Jestem Emma, jestem Ormianką
Jej prababcia miała 12 lat, kiedy do domu wtargnęli żołnierze. Zamordowali wszystkich. Za piękną twarzą Emmy kryje się ból, którego nie jest w stanie uleczyć czas. Nie sposób minąć jej obojętnie. Jest Ormianką i to ma znaczenie. Bo cała poskładana jest ze swojej tradycji.
Nie bez powodu spotykamy się tuż przed 24 kwietnia. To ważny dzień dla Ormian, a pani jest jedną z Ormianek mieszkających w Polsce.
Emma Kiworkowa: Cieszę się, że widzimy się właśnie teraz, tuż przed obchodami rocznicy ludobójstwa Ormian. Z pochodzenia jestem Ormianką, urodziłam się na Kaukazie Północnym. Część mojej rodziny pochodzi z Imperium Osmańskiego, mieszkali w okolicach miasta Van. Właśnie w tym mieście w trakcie rzezi uratowało się dwoje Ormian. Jedną z tych osób była moja prababcia, Arfenia Safaryan. Miała 12 lat, kiedy do ich rodzinnego domu wtargnęli osmańscy żołnierze i bestialsko zamordowali wszystkich. Na szczęście prababcia razem ze swoim 14-letnim bratem Dzumszudem była wtedy u cioci. Ciotka w tym samym czasie dowiedziała się, że mąż i pozostali członkowie jej rodziny zostali napadnięci i zamordowani w jednej z fabryk rodzinnych. W jednej chwili spakowała to, co miała najcenniejsze i co dało się zabrać - biżuterię i trochę pieniędzy, które miała w domu. Zabrała czwórkę swoich dzieci, a także moją prababcię Arfenię i jej brata. Tak zaczęła się jej podróż. Nie wiedziała nawet, dokąd zmierza. Uciekała przez góry, licząc na to, że ta droga będzie wolna od osmańskich żołnierzy. Podróż z szóstką dzieci była bardzo ciężka. Nie mieli co jeść, gdzie spać, dzieci szybko zaczęły chorować. Zanim dotarła na Kaukaz Północny, pochowała wszystkie swoje dzieci. Ocalała jedynie jej siostrzenica, czyli moja prababcia i jej brat. Losy pozostałej rodziny z Van po dziś dzień nie są znane… Ja wychowałam już na się Kaukazie Północnym. Miałam 16 lat, kiedy wyjechałam do szkoły do USA. Moja mama już wtedy mieszkała w Polsce. Po szkole w Stanach przyjechał więc do Warszawy i tu skończyłam stomatologię na Akademii Medycznej.
W jaki sposób obchodzi się tę tragiczną rocznicę rzezi na ludności ormiańskiej?
To bardzo indywidualna kwestia. W Armenii, która jest bardzo małym krajem, jest pomnik poświęcony ofiarom. Ludzie zjeżdżają się z całego świata, żeby oddać hołd. Masa ludzi przychodzi, składa kwiaty i idzie w milczeniu. W Polsce spotykamy się w "Pochodzie Milczenia", który idzie ulicami Warszawy. Czasami na małym skwerze Ormian na Sadybie, to znów niedaleko warszawskiego getta, gdzie składamy pod pomnikiem Ormian kwiaty. Miejscem spotkań z kulturą ormiańską jest również ambasada, mamy świetnego ambasadora, który bardzo stara się krzewić Ormiańską kulturę i celebrować ważne dla nas wydarzenia, również te upamiętniające Rzeź Ormian. Bo choć minęło ponad 100 lat, jedynym dziedzictwem potomków mojej licznej rodziny z Van jest ból, którego nie jest w stanie uleczyć czas. Każdy z żyjących dzisiaj potomków moich przodków z Van wierzy, że któregoś dnia Turcja przyzna się i przeprosi za ludobójstwo 1,5 miliona Ormian i ulży w ten sposób cierpieniu, z którym żyją kolejne pokolenia. Jestem ogromnie wzruszona, że w tym roku rocznica Rzezi Ormian zbiega się z premierą filmu "Przyrzeczenie", którego fabuła dzieje się na tle tych okropnych wydarzeń. Bardzo się cieszę, że powstał taki film, w dodatku jako hollywoodzka produkcja, bo może dzięki temu świat zwróci uwagę na ogromną skalę tego wydarzenia. Zdecydowana większość historyków potwierdza, że na ludności ormiańskiej dokonano ludobójstwa, jednak przez wiele lat nad tą zbrodnią panowała zmowa milczenia, choć przecież w Rzezi Ormian zginęło około 1,5 mln ludzi. Ja z racji swojego pochodzenia podeszłam do seansu bardzo emocjonalnie, nie ukrywam, że jeszcze długo po jego zakończeniu nie mogłam dojść do siebie, film dosłownie wbił mnie w fotel. Atutem tej produkcji niewątpliwie jest podejście do tematu, wątek historyczny jest tłem do pięknej, poruszającej historii miłosnej.
Jaki wpływ ma na panią pochodzenie? Czy to determinuje pani myślenie o sobie samej?
Nie znałam osobiście ludzi, którzy przeżyli ludobójstwo. Trudno więc mówić o żywych uczuciach. Ale jest we mnie smutek i ból. Kiedy patrzę na moją babcię, która za chwilę skończy 90 lat i urodziła się 10 lat po ludobójstwie, to widzę, jakie to wywarło na niej piętno. Jej mama ocalała, ale straciła całą rodzinę i cały majątek. Odkąd pamiętam babcia mówiła, jakie to ważne, aby Turcja przyznała, że coś tak strasznego miało miejsce. Ważne są przeprosiny. Historia świata jest krwawa, wiele takich sytuacji miało i ma miejsce nadal, ale samo przyznanie i prośba o wybaczenie dałoby nam ulgę, a jednocześnie poczucie odrobionej lekcji historii. Proszę sobie wyobrazić, że nigdy nie poznała pani własnych dziadków, ale oficjalnie nikt nie uznaje, że zostali wymordowani. Wydaje mi się, że my Ormianie jesteśmy skonstruowani inaczej niż reszta, umiemy się dopasować do środowiska, w którym się znajdziemy. Odnajdujemy się, bo wiemy, że musimy przetrwać. Czasem zastanawiam się nad tym, czy ci, którzy przetrwali masowy mord, byli najsilniejsi, najinteligentniejsi, czy po prostu mieli szczęście i o ich losie zdecydował zbieg okoliczności. Może to mieszanka tych trzech elementów o tym zdecydowała. Jednego jestem pewna, że geny, które my Ormianie mamy w sobie, nas kształtują.
Ormianie są rozsiani po całym świecie?
Tak. Co więcej, diaspora jest 3-4 razy liczniejsza niż populacja kraju. I jest to naród wymierający. W żyłach moich dzieci płynie mieszana krew. Siłą rzeczy pokolenie na obczyźnie miesza się z innymi narodami. Ale ja staram się, żeby dzieci wiedziały i pamiętały o swoim pochodzeniu. Moja starsza córka, która niebawem skończy 11 lat, w wakacje leci do Armenii na dwutygodniowy obóz pod hasłem. Będzie się tam uczyć o naszej ormiańskiej kulturze. Do pięknego miejsca ufundowanego przez diasporę Ormiańską przyjadą dzieci z 49 krajów, żeby zdobywać wiedzę o swoich korzeniach.
Ma pani jakąś swoją ulubioną tradycję ormiańską?
Kocham ormiańską kuchnię, ale to trudna kuchnia, pochłania dużo czasu. A ja nie mam go w nadmiarze. Ale dzięki temu, że żyje moja babcia, odbywają się u nas ormiańskie obiady. Jedną z ważnych tradycji jest kult osób starszych. Dookoła starszyzny funkcjonują młodsze pokolenia. W święta przylatują do Polski krewni. Osoba starsza to podstawa rodziny. Moja córka mówi mi: "Mamo, to nienormalne, że w dzisiejszych czasach, kiedy siedzimy przy rodzinnym stole, muszę najpierw cię zapytać, czy mogę zabrać głos". Odpowiadam jej, że może to trochę niedzisiejsze, ale w naszym domu tak właśnie jest.
Wiem, że jeździ pani do Armenii z misją.
Tak, w Armenii mamy filię naszej polskiej Fundacji Wiewiórki Julii. Wszystko zaczęło się od tego, że w 2007 roku poleciałam do Armenii z mamą. Odwiedziłyśmy tamtejszy dom dziecka. A trzeba wiedzieć, że w Armenii nie było wcześniej domów dziecka czy domów starców. Okazało się, że w tym domu dziecka jest niewiele dzieci i że każde już ma rodzinę i czeka aż sprawy formalne zostaną zakończone. Dowiedziałam się, że jest tam jeszcze jeden dom dziecka, gdzie mieszkają dzieci niepełnosprawne. Kilka lat później moja mama, Dżulietta Kiworkowa, otworzyła tam filię Fundacji. Do dziś latają tam nasi wolontariusze. Do pomocy włączyli się również mieszkańcy, kiedy zobaczyli, że do tego domu dziecka przyjeżdżają ludzie, którzy chcą pomóc, sami się za tę pomoc wzięli.
Słyszałam o podróżach Wiewiórki Julii, leczyła Pani zęby w najróżniejszych miejscach w Polsce.
Teraz moim celem jest otworzenie gabinetów partnerskich. Chcemy zrobić siatkę gabinetów, w których najbiedniejsze dzieci będą mogły leczyć zęby za darmo. Sytuacja wygląda tak, że 90 proc. dzieci ma próchnicę: jeśli dziecko ma ubytek w zębie, dostaje karteczkę. Daje tę karteczkę rodzicowi. 20 proc. rodziców idzie do prywatnego dentysty z dzieckiem. A 70 proc. nie robi nic, bo albo nie uważa, że to jest ważne, albo kiedy zwrócili się do państwowej placówki, dostali termin za dwa lata, a na prywatne leczenie zwyczajnie ich nie stać. Kończy się na tym, że przychodzi potem 10-letnie dziecko i ma trzy stałe zęby do usunięcia. I to nie jest sytuacja z jakiejś biednej wsi, gdzieś daleko, takie rzeczy dzieją się nawet kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy, w miastach i miasteczkach. Bardzo ważne są dla mnie w związku z tym gabinety partnerskie, w których dentysta mógłby natychmiast przyjąć takie dziecko za darmo.
Myśli pani, że ta chęć niesienia pomocy to też element ormiańskiego wychowania?
Zdecydowanie, od maleńkości pamiętam, że moja rodzina pomagała. To było naturalne. Jestem zdania, że im więcej z siebie dasz, tym więcej dostaniesz. Może to brzmi przewrotnie, jak egoizm. Ale jeśli chodzi o ormiańskie wychowanie, jest to logiczne. Masowe mordy często przeżywały bowiem dzieci, które zostawały bez rodziców, bez krewnych i ktoś tej samej narodowości pochylał się nad ich losem i brał do siebie. Gdyby nie ta zasada, wiele osób nie dałoby sobie rady po takich strasznych wydarzeniach. Moja prababcia, która ocalała z ludobójstwa w trakcie II wojny światowej, pomagała głodującym dzieciom. Bo na Kaukazie był wtedy głód i po sąsiedzku biegały dzieci z opuchniętymi z głodu brzuchami. Prababcia nocą, żeby nikt nie widział i na nią nie doniósł, przynosiła tym dzieciom jedzenie pod drzwi. Pomaganie mamy we krwi.
Jaka jest Ormiańska kobieta? Kogo pani widzi przed oczami, myśląc o Ormiance? Jakiś zlepek cech charakteru, wychowania, wyglądu?
Jaka jest Ormianka z urody? Kobiety, które mnie wychowały, cechuje cecha narodowa - duże oczy. Ja mam chyba najmniejsze (śmiech). Ormianki to kobiety bardzo silne. Bezgranicznie oddane swojej rodzinie, w której najważniejsze są dzieci. Ormiańskie mamy można porównać trochę do włoskich mam, które w życiu dziecka są wszechobecne. Dużo uwagi poświęca się wychowaniu. Może z lęku przed utratą tożsamości narodowej wielki nacisk kładzie się na kulturę i historię. Krąży nawet taki żart, że Ormianie dużo więcej mówią o swojej kulturze niż Grecy. Jesteśmy też bardzo pracowite - praca od rana do nocy jest normą, a nie wyrzeczeniem. A czasem romantyczne (śmiech). Moja babcia Emma bardzo pięknie śpiewała. Podczas rodzinnych spotkań wszyscy czekaliśmy na ten moment, kiedy zaśpiewa między innymi tradycyjne pieśni ormiańskie. Niektóre nuty tych pięknych melodii śpiewanych przez babcię, odnalazłam w filmie "Przyrzeczenie".