Blisko ludziKalendarz dni urlopowych. Jak długie weekendy komplikują nam życie

Kalendarz dni urlopowych. Jak długie weekendy komplikują nam życie

Możliwość przedłużenia weekendu traktujemy jak dar od niebios. Odpoczynku potrzebujemy zaś na gwałt, bo męczą nas właśnie długie weekendy. A może by tak wysiąść z tej zaczarowanej karuzeli, która zamienia nasze życie w piekło przebrane za wypoczynek?

Kalendarz dni urlopowych. Jak długie weekendy komplikują nam życie
Źródło zdjęć: © 123RF
Przemysław Bociąga

02.11.2018 | aktual.: 02.11.2018 13:53

Długie weekendowanie to najpopularniejsza polska łamigłówka. Pokonuje w tej kategorii nawet krzyżówki panoramiczne rozwiązywane w pociągach podmiejskich przez wąsatych pracowników fabryk. Podobnie jak te krzyżówki albo nieco mniej popularne sudoku, długie weekendowanie polega na zaznaczaniu odpowiednich krateczek tak, by utworzyć ciąg dni wolnych od pracy. "Przesuń dwie zapałki, by uzyskać osiem kwadratów" – takie zagadki rozwiązywaliśmy kiedyś. Dziś mamy podobne: weź dzień urlopu, by uzyskać dziewięć dni wolnego.

To urlopowe sudoku rozrosło się w ostatnich latach do niebotycznych rozmiarów. I zmienia nasze życie w koszmar, z którego musimy się wreszcie uwolnić. Dajmy sobie spokój z tymi wolnymi dniami.

Weekend na kartki

Słowo "weekend" w powojennej, ludowej polszczyźnie długo nie miało uzasadnienia. 22 lipca. 1 i 9 maja. Po dwa dni na Wielkanoc i Boże Narodzenie i jeszcze dwa dodatkowe katolickie święta religijne, z którymi nie warto było wojować. Dopiero w latach 70. pojawiła się jedna wolna sobota, która dawała jeden weekend w miesiącu, poza tym nawet jeśli któryś wolny dzień wypadał w czwartek, nie bardzo było jak połączyć go z innymi przysługującymi dniami laby. A nawet, gdyby się kiedyś udało, co mielibyśmy robić? Rozrywek mniej, klimat chłodniejszy, a towarów w sklepach za mało, by przez cztery dni grillować.

Nic więc dziwnego, że kiedy nagle pojawiło się rozwiązanie tych problemów, rzuciliśmy się na nie z zapałem. Mało kto pamięta, że wszystkie soboty wolne mamy zagwarantowane dopiero od 2001 roku, kiedy przeszliśmy na 40-godzinny tydzień pracy. W podobnym czasie na dobre zaczęliśmy wypuszczać się na długie weekendy.

2 listopada, przemierzając w drodze do pracy na wpół puste ulice Warszawy, myślę o tym niezwykle gorzko. Praca jest bowiem czymś, co dla większości z nas wiąże się z kontaktem z innymi ludźmi: kontrahentami, klientami, partnerami biznesowymi. Ja już wiem, gdzie są dzisiaj rozmówcy, z którymi mógłbym przeprowadzać wywiady i prosić o komentarze ekspertów. Siedzą w domach u dalekich krewnych, odmawiając dokładki pysznej szarlotki. Spacerują po jesiennych lasach. Relaksują się w hotelach ze SPA. Nazywają przy tym zasłużonym odpoczynkiem tę wyszarpaną pracy chwilę, która w ogóle nie byłaby im potrzebna, gdyby nie wzmożona praca przed i po weekendzie.

Nie czarujmy się bowiem: większość z nas w pracy ma zadania, które i tak należy wykonać. I nie da się tego zrobić, kiedy w firmie, z którą współpracujemy, czekają na nas automatyczne odpowiedzi mailowe z komunikatem "wracam w poniedziałek".

Ludzie, przerwijmy wreszcie tę spiralę obłędu. Długie weekendy nie są żadnym odpoczynkiem, są jego zaprzeczeniem!

Popracować, żeby odpocząć

Już samo planowanie wolnych dni w skali roku jest takim wysiłkiem, że internetowe poradniki służą asystą w upychaniu dni urlopowych w zakamarkach pomiędzy ustawowo wolnymi. Trzeba się przyjrzeć, zaplanować, wypełnić papiery dla działu kadr, żeby uprzedzić innych. Dzięki temu, kiedy nasz przełożony będzie mozolnie skrobał się w głowę, komu tego urlopu odmówić, by firma nie dostała zapaści, my już możemy spać spokojnie.

Kiedy zbliżają się te dni, radosne oczekiwanie powinno wypełniać nasze serce. Niestety, na ostatniej prostej zdajemy sobie sprawę, że ten odległy termin zakończenia projektu, nad którym pracujemy, wypełniony jest dwoma wolnymi weekendami, z których ktoś zrobił sobie sudoku. Jeśli chcemy ze wszystkim zdążyć, zostało nam kilka ostatnich dni. Wcześniej nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, ale praktycznie termin pracy, na którą czas mieliśmy do połowy maja, upływa najdalej dwudziestego czwartego kwietnia – bo potem, wiadomo, majówka.

Dlatego ostatnie dni w pracy przez długim weekendem, w który nie wiemy, kto wyjeżdża, a kto zostaje odbierać telefony, wypełnione są stresem. Na stres ten nakłada się dodatkowo konieczność zrobienia większych zakupów, przygotowań tego i owego, przegląd samochodu, zaległe wizyty u lekarzy, wreszcie – opóźnienia w przelewach, jeśli miesiąc – jak maj czy listopad – zaczyna się od wolnego.

A po długim weekendzie ten sam młyn zaczyna się od nowa: praca na podwyższonych obrotach, odświeżanie rozmów z ludźmi, którzy mają nam do powiedzenia to samo, co my im: "ledwo odkopuję się z zaległości". I znów wszystko w pracy się przeciąga, a dla siebie czasu mamy mniej niż byśmy chcieli.

Tymczasem Polacy należą do najbardziej zapracowanych narodów w Europie. Pracujemy więcej niż mieszkańcy krajów Zachodu, a z krajów OECD więcej od nas pracują tylko mieszkańcy Chile, Rosji, Korei, Grecji, Kostaryki i Meksyku. Razem z innymi krajami naszego regionu zawyżamy też średnią, a Niemcy pracują rocznie 450 godzin mniej niż Polacy!

Koniec z metodą kalendarzykową

W tej sytuacji aż trudno przytaczać fakty dotyczące dni wolnych w typowym roku Polaka. W przyszłym roku będziemy mieli 13 dni ustawowo wolnych od pracy, z czego tylko Trzech Króli, Zielone Świątki (i oczywiście Wielkanoc) wypadają w niedzielę. Co więcej, nie ma żadnego dnia, którego połączenie z weekendem wymagałoby wykorzystania więcej niż jednego dnia urlopu. W środę wypada tylko 1 maja (co oznacza, że kolejnym dniem wolnym jest piątek 3 maja) i pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia (po którym wolny jest drugi).

Majówka 2019 będzie więc dziewięcioma wolnymi dniami z inwestycji trzech dni urlopu. Lepiej zaklepać go dzisiaj, bo próbował będzie każdy. A że dni formalnie pracujące, ktoś musi zostać na posterunku. By odbierać nieliczne telefony od rozbitków w pozostałych firmach. W 2018 roku 11 dni urlopowych wystarczyło, by mieć 38 dni skumulowanych w długich weekendach. A ponieważ wpadło na to bardzo wielu naszych rodaków, był to ponad miesiąc wyjęty z aktywności ekonomicznej.

A gdybyśmy po prostu... zorganizowali sobie lepiej czas pracy? Pracowali siedem godzin dziennie zamiast ośmiu, pozbywając się jednak długich weekendów? Przeznaczali jeden dzień pracy w tygodniu na organizowanie i domykanie zadań, zamiast w kółko, jak chomik po karuzeli, rzucać się w kolejne projekty, a kalendarz porządkować w wolnym czasie?

Może wtedy okazałoby się, że sam tylko weekend wystarczy, by pojechać do dalekich krewnych "na groby", bo wszystkie pilne obowiązki osobiste mielibyśmy załatwione po pracy? Zamiast, jak dzisiaj, wracać do domu o siódmej i gotować obiad, modląc się o nadejście kolejnego długiego weekendu.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (239)