Jest mistrzynią Polski. W dzieciństwie walczyła z anoreksją
- Nie czułam się kochana, nie czułam się akceptowana. Rosłam w przeświadczeniu, że coś jest ze mną nie tak. Ciągłe płakałam z głodu i braku ciepła - mówi Olga Łyjak. Mistrzyni Polski w obiegach górskich opowiedziała o traumatycznych doświadczeniach z przeszłości.
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Pokonałaś solo Wielką Koronę Tatr w niesamowitym czasie 40 godzin i 56 minut, pobijając kobiecy rekord Polski. Dla wielu jednak jeszcze większym wyczynem było to, co napisałaś później. Przyznałaś, że wychowałaś się w rodzinie dysfunkcyjnej i opisałaś, jak wyglądało twoje dzieciństwo.
Olga Łyjak, mistrzyni Polski w sky runningu, adwokatka: Po tym wyczynie chyba już nic nie wydawało się dla mnie trudne. Zdecydowałam się na dość intymne wyznanie, chociaż trochę bałam się reakcji ludzi. Po opublikowaniu wpisu dostałam jednak masę wiadomości od wielu osób, które również miały ciężkie dzieciństwo. Okazało się, że wiele osób zmaga się z podobnymi traumami z przeszłości. Część z nich to moi znajomi z biegania, po których bym nawet tego nie podejrzewała. Dziękowali, że podzieliłam się swoją historią.
Często wyobrażamy sobie rodzinę dysfunkcyjną jako patologię, gdzie króluje bieda i alkohol. Jak to wyglądało w twoim przypadku?
W mojej rodzinie nie było alkoholu, nie była to żadna patologia, porządny dom, z zewnątrz superrodzinka. Rodzice byli wykształceni, mieli dobre zawody (obydwoje są architektami). Materialnie nie brakowało mi więc niczego. Emocjonalnie - już tak. Nie były zaspokajane moje podstawowe potrzeby, brakowało mi ciepła, akceptacji i poczucia bezpieczeństwa. To było nawet gorsze niż te ciągłe awantury. Jak ktoś pyta, skąd mam teraz tyle siły, to tutaj jest odpowiedź. Już od pierwszych lat życia, musiałam być bardzo silna. Do szóstego miesiąca życia byłam głodzona, moja mama w ogóle nie karmiła mnie piersią i byłam żywiona mlekiem z proszku, które było źle dawkowane. Ciągłe płakałam z głodu i braku ciepła. A moi rodzice nie wiedzieli, co robić.
Nie czułam się kochana, nie czułam się akceptowana. Nie mogłam się niczym trudnym z moją mamą podzielić, bo reagowała na to awanturą lub złością. Chciała być doskonałą matką, a gdy był jakiś problem z dzieckiem, brała to do siebie i denerwowała się, zamiast dać mi wsparcie. W domu były ciągłe awantury, a ja czułam się winna tych problemów, rodzice wciągnęli mnie w swoje dorosłe sprawy. Mama była zazdrosna o moją dobrą relację z tatą i wyżywała się na mnie, kiedyś nawet wykrzyczała, że jestem jego kochanką, to było dla mnie coś strasznego. Rosłam w przeświadczeniu, że coś jest ze mną nie tak. Chciałam być przez nich akceptowana i robiłam wszystko, żeby mnie zauważyli i byli ze mnie dumni, musiałam być we wszystkim najlepsza, bo wtedy mnie doceniali. Byłam bardzo ambitnym i wrażliwym dzieckiem, które ciągle czuło się nieakceptowane, a wręcz odrzucane.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jakie doświadczenia były dla ciebie najtrudniejsze?
Chwile, w których zamiast wsparcia, byłam karana. Kiedyś, gdy byłam sama z bratem na głównej ulicy w Radomiu i się zgubiłam, zaczepił mnie jakiś pedofil i proponował pieniądze w ciemnej bramie. Gdy powiedziałam o tym rodzicom, zdenerwowali się na mnie, zamiast dać mi wsparcie. Potem już o niczym im nie mówiłam, nie zwierzałam się z żadnych problemów, trosk, bo mogło się to skończyć awanturą i kompletnym niezrozumieniem. Ze wszystkim - i w dobrych i tych trudnych momentach - byłam kompletnie sama.
Moja mama zawsze porównywała mnie z innymi dziewczynkami i chwaliła je, a mnie zupełnie pomijała lub wręcz dołowała. Pamiętam, że gdy mieliśmy konkurs taneczny, była tam również dziewczynka o imieniu Iza. Uchodziła za najładniejszą, najszczuplejszą i najzdolniejszą. Po zakończonym występnie usłyszałam jedynie od mamy, że Iza była najlepsza, jest piękna i cudownie tańczy. Strasznie to przeżyłam.
Podobnie, gdy śpiewałam psalm podczas Pierwszej Komunii. Co usłyszałam jako pierwsze od mamy? Że "słoń mi na ucho nadepnął" i strasznie fałszowałam. Choć miałam szóstkę z muzyki i byłam z siebie dumna, moja mama miała bardzo wysokie wymagania, sama ładnie śpiewała i oczekiwała ode mnie perfekcyjności. Niejednokrotnie mieszała moją samoocenę z błotem.
W taki sposób zaczęły się twoje problemy z odżywianiem?
Chciałam być jak Iza, bo przecież mama ją ciągle wychwalała, a nic co robiłam, piątki i szóstki, kółka teatralne, taneczne, piękne rysunki nie sprawiało, że mnie pokocha taką, jaka jestem. Zaczęłam się więc odchudzać i bardzo dużo ćwiczyć. Wpadłam w anoreksję. Nienawidziłam siebie, chciałam być kimś innym, lepszym, doskonalszym. Czułam, że jestem tak mało ważna dla moich rodziców, że równie dobrze może mnie nie być. Miałam myśli samobójcze. Czasem stałam nad oknem i myślałam, co by było, jakbym skoczyła. W chorobę tę często wpadają osoby, które chcą być doskonałe i które nie mają wsparcia wśród najbliższych. Byłam książkowym przykładem.
Twoi rodzice zauważyli, że coś z tobą jest nie tak?
Niestety nie. Moja mama robiła karierę. Nie było jej w domu od rana do wieczora. Choć dalsza rodzina zaczęła zwracać uwagę moim rodzicom, że dzieje się ze mną coś niedobrego, że jestem ciężko chora. Ale oni byli tak odklejeni i zajęci tylko sobą, że bagatelizowali to, wymyślali, że mam jakieś robaki czy coś, nie chcieli dopuścić myśli, że jestem poważnie chora, bo musieliby się zastanowić też nad sobą. Łatwiej powiedzieć, że dziecko jest chude, bo ma problemy żołądkowe. Wyleczymy i nadal będzie super. Tata to jeszcze długo po tym, jak już miałam zdiagnozowaną anoreksję, nadal w to nie wierzył, albo nie chciał dopuścić tej myśli. Zwrócili na mnie uwagę dopiero, jak było już ze mną naprawdę źle - byłam "szkieletorem" i przy wzroście 167 cm ważyłam jedynie 45 kg.
Jeszcze kilka dni i być może już by mnie nie było. Gdy zawieziono mnie do szpitala, byłam już na skraju śmierci. Powoli odpływałam. Widziałam czarny tunel i światełko na końcu - obraz typowy dla śmierci klinicznej. Nie wiedziałam, gdzie jestem i co się ze mną dzieje.
Niezwykle traumatyczne doświadczenia jak na 13-latkę...
Najgorsze jednak było to, co działo się później. Choć leżałam półprzytomna w szpitalu, dla mnie był to najszczęśliwszy dzień w życiu. A to dlatego, że moi rodzice przyszli do szpitala i siedzieli we dwójkę przy mnie na łóżku. Nie kłócili się, tylko siedzieli razem i patrzyli z troską na mnie. Mam teraz łzy w oczach, jak wspominam tę chwilę, to zabrzmi strasznie, ale poczułam się wtedy naprawdę szczęśliwa.
W końcu zwrócili na ciebie uwagę.
To przykre, że musiałam doprowadzić się do takiego stanu, by w końcu się mną zainteresowali. W tamtym momencie dawało mi to poczucie szczęścia. Wszystko trwało jednak bardzo krótko. Gdy wyszłam ze szpitala, sytuacja w domu wróciła do normy.
Dodatkowo, w tamtych czasach nie było zaawansowanych form terapii dla osób zmagających się z anoreksją. Zamknęli mnie w ośrodku wychowawczym dla trudnej młodzieży. Byli tam nastolatkowie, którzy piją, ćpają, kradną... W pokoju byłam z inną dziewczyną z anoreksją. Miałyśmy dożywianie, dodatkowy chleb z masłem i parówki i zakaz kontaktu z rodzicami, to była cała terapia. Przeżyłam wtedy koszmar, nie jestem w stanie nawet o tym mówić.
Nie wysłano cię na terapię?
Nie. I o to miałam największy żal do rodziców. Nawet po tym tragicznym doświadczeniu, nie zaopiekowali się mną należycie, a ja byłam w kompletnej rozsypce, nie rozumiałam, co się ze mną działo. W anoreksji jest tak, że chcesz mieć kontrolę nad własnym ciałem, a w pewnym momencie tracisz zupełnie kontrolę nad tym, masz przymus niejedzenia, ciągle myślisz, że jesteś gruba, a jesteś "szkieletorem" i nie wiesz, skąd to się bierze. Nie dostałam żadnego profesjonalnego wsparcia. Znowu, w tak trudnym momencie, zostałam kompletnie sama.
Mama znalazła najlepszego terapeutę w Warszawie. Niestety okazał się nim Andrzej Samson. Psychoterapeuta, który niegdyś uważany za wielki autorytet w leczeniu dzieci, okazał się pedofilem, który wykorzystywał seksualnie dzieci, a także utrwalał i udostępniał dziecięcą pornografię, za co ostatecznie został skazany na osiem lat więzienia.
Na szczęście mnie nie dotknęło bezpośrednio jego działanie. Najwyraźniej uznał, że wybierze inną ofiarę. Konsekwencją było jednak to, że odmówił mi terapii, twierdząc, że wszystko jest ze mną w porządku, czym tylko pogorszył sytuację. Moi rodzice usłyszeli to, co chcieli usłyszeć, dziecko samo cudownie się uzdrowiło i wszystko jest w najlepszym porządku. Wiedziałam już, że muszę jeść, ale problem przecież nie zniknął, nie dzieją się takie cuda i do dziś nie mam pojęcia, jak można było w to uwierzyć. Wpadłam w kolejną chorobę - bulimię. Oczywiście rodzice nic nie zauważyli.
Góry w dorosłym życiu stały się dla ciebie terapią?
Wyjście z tych chorób i problemów zbiegło się u mnie z okresem biegania i wolnością, jaką daje. Gdy zaczęłam biegać, a zaraz potem odkryłam bieganie po górach, w końcu poczułam się naprawdę wolna, zaczęłam robić coś tylko dla siebie, a nie, żeby być zauważoną i docenioną. Wtedy postanowiłam zawalczyć o siebie i odważyłam się na psychoterapię, a później na dużo cięższą, psychoanalizę.
Terapia pomogła mi zrozumieć, co się ze mną działo, jak funkcjonowała nasza rodzina wraz z pokoleniem wstecz, bo te traumy ciągną się z pokolenia na pokolenie, a przede wszystkim poznałam i zrozumiałam siebie. Myślałam, że to nigdy nie będzie możliwe, ale tak, wybaczyłam moim rodzicom i przestałam mieć do nich żal, co bardzo poprawiło nasze relacje.
Dzięki bieganiu, a później terapii zaczęłam robić to, co lubię i chcę, a nie to, co muszę, albo myślę, że inni ode mnie oczekują. Nabrałam odwagi, że poznawać i realizować swoje pasje. 10 lat temu przeniosłam się z Warszawy do Zakopanego. Było to zarówno spełnienie moich marzeń o życiu bliżej natury, jak i pewnego rodzaju ucieczka od problemów i bardzo trudnego emocjonalnie życia, które chciałam zostawić w Warszawie. Obecnie łączę pracę adwokata z pasją do sportu i gór.
Masz w sobie ogromną siłę, która z pewnością przydaje się na szlaku.
Osoby z dysfunkcyjnych rodzin są niezwykle silne. Ciężkie doświadczenia z dzieciństwa sprawiły, że jestem w stanie przezwyciężyć wiele problemów w życiu dorosłym. Czym jest przebiegnięcie 40 godzin po ciemnych graniach w nocy i bez snu w porównaniu do bólu, które przeżywa małe dziecko zostawione samo sobie w trudnym momencie.
Nie chcę, żeby to zabrzmiało, że zdobycie Wielkiej Korony Tatr było łatwe. To było olbrzymie wyzwanie. Gubienie się w nocy na turniach pod Staroleśnym Szczytem, rozcięta noga, burza z gradem, biegunka, odwodnienie i olbrzymi kryzys pod Krywaniem. Choć byłam już bardzo słaba fizycznie, miałam w sobie niesamowitą siłę psychiczną, żeby dotrwać do końca i zrealizować moje marzenie.
Dostałam za to najlepszą możliwą nagrodę. Poznałam lepiej siebie. Przed tym wyzwaniem bardzo się bałam, a jednocześnie bardzo mi na tym zależało. Byłam bliska wycofania się z tego projektu. Ale przełamałam ten lęk, lęk przed samotnością w nocy na ciemnej, eksponowanej grani. Okazało się, że gdy już tam dotarłam, nie czułam w ogóle strachu. Czułam dumę z siebie, olbrzymi spokój i szczęście.
Nie zdobyłam WKT dla rekordu. Zrobiłam to dla siebie. Zrozumiałam, że jeśli czegoś się boję, a jednocześnie bardzo mi na tym zależy, to właśnie powinnam to zrobić, albo chociaż spróbować, nie wycofywać się z lęku przed porażką. Bardzo dużo wcześniej w życiu traciłam, rezygnując z marzeń, szczęścia czy miłości właśnie z powodu lęku przed porażką, a w życiu prywatnym - lęku przed odrzuceniem i zranieniem.
Góry dają mi też niesamowitą dawkę emocji. My, osoby z trudnych rodzin, potrzebujemy silnych wrażeń. Pragniemy, by cały czas coś się działo, bo do tego przywykliśmy. Możemy albo uciec w używki, uzależnienia np. od hazardu czy ryzykowne zachowania, albo poświęcić się dla sportu, tak jak zrobiłam to ja. Gdy jestem na szczycie w pięknym terenie, po przejściu trudnej grani, jestem szczęśliwa.
Jakie masz marzenia, zarówno te sportowe, jak i bardziej prywatne?
Sportowych marzeń mam mnóstwo. W planach mam kolejne wyzwania w Tatrach i biegi ultra. Jeśli chodzi o mój rozwój osobisty - chcę wrócić na terapię. Mam do przepracowania jeszcze wiele spraw, szczególnie w kwestiach relacji, szczególnie tych romantycznych. Trudno mi jest zaufać drugiej osobie, bardzo boję się zranienia, nic dziwnego, skoro najbliższa mi osoba mnie raniła, choć wiem już, że bardzo mnie kochała i kocha. Ale właśnie dzięki WKT zrozumiałam i poczułam na własnej skórze, że jeśli czegoś bardzo się boję, to powinnam spróbować i nie rezygnować. Ten bardzo silny lęk przed zranieniem jest tylko w mojej głowie, jeśli go pokonam i odważę się "zajrzeć na drugą stronę tej ciemnej grani", to otrzymam więcej, niż mogłam sobie wymarzyć w najpiękniejszym śnie. Warto walczyć o siebie!
Rozmawiała Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i potrzebujesz rozmowy z psychologiem, zadzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.