Jest "psim detektywem". Ma niemal 100 proc. skuteczności
- Czasami odbiory są koszmarne. Zwierzęta trzymane w klatkach przez całą dobę, we własnych odchodach. Raz trafiliśmy na transport koni, które były w tak potwornym stanie, zagłodzone, że trudno było nie płakać - opowiada st. asp. Iga Sozoniuk, policjantka i behawiorystka z Elbląga.
30.03.2023 | aktual.: 30.03.2023 18:39
Dominika Frydrych, Wirtualna Polska: Jak zaczęła się pani pasja do zwierząt?
St. asp. Iga Sozoniuk: Były w moim życiu od małego. Jako dziecko walczyłam z rodzicami o to, żeby mieć swojego pupila. Kiedy miałam 14 lat, mój tata wreszcie się zgodził i kupiliśmy w renomowanej hodowli rottweilera. Byłam za niego odpowiedzialna – wstawałam o godz. 5, wychodziłam z nim. Miałam też inne zwierzaki – myszki, świnki morskie. Ratowałam dzikie zwierzęta, przytargałam do domu ptaka ze zwichniętym skrzydłem, karmiłam i kąpałam bezdomne psy. Co można było stwierdzić po zapachu w domu (śmiech).
Od zawsze też zwracałam uwagę ludziom, którzy źle traktowali pupili, nie bałam się wchodzić w dyskusje. Chciałam pomagać zwierzętom, bo one same nie mogą nic zrobić.
A po latach służby w policji została pani nazwana przez kolegów "psim detektywem".
Prowadzę dochodzenia od czternastu lat, pracę w sprawach związanych ze znęcaniem nad zwierzętami i ich niewłaściwym traktowaniem zaczęłam siedem-osiem lat temu. Często trafiałam wtedy na ten temat w mediach społecznościowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Poprosiłam o to, żeby móc zajmować się takimi sprawami. Zaczęłam przygotowania - czytałam ustawy, komentarze, orzecznictwo. Kontaktowałam się też z doświadczonymi ludźmi z inspekcji weterynaryjnych, nie tylko z mojego terenu, ale też z placówek wojewódzkich czy głównych. Zadawałam pytania w ministerstwie, kontaktowałam się z urzędami miasta i gminy. To szeroki temat, z którym trzeba być na bieżąco.
Jak wygląda interwencja w przypadku zgłoszenia znęcania się nad zwierzętami?
Bywa, że sama, idąc ulicą, widzę, że na przykład pies przebywa w niewłaściwych warunkach i reaguję. Często kończy się to uświadomieniem właściciela, że zwierzę ma swoje prawa i chroni je Ustawa o ochronie praw zwierząt, o czym wciąż nie wszyscy wiedzą. Wskazuję termin, do którego warunki mają się poprawić, zwracam uwagę na szczepienia, na regularne karmienie, stały dostęp do wody.
Jeśli mamy do czynienia ze zgłoszeniem, podczas którego wymagane jest natychmiastowe odebranie zwierzęcia, zatrzymujemy czworonoga i do momentu decyzji sądu umieszczamy w schronisku lub w domu tymczasowym. Ale głównie staramy się jeździć i uświadamiać ludzi, że zwierzę nie jest rzeczą.
Jak reagują na to właściciele?
Są tacy, którzy z pokorą przyjmują to, co mówimy. Uświadamiają sobie, że źle zrobili, starają się poprawić warunki, a jeśli posiadanie zwierzęcia ich przerosło, znajdują mu nowy dom. Ale są też ludzie, którzy zaczynają od krzyków. "Zajęlibyście się przestępcami", "jest tyle kradzieży", nagminnie odsyłają też do sąsiadów... Wydaje mi się, że to mechanizm obronny, instynktowne wyparcie.
Wyjaśniam wtedy, że obecna sprawa dotyczy jego, a jeśli ma informacje, które chce przekazać, może nas zawiadomić i na pewno też to rozpatrzymy.
Myśli pani, że widziała już wszystko podczas interwencji? Czy nadal są sytuacje, które zaskakują?
Chociaż dziennie mogę mieć nawet kilka interwencji, człowiek nadal potrafi zaskoczyć. Począwszy od samej decyzji o posiadaniu pupila, kiedy kierujemy się wyglądem psa i modą na daną rasę. Często sugerujemy się celebrytami. Ktoś ma na przykład owczarka belgijskiego, publikuje z nim nagrania, pokazuje triki, a my zachwycamy się, jakie te psy są mądre. Spontanicznie decydujemy o kupnie, szczeniak trafia do mieszkania. Z początku jest spokojnie, piesek jest malutki, więc szkody też są niewielkie, często kończą się na pogryzieniu kapcia.
Ale później jest gorzej. Zdarzało się, że pies niszczył rzeczy w domu, więc ktoś przywiązywał go do kaloryfera na 24 godziny i odwiązywał tylko, gdy wyprowadzał go na zewnątrz. Albo gdy ktoś trzymał psa na zewnątrz i wziął go na łańcuch, bo w pewnym momencie rozkopał ogródek. "Przecież dałem mu dwa hektary i on nie potrafi się sobą zająć?" - słyszę później. Nie, zwierzę nie jest zaprogramowane. Musimy go sami uczyć konkretnych zachowań i umiejętności, a to wiąże się z poświęcaniem czasu i finansów, które pochłania opieka weterynaryjna czy praca z behawiorystą.
Wbrew pozorom, mimo różnicy gatunkowej, opieka nad dzieckiem i nad psem jest podobna. I dziecko, i zwierzę mają potrzeby fizjologiczne, ale też predyspozycje, które trzeba pielęgnować. Wtedy nasze relacje będą poprawne.
A będziemy opiekować się nim przez kilkanaście lat.
I to my jesteśmy za niego odpowiedzialni. Tymczasem pies trafia na łańcuch, zapomina się o jego karmieniu lub pojeniu albo karze się go w bestialski sposób. Pamiętam małego pieska w typie teriera, który zagryzł kilka kur. Pies był trzymany całą dobę w kojcu. Kiedy nauczył się otwierać siatkę, żeby zaspokoić swoje psychiczne potrzeby, zaczął - zgodnie ze swoją naturą - polować. Upolował kury i właściciel tak mocno uderzył go w głowę kołkiem, że stracił przytomność. Człowiek myślał, że pies nie żyje. Wziął go za łapy, wciągnął w krzaki, wykopał dół i zakopał żywcem. Całe szczęście, że ktoś zobaczył głowę, która wystawała spod ziemi i wezwał policję. Udało się uratować psa i ukarać sprawcę.
Trzeba też wspomnieć o niektórych hodowlach. Są te prowadzone z sercem, ale spotkałam się też ze strasznymi miejscami. Mieliśmy na przykład zgłoszenie, że człowiek kupił szczeniaczka, okazało się, że nie był odrobaczony, miał pchły. Przyjechał do domu i zwierzątko zmarło po dwóch dniach, bo nie miało obowiązkowych szczepień.
Z jakimi najtrudniejszymi zgłoszeniami miała pani do czynienia?
Czasami odbiory są koszmarne. Zwierzęta trzymane w klatkach przez całą dobę, we własnych odchodach. Raz trafiliśmy na transport koni, które były w tak potwornym stanie, zagłodzone, że trudno było nie płakać.
Chyba najtrudniejszy był przypadek, kiedy sąsiedzi zgłosili, że od pewnego czasu przed blokiem jest przywiązany do nogi stołu pies. Najprawdopodobniej nie był karmiony, bo leży i już się nie rusza. Pojechaliśmy na miejsce. Pies był już w stanie agonalnym i zmarł niedługo po odbiorze. Później sekcja zwłok potwierdziła, że został zagłodzony.
Zakwalifikowano to jako sprawę znęcania się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem i zapadł wyrok skazujący. Ale najbardziej przerażające było to, że wszyscy przechodzili obok niego, widzieli, że jest w złym stanie i nikt nie zawiadomił nas wcześniej.
Często pewnie zdarzają się też porzucenia psów.
Takich spraw jest bardzo dużo. Wyrzucenie z auta jest straszne – człowiek sobie nie poradził i zamiast poszukać pomocy u specjalistów, pozbywa się członka rodziny w nieludzki sposób. To daje jednak psu możliwość przemieszczania się i zdobywania pokarmu. Najgorsze przypadki to przywiązanie psa na przykład do drzewa z dala od ludzi, co skazuje go na śmierć w męczarniach. Wiele osób też zostawia psy przed bramami schroniska. Było sporo sytuacji, gdy podrzucano w kartonie całe mioty szczeniąt.
Tymczasem przepisy jasno mówią, że porzucenie zwierzęcia jest przestępstwem zagrożonym karą pozbawienia wolności do lat trzech.
Takich sprawców, którzy przywiązują psy do drzewa, udaje się zatrzymać?
Tak, pomagają w tym media społecznościowe. Współpracuję ze schroniskiem OTOZ Animals w Elblągu i Psi Raj w Pasłęku. Udostępniamy wtedy zdjęcia zwierzęcia i najczęściej szybko udaje nam się dotrzeć do sprawcy.
W sieci można znaleźć informacje, że cieszy się pani niemal stuprocentową skutecznością. W czym tkwi źródło takiego wyniku?
Przede wszystkim w dociekliwości. Ostatnio miałam sprawę, przy której wykryłam sprawcę, mając z początku tylko plamę krwi. Dostałam informację z koła łowieckiego, że myśliwy, który legalnie polował w sektorze, usłyszał strzał w sektorze obok. Był to tzw. strzał z uderzeniem, czyli z zabiciem zwierzyny. Z początku nie wywołało to jego podejrzeń – w książce ewidencji wyjścia na polowania był wypisany myśliwy, więc wydawało mu się, że po prostu w sektorze obok poluje jego kolega i wykaże później zwierzę, które zastrzelił. Mijały godziny, polowanie nie zostało wykazane, więc zgłosił się do nas.
Okazało się, że na miejscu jest sporo krwi, mocno wygnieciony teren, a więc zwierzę było duże. Z początku wydawało się, że sprawa jest nie do wykrycia – nie mieliśmy żadnego materiału dowodowego, linii papilarnych czy materiału genetycznego, ale wspólnymi siłami dotarliśmy do świadków i udało nam się wykryć przestępcę. Sprawa trafiła do sądu z aktem oskarżenia o kłusownictwo. To pokazuje, że zeznania świadków są jednym z najważniejszych dowodów w postępowaniu. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy nie boją się mówić i nagłaśniają różne sytuacje w mediach społecznościowych.
Jak udaje się radzić sobie emocjonalnie z taką pracą? To możliwe, żeby jakoś się od tego odciąć?
Nie da się całkowicie odciąć, w każdej chwili może zadzwonić telefon z kolejną interwencją. Sama praca jako funkcjonariuszki nie jest łatwa, na co dzień mamy do czynienia z tragediami i przemocą. Każdy znajduje swój sposób na odstresowanie – u mnie to treningi na siłowni albo bieganie. Biorę pięć moich psiaków, zrobię z nimi 15 kilometrów i czuję się lepiej.
Marzę o tym, żeby schroniska były puste – nie dlatego, żebym straciła pracę, ale żeby poprawił się los zwierząt. A teraz jestem najbardziej szczęśliwa, gdy dostaję zgłoszenie, które się nie potwierdzi. To oznacza, że ktoś zareagował.
Rozmawiała Dominika Frydrych, Wirtualna Polska
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!