Jekaterina Swanidze – kochała Stalina jak Boga
Dumna, piękna, łagodna i bardzo pobożna. Taka była pierwsza żona Józefa Stalina. Gdy zmarła na gruźlicę w 1907 roku, mając zaledwie 27 lata, przyszły dyktator płakał jak dziecko. „To było jedyne stworzenie zdolne zmiękczyć moje kamienne serce. Umarła, a razem z nią wszystkie ciepłe uczucia, jakie miałem dla ludzkich istot. Nie umiałem dać jej szczęścia” - rozpaczał nad grobem małżonki.
01.04.2016 | aktual.: 02.04.2016 12:55
Dumna, piękna, łagodna i bardzo pobożna. Taka była pierwsza żona Józefa Stalina. Gdy zmarła na gruźlicę w 1907 roku, mając zaledwie 27 lata, przyszły dyktator płakał jak dziecko. „To było jedyne stworzenie zdolne zmiękczyć moje kamienne serce. Umarła, a razem z nią wszystkie ciepłe uczucia, jakie miałem dla ludzkich istot. Nie umiałem dać jej szczęścia” - rozpaczał nad grobem małżonki.
Jekaterina Swanidze urodziła się 2 kwietnia 1880 roku. Była Gruzinką i miała klasyczną kaukaską urodę. Wysoka, smukła brunetka mogła podobać się mężczyznom. Jej serce zdobył jednak na wyłączność Józef Stalin, którego pokochała jak Boga.
Kościelny ślub był jedynym ustępstwem małżonka-rewolucjonisty
Kato, jak ją nazywał małżonek, była siostrą Aleksandra Swanidze, jego szkolnego kolegi z seminarium duchownego w Tyflisie (tak za czasów carskich nazywała się stolica Gruzji – dzisiejsze Tbilisi). Marzenie, by Józef został popem, dzieliła z jego matką Ketewan Geladze. Podobnie jak teściowa była też bardzo religijna.
Mąż i syn zawiódł oczekiwania obu kobiet.
Gdy 23-letni Stalin poprowadził Kato do ołtarza, był już zdeklarowanym ateistą. Ceremonia w 1903 roku miała jednak charakter religijny. Na życzenie matki panny młodej i jej samej małżeństwo pobłogosławił w cerkwi duchowny prawosławny.
Mimo że Stalin bardzo kochał swoją żonę, ślub w świątyni był jedynym ustępstwem na jej rzecz w ciągu trwającego niespełna cztery lata małżeństwa.
W jej oczach coraz częściej pojawiały się łzy
Dla zawodowego rewolucjonisty i bliskiego współpracownika Lenina robota partyjna była znacznie ważniejsza od domowych pieleszy i rodziny.
Młoda małżonka znosiła to z trudem. Gdy Stalin udawał się na spotkania partii bolszewików, padała na kolana i prosiła Boga, by porzucił ateistyczne i rewolucyjne poglądy. Ta prośba była zresztą jedynym „buntem” na jaki sobie pozwalała.
Kato bowiem bała się męża. Nie żeby Józef był jakimś zwyrodniałym damskim bokserem. Mąż nigdy jej nie uderzył, ani nie obraził grubiańskim słowem. Kato, tak jak wszystkie ówczesne kobiety Kaukazu (i nie tylko), wychowana była w przekonaniu, że mąż, jaki by nie był, ma zawsze rację, a jego polecenia należy wykonywać bez sprzeciwu.
Z tego punktu widzenia Jekaterina była wzorową żoną. Witała męża z uśmiechem o którejkolwiek godzinie by wrócił do domu. Stawiała na stole gorący posiłek i patrzyła na małżonka dużymi, czarnymi oczami. A że z czasem coraz częściej pojawiały się w nich łzy… No cóż, na takie głupstwa rewolucjoniści nie zwracają uwagi.
Odeszła cicho, bez skarg i pretensji
Zaprzątnięty pracą partyjną Stalin miał zresztą coraz mniej czasu na zwracanie uwagi na to, co dzieje się w jego domu. Przyjmował za oczywiste, że ma „podane i wyprane”, a ich mieszkanie, mimo biedy, jest schludne i czyste.
Jekaterina prała, gotowała, sprzątała, cerowała ubrania męża i zajmowała się ich synem – malutkim Jakowem, który urodził się 18 marca 1907 roku.
Od czasu do czasu i Stalin znajdował czas na zabawę z synkiem. Nie były to zabawy skomplikowane. „Całował go, łaskotał w nos i pieścił” – wspominał po latach jeden z ówczesnych znajomych państwa Dżugaszwili (takie było prawdziwe nazwisko Stalina).
Młoda żona rewolucjonisty bardzo krótko byłą matką jego dziecka. Zmarła 25 listopada 1907 roku, gdy mały Jakow miał zaledwie osiem miesięcy. Oficjalnie podanym powodem śmierci Kato okazała się gruźlica. Młoda kobieta była jednak przez lata wykańczana przez despotyczną miłość swego męża. Pogłębiająca się depresja sprzyjała rozwojowi innych chorób. Zajęty robotą rewolucyjną Stalin nie widział objawów śmiertelnej choroby trawiącej jego żonę. Nie widział, że Kato z dnia na dzień jest bledsza i chudsza, że policzki ma rozpalone i że dusi ją kaszel…
Gdy to wszystko zobaczył – było już za późno. Miał jedynie czas, by pożegnać się z żoną na łożu śmierci. „Czuję w piersiach pustkę, niewypowiedzianą pustkę” – powiedział po jej pogrzebie. Nigdy więcej już nikogo nie pokochał.
Witold Chrzanowski