"Jestem gospodynią domową". Paulina mówi o tym z dumą
Szczęśliwa żona, mama trójki dzieci, gospodyni domowa. To bardzo krótki opis Pauliny, dumnej tradwife, która zrezygnowała z pracy zawodowej na rzecz zajmowania się domem i rodziną. W rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że mogli sobie z mężem na taki krok pozwolić. - Przyzwyczaiłam się do różnych reakcji i wielkich oczu, kiedy mówię, że spełniam się w domu, będąc żoną i mamą - mówi Paulina.
Paulina jest z wykształcenia fotografką. Przez kilka lat realizowała się w zawodzie, pracowała na półtora etatu, jednak przestała niedługo po wysłaniu do żłobka pierwszego dziecka. To wtedy podjęli razem z mężem decyzję, że będzie im znacznie łatwiej, jeżeli pozostanie w domu. Dziś to ona w głównej mierze zajmuje się sprzątaniem, robieniem zakupów, gotowaniem czy odrabianiem lekcji z najstarszą, siedmioletnią córką. W byciu tzw. tradwife nie widzi nic złego. Od kiedy pamięta, czuła powołanie do małżeństwa i rodzicielstwa. Bycie żoną i mamą uważa za najważniejsze role w swoim życiu.
Tradwife to skrót od połączenia angielskich słów "traditional" i "wife", czyli tradycyjna żona. Za tradwives uważa się kobiety, które świadomie wybierają rolę gospodyń domowych. Nie myślą o karierze zawodowej, tylko skupiają się na potrzebach rodziny.
"Spełniam się w domu, będąc żoną i mamą"
"Między warszawską Starówką a wiejskim gankiem i leśną dróżką" - pisze Paulina na swoim profilu paula.pogodna na Instagramie, gdzie dzieli się codziennością tradwife. W rozmowie z Wirtualną Polską nie ukrywa, że miała obawy, czy poprzez pokazywanie tego publicznie nie narazi się na krytykę ze strony innych. A spotkała się z nią już wielokrotnie.
- Przyzwyczaiłam się do różnych reakcji i wielkich oczu, kiedy mówię, że spełniam się w domu, będąc żoną i mamą. Ludzie mi nie wierzą, a to była moja świadoma decyzja, choć podjęta po rozmowach z mężem. Musieliśmy mieć pewność, że decydując się na taki krok, nie odczujemy negatywnych konsekwencji, m.in. finansowych - ujawnia Paulina.
Choć powołanie do rodzicielstwa czuła "od zawsze", był taki moment, w którym "odpychała je od siebie".
- To była zawiła droga. Wydaje mi się, że głównie dlatego, iz w dzisiejszych czasach bycie gospodynią domową nie jest w pełni akceptowalne przez społeczeństwo. Słyszałam, że "siedzę w domu, bo jestem leniwa", a to z lenistwem nie ma nic wspólnego. Czy to, że dbam o dom, męża i dzieci oznacza, że jestem mniej wartościowym człowiekiem? - pyta.
Kiedy wspomina dzieciństwo, mówi, że pragnęła wtedy, by mama bądź tata częściej byli przy niej, w domu. Rodzice Pauliny do dnia dzisiejszego realizują się zawodowo. Ona w swoim dorosłym życiu chciała inaczej. Choć w żadnym stopniu nie ma do nich o to pretensji. Wie, że robili to przede wszystkim po to, aby zapewnić jej godny byt materialny. Niestety, ich praca była równoznaczna z mniejszą ilością czasu wolnego, jaki mogli poświęcić córce.
- Pamiętam momenty, kiedy zazdrościłam koleżankom ze szkoły czy kuzynostwu, że wracają do domu, dostają podany przez rodziców ciepły obiad i spędzają z nimi czas. Ja tego nie miałam. Odczuwałam tęsknotę - oznajmia.
Przykładem gospodyni domowej była dla niej w dzieciństwie jej ciocia - "idealna strażniczka domowego ciepła".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Tradwife to praca jak każda inna"
- Bycie tradwife to praca jak każda inna. W przypadku mojego małżeństwa, gdybyśmy oboje mieli pracować, robić pranie, sprzątać, gotować, opiekować się młodszymi dziećmi i odrabiać lekcje z najstarszą córką, prawdopodobnie musielibyśmy zatrudnić kogoś do pomocy. To wiąże się z kosztami, które dla nas, zaznaczam - dla nas, nie są opłacalne - wyjawia.
Podkreśla, że choć definiowanie swojej osoby poprzez pryzmat zawodowy i osiągane sukcesy nie jest niczym złym, ona czuje, że to po prostu nie jest dla niej. Na ten moment nie czerpie korzyści finansowych z pracy fotografki, jednak pasji nigdy nie porzuciła. Wie, że w pewnym momencie do tego wróci. Obecnie wykorzystuje swój talent do łapania i kolekcjonowania rodzinnych wspomnień.
- Nie wykluczam powrotu do pracy, jeżeli byłby on w niedalekiej przyszłości konieczny. Ja jednak w pewnym momencie nie potrafiłam tego pogodzić. Praca na dwa etaty, pierwsze dziecko, opieka nad domem. Byłam przemęczona i po części nieszczęśliwa - oznajmia.
Choć jako tradwife skupia się głównie na "małżeństwie, rodzinie i domu", nie zapomina o sobie.
- Tradwife są postrzegane dziś w bardzo stereotypowy sposób. Przeczytałam gdzieś, że "pragniemy żyć jak w 1959 roku" i przyznam, że nie do końca rozumiem, skąd wzięło się takie stwierdzenie - mówi.
- Z własnej perspektywy mogę powiedzieć, że poprzez bycie w domu czuję, że się rozwijam. Mam w końcu czas na naukę języków, doskonalenie umiejętności fotograficznych i czytanie książek, których wcześniej nie miałam czasu czytać. Dobro rodziny jest moim priorytetem, ale zwracam też w tym wszystkim uwagę na to, czy mi jest z tym dobrze - dodaje Paulina.
"W moim małżeństwie jesteśmy równi"
Paulina określa swoje małżeństwo mianem "zdrowego i szczęśliwego". Podkreśla, że każdego dnia stara się dbać o męża jak tylko najlepiej potrafi, jednak on tak samo dba także o nią. W ich małżeństwie jest pełna równość. Decyzje podejmują razem, a jej mąż zawsze liczy się z jej zdaniem.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre kobiety, które utożsamiają się z ruchem tradwife, zgadzają się na dominację męża w małżeństwie, jego pełną decyzyjność. W przypadku mojego małżeństwa tak nie jest. Jesteśmy równi. Myślę, że dla nas byłoby to niezdrowe, możliwe, że nawet toksyczne, gdyby tak wyglądał nasz model rodziny - stwierdza.
W życiu Pauliny ogromną rolę odgrywa także wiara. Od urodzenia jest katoliczką. Miewała lepsze i gorsze momenty, ale czuje, że obecność Boga w jej życiu jest ważna. W trakcie rozmowy przytacza nawet jeden z cytatów z Pisma Świętego, w którym - w odniesieniu do równości w małżeństwie - jest mowa o tym, że "mężczyzna i kobieta są sobie równi".
Czy jako tradwife może być w takim razie feministką? Paulina ma podzielone zdanie na ten temat. Mówi, że nie do końca rozumie dzisiejszy feminizm. Kojarzy jej się z "rywalizacją i krzykiem", a nie wsparciem.
- Przyznam szczerze, że dzisiejszy feminizm nie kojarzy mi się z niczym dobrym. To nie jest ten feminizm, który był kilkadziesiąt lat temu. Walka o prawa wyborcze czy edukację kobiet. Dziś skupia się to głównie na rywalizacji z mężczyznami. Osobiście nigdy nie doświadczyłam sytuacji, w której ta rywalizacja byłaby potrzebna - zauważa Paulina.
- Sama też nie spotykam się w mediach społecznościowych ze wsparciem i zrozumieniem. Walczymy o wybór, ale wiele kobiet nie akceptuje np. mojego wyboru. To jest bardzo skomplikowany temat - podsumowuje.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.