznaczyć, że kobiety, które przychodzą do naszego ośrodka albo dzwonią na całodobowy numer telefonu w Centrum Praw Kobiet – niby świadome zagrożenia, mówią: "Wie pani, on mnie obraża, on mnie wyzywa, on do mnie mówi, że nie jestem nic warta, ale jest dobrym ojcem". Wtedy im odpowiadam: "Proszę pani, czy dobry ojciec poniża matkę swoich dzieci? Czy dobry ojciec powoduje, że w domu są awantury i dzieci nie mają poczucia bezpieczeństwa? To jest typowy syndrom sztokholmski". One wtedy tłumaczą, że ten ich partner ma taką stresującą pracę. No ale nie zmienia to faktu, że je poniża. Według statystyk 90 proc. osób stosujących przemoc, to właśnie mężczyźni. Często zajmują oni wysokie stanowiska, są wykształceni, a przemoc psychiczna nie jest związana za każdym razem z przemocą fizyczną czy ekonomiczną.
Co sprawia, że osoby, które ulegają oprawcom - zgodnie ze statystykami, najczęściej kobiety - z czasem uzależniają się od nich?
Przemoc psychiczna to ciągłe, bezpodstawne krytykowanie, zastraszanie, manipulowanie. To ciągłe: "Ja bym na ciebie nie krzyczał, gdybyś ty umiała dobrze prowadzić dom", "no zobacz, jak dobrze przygotowałaś kolację, to wszystko było między nami w porządku". To izolowanie od rodziny, przyjaciół w sposób bardzo sprytny i wyrafinowany. Osoba dręczona zaczyna się uzależniać od sprawcy, bo w wyniku zastraszania, gróźb, upokarzania, poniżania – przemoc się rozwija, zajmując coraz większe obszary życia i nie zniknie nigdy sama. Sprawca przemocy, który nie podda się terapii, który nie będzie chciał się zmienić – nie zatrzyma się, bo on się tym "karmi".
Do syndromu sztokholmskiego dochodzą takie procesy jak pranie mózgu, zespół stresu pourazowego, mechanizm wyuczonej bezradności. Sprawca zmierza do zmiany przekonań, poglądów, a wręcz osobowości osoby zmanipulowanej, aby ta działała zgodnie z jego oczekiwaniami, aby zawsze robiła tak, jak on chce, a i tak nigdy nie będzie z niej zadowolony: "Po co ci ta rodzina? Ona i tak nam nic nie pomaga, wtrąca się w nasze życie. Tylko się przez nią kłócimy".
Najpierw wytykanie błędów osoby dręczonej, a później nagradzanie. To jest koło przemocy, zbadany naukowo proces. Dlatego osoba doznająca krzywdy jeszcze bardziej się stara, jeszcze lepiej pracuje, jeszcze lepiej sprząta, zaczyna stosować uniki i uzależnia się od takiego funkcjonowania. Wzrasta też poczucie wstydu przed rodziną, przyjaciółmi, znajomymi, od których została odizolowana w trakcie związku ze swoim katem.
Podkreśliła pani to poczucie głębokiego wstydu, które towarzyszy osobom uzależnionym od swoich oprawców - przed powrotem do poprzedniego życia, przed przyznaniem się samemu sobie. Czy nie mając poczucia swojej wewnętrznej mocy, poczucie wstydu wzrasta?
Tak, gdyż z czasem uzależnieni zaczynają się orientować, że coś jest nie tak. Kiedy pojawiają się kolejne osoby, które chcą pomóc – siostra, matka, ojciec, sąsiadka. Ci ludzie pomagają, a osoba udręczona wciąż wraca do oprawcy. Później czuje wstyd, dlatego więcej o pomoc nie poprosi. Wstydzi się, że z nim jest, że sobie na to wszystko pozwala. Wstydzi się przed rodziną, sąsiadami, dziećmi i samą sobą. Zostaje sama i zaczyna myśleć, że sobie na to zasłużyła.
Słuchając pani słów, wyłania się w pewnym momencie obraz osób dotkniętych syndromem sztokholmskim. Czy możemy zatem mówić także o pewnym profilu oprawcy?
Często są to osoby, które doświadczyły przemocy w dzieciństwie i nie potrafią inaczej funkcjonować, bywają ludzie chorzy psychicznie, mający zaburzenia osobowości, psychopaci czy charakteropaci. Mitem są także stwierdzenia, że oprawcami są ci, którzy nie osiągnęli sukcesu, którym w życiu nie wyszło. Literatura przedmiotu poszukuje pewnego profilu sprawcy przemocy, ale ja powiedziałabym, że nie ma jednoznacznego opisu. Z doświadczenia wiem, że sprawcami są i ludzie z wykształceniem – i bez niego, i odnoszący sukcesy zawodowe – i bez sukcesów, i posiadający zasoby finansowe – i niemający pieniędzy, i mężczyźni przystojni, zadbani, wzbudzający ogólne zaufanie – ale i ludzie zaniedbani. Często są to nawet prezesi firm - bo jedyny sposób, w jaki potrafią funkcjonować w rodzinie czy w pracy, to poprzez zastraszanie. Pamiętajmy, że profil jest różnorodny, jak różnorodni są ludzie.
Jakie kroki powinniśmy podjąć, by nie przeoczyć wołania o pomoc, by wsparcie przyszło na czas?
Na pewno jedno, czego nam nie wolno, to odpuszczać. Nie możemy zostawiać takiej osoby samej sobie. Musimy pamiętać, że syndrom sztokholmski, to silne uzależnienie od oprawcy, zjawiska prania mózgu, stresu pourazowego, wyuczonej bezradności. Cierpiąca osoba ma poczucie, że bez swojego oprawcy sobie nie poradzi. Jeśli jeszcze trafi na nieodpowiednie instytucje czy ludzi, którzy mają co do zasady udzielać pomocy, to dodatkowo doświadcza procesu wtórnej wiktymizacji. Doznaje przemocy w domu, w pracy, a w takim wypadku także przemocy instytucjonalnej, kiedy instytucja, fundacja czy państwo nie mogą, nie potrafią jej pomóc. Kiedy dostaje jedynie szereg nakazów "co ma zrobić" - ona tego nie udźwignie. Wówczas poddaje się. Czuje jedynie przyzwolenie na krzywdy, jakie ją spotykają.
Kiedy słyszymy o syndromie sztokholmskim – najczęściej zjawisko to przedstawiane jest w oparciu o relacje prywatne, związki. Czy możemy jednak mówić o zagrożeniu syndromem w kontekście życia zawodowego, ścieżek awansu, rozwoju personalnego, kariery? Czy miejsce pracy, specyfika wykonywanego zawodu ma wpływ na rozwój problemu?
Zdecydowanie tak, chociaż kiedy mówimy o stosowaniu przemocy w pracy, to głównie mamy na myśli mobbing. Syndrom sztokholmski dotyka jednak pracowników w wielu branżach. Często w literaturze przedmiotu wymieniane są środowiska mundurowe, korporacje, w których mamy do czynienia z hierarchicznością. Jednak to nie kultura organizacyjna instytucji tworzy przemoc a człowiek, który albo umniejsza wadze problemu, godząc się na to, albo sam dopuszcza się sytuacji przemocowych w miejscu pracy. Typowymi stwierdzeniami osób dotkniętych syndromem sztokholmskim w pracy są: "jakoś wytrzymam, bo może nie jest aż tak źle", "mógł mnie wyrzucić, a jednak mnie zostawił", "chociaż dołożył mi obowiązków".
Tutaj widzimy sytuację, kiedy dochodzi wręcz do tłumaczenia pracodawcy, jego działań, zachowań. Czy takie sytuacje może poprzedzać długotrwały proces przemocowy, zjawisko prania mózgu, kiedy osoba dręczona zdaje się żyć w przekonaniu, że pracodawca daje jej o wiele więcej ,niż ona sama jest w stanie wnieść do firmy, więc nie godzi się, aby się temu sprzeciwiała?
To właśnie syndrom sztokholmski, który powoduje, że pracownik jest wdzięczny za każdy najmniejszy gest, nawet za przedłużenie umowy. Powiedzmy to wprost – wszystko, co dobre nie jest związane z przemocą – czy to w środowisku domowym, czy w zawodowym. Ludzie narażeni na przemoc w pracy to zarówno osoby starsze, chcące doczekać emerytury, jak i młodsi, którym zależy na karierze czy też młode matki obawiające się utraty pracy.
Co zatem jest przyczyną stosowania przemocy?
Możemy mówić o czynnikach biologicznych, o uszkodzeniach ośrodkowego układu nerwowego, o urazach organicznych mózgu, o chorobach. Należy także pamiętać o czynnikach psychologicznych, związanych z zaburzeniami osobowości, o czynnikach środowiskowych, mających związek np. ze specyfiką wykonywanej pracy czy głęboko zakorzenionych czynnikach społeczno-kulturowych – przemoc jako wzorzec przekazywany z pokolenia na pokolenie, przemoc jako wzorzec władzy patriarchalnej, jako forma kontrolowania i wymuszania posłuszeństwa. Stosowaniu tych form przemocy służą także wszelkiego rodzaju używki, w tym substancje psychotropowe czy alkohol.
Jak wg pani można przerwać błędne koło przemocy? Gdzie osoby, u których zauważalne są symptomy syndromu sztokholmskiego, powinny szukać pomocy?
Pierwszym krokiem jest konsultacja psychologiczna, a następnie dołączenie do terapeutycznej grupy wsparcia, by móc właściwie ocenić sytuację. Jest to o tyle istotne, że z syndromem sztokholmskim łączy się silnie zjawisko wyparcia. Zgłaszające się osoby mają wiedzę na temat zagrożenia, ale nie widzą go u siebie. Są zupełnie zagubione i na początku tylko płaczą.
Sprawcy osaczają je, a za jakikolwiek sprzeciw uderzają tam, gdzie boli najbardziej – np. w dzieci. Podczas zajęć grupowych omawiane są mechanizmy, jakich doświadczają osoby dotknięte przemocą, mogą zobaczyć, czym jest zaklęte koło przemocy. Wychodzenie z syndromu wyuczonej bezradności – bo można sobie poradzić, bo wszystko zaczyna się w głowie – to ułożenie życia od nowa, to często odzyskiwanie dzieci, to nowa praca, to uporządkowanie wartości, spokój i siła. Nagle "nie dam rady", "nie mam wyboru zamienia się" na "jak ja mogłam z nim być?", "uciekałam i wracałam", "myślałam, że bez niego nie istnieję". Dzięki wsparciu osoba dotknięta syndromem sztokholmskim – jest już w innym miejscu.
Pamiętajmy, kiedy się w przemoc wchodzi dziesięć lat, to nie można z niej wyjść w kilka miesięcy podczas trwania procedury Niebieskiej Karty. Nie oczekujmy tego od ludzi.
Czy z pani perspektywy, świadomość obecności przemocy, syndromu sztokholmskiego w związku, w rodzinie, w relacji prywatnej czy służbowej pracodawca-pracownik – jest obecnie większa?
Z jednej strony chciałabym wierzyć, że tak. Przybywa informacji, publikacji. Pojawiają się wciąż nowe organizacje, instytucje. Z drugiej strony jednak widzę, że niestety tak nie jest. Na trzecim roku pedagogiki resocjalizacyjnej, z każdą grupą zawsze realizuję wykład na temat przemocy. Okazuje się, że studenci – młodzi, praktycznie wykształceni ludzie - nie mają wiedzy w tej dziedzinie. Kiedy słucham kolejnych historii osób pozostawionych samym sobie, a trafiających do Centrum Praw Kobiet. Kiedy na sprawach sądowych widzę, jak kuratorzy dziwią się i nie rozumieją, dlaczego kobiety są zapłakane i w fatalnej kondycji, a obok nich stoją uśmiechnięci i eleganccy oprawcy, którym w rezultacie, jako bardziej stabilnym, sąd przyznaje opiekę nad dziećmi – to z przykrością stwierdzam, że jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia w tym zakresie.
Czytaj też: O "rozwodzie kościelnym" powiedział jej ksiądz. Takich spraw jest w Polsce coraz więcej
Często nie rozumiemy, dlaczego kobiety składają, a później wycofują zeznania, dlaczego składają do prokuratury zawiadomienia, a później z nich rezygnują. Właśnie dlatego, że są głęboko dotknięte syndromem sztokholmskim – nie mają siły, aby uniezależnić się od oprawcy, którym są "wdzięczne" za dom, za dzieci, może i za te ulotne miłe chwile w czasie wakacji.
Dlatego uważam, że wykłady na temat przemocy powinny być realizowane od najmłodszych lat, od przedszkola, poprzez szkołę podstawową, średnią, studia, aż po specjalistyczne szkolenia dla pracowników socjalnych, aplikantów kuratorskich i innych służb pracujących w obszarach pomocowych. My – jako osoby, instytucje udzielające pomocy osobom doznającym przemocy – musimy mieć wiedzę w tym zakresie, aby rozumieć problem i udzielać adekwatnej, rzetelnej pomocy i wsparcia. Nie ma usprawiedliwienia dla przemocy. Nikt z nas na to nie zasługuje. Jeśli którakolwiek z tych sytuacji dotyczy ciebie, pamiętaj – to nie jest twoja wina! Zadzwoń. Przyjdź. Odezwij się.
Centrum Praw Kobiet, telefon interwencyjny całodobowy: 600 070 717. Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia, telefon: 228283826.