Kawiarnie i restauracje zamknięte. Za ich drzwiami rozgrywa się dramat ludzi
– Straszne jest to, że się nie szanuje małych inwestorów. To trwa już miesiąc, od kiedy jesteśmy zamrożeni. Za nami stoją dzieci, pracownicy, dostawcy, jesteśmy biznesem rodzinnym – mówi w rozmowie z WP Kobieta Jana Krynicka, restauratorka i matka trójki dzieci. Dodaje, że dziś realną pomoc dostaje nie od rządu, a od właściciela kamienicy, od którego wynajmuje lokal oraz klientów.
Premier Matusz Morawiecki zapowiedział na czwartkowej konferencji prasowej start nowych tarcz, branżowej i finansowej 2.0. Nad pierwszą tarczą pracują jeszcze parlamentarzyści, wypłata środków z tarczy finansowej 2.0. jest uzależniona od zgody Komisji Europejskiej. Pomoc obejmie przedsiębiorców działających w sektorach najbardziej dotkniętych drugą falą pandemii. Chodzi m.in. gastronomię, przewozy, hotelarstwo, turystykę zimową i całoroczną, kulturę i rozrywkę.
"Pomocy dalej nie ma"
Jana Krynicka, właścicielka herbaciarni na warszawskiej Ochocie, prowadzi swój biznes razem z mężem. Mają trójkę dzieci. Kiedy rząd zdecydował, z dnia na dzień, o zamknięciu restauracji i barów, momentalnie straciła dochód. Aby zminimalizować koszty prowadzenia działalności zamknęła lokal.
– Wynajmujemy przestrzeń od spółdzielni, która poszła nam na rękę, obniżyła nam czynsz na czas przymusowego zamknięcia. To jest natychmiastowa i namacalna pomoc, która pomaga nam przetrwać ten ciężki czas – mówi Jana. Dodaje, że brakuje jej realnego wsparcia od rządu i jasnych deklaracji. – Pomocy dalej nie ma. Nie jesteśmy chronieni ani przez zwolnienia ZUS-owskie, ani przez jakąkolwiek pomoc finansową. My jako właściciele mierzymy się codziennie z kosztami – tłumaczy.
Podkreśla, że jej głównym produktem w firmie, na którym zarabia, są herbaty.
– Sprowadzamy je z różnych części świata, mieliśmy w ofercie też ciasta, które przygotowywała niewielka cukiernia na Mokotowie. Mówię to po to, aby uświadomić, że za zamknięciem jednej, małej herbaciarni idzie wielki łańcuch naszych dostawców, którzy teraz też cierpią – opowiada.
Jana Krynicka wie, że jak tylko będzie zielone światło, aby zapraszać klientów, będzie w stanie się uratować. Jednak najgorsze jest dla niej czekanie.
– Chcemy usłyszeć plan A, B, czy C. Chcemy widzieć, w którą stronę to zmierza - mówi.
– Po pierwszym lockdownie odczuliśmy ogromne wsparcie ze strony stałych klientów. Wszyscy do nas wrócili, mieliśmy fantastyczną sprzedaż. Teraz też okazują nam dużo serca, pytają się, jak mogą pomóc. Chcą zrzucać się na czynsz, wykupować vouchery – dodaje.
Wyznaje również, że teraz chce się wykazać kreatywnością i będzie szykowała świąteczne zestawy na sprzedaż. Apeluje też o kupowanie kaw i herbat u lokalnych właścicieli kawiarni i zamawianie jedzenia na wynos. Takie wsparcie ocenia nie tylko jako pomoc finansową, ale również psychiczną, bo podnosi na duchu.
- Za nami stoją pracownicy. Gastronomia to nie tylko podawanie jedzenia, ale też nawiązywanie z ludźmi bliskiej relacji. Tworzymy rodzinę. Serce boli, że ta sytuacja dotknęła młodych ludzi, dla których jest to czasami pierwsza praca – podsumowuje Jana Krynicka.
"Dzięki pracy w gastronomi skończyłam licencjat"
To, co mówi właścicielka herbaciarni, dotyka właśnie Karolinę Mazur, która studiuje dziennie w Warszawie. Dotychczas utrzymywała się z pracy we włoskiej restauracji. Teraz czeka w zawieszeniu na otwarcie branży gastronomicznej. Daje sobie czas do 27 grudnia. Jeżeli nic się nie zmieni, będzie szukała nowego źródła dochodu.
– Dzięki pracy w gastronomi skończyłam licencjat, a obecnie jestem na studiach magisterskich. W związku z obecną sytuacją zastanawiam się nad rezygnacją z wynajmowanego mieszkania w stolicy i nad powrotem do rodzinnego miasta. Myślę też o przejściu na studia zaoczne. Nie mam pracy, ale za mieszkanie muszę płacić – opowiada Karolina.
Dodaje, że rząd pomaga przedsiębiorcom, ale zapomina o zwykłych pracownikach, np. kelnerach. – Nie wiemy, ile to wszystko potrwa. Zamknięcie miało być na 2 tygodnie, teraz są plany, że otworzymy się w grudniu, ale czy na pewno? Ja i moi znajomi z branży gastronomicznej cały czas wątpimy – mówi studentka. Tłumaczy, że obecnie utrzymuje się z pracy opiekunki, udziela też korepetycji. Twierdzi, że jak restauracje się nie otworzą, to stabilniej będzie zatrudnić się np. w Żabce.
– Ponieważ ceniłam sobie pracę w knajpie, jeszcze poczekam ze zmianami. W gastronomii poznałam mnóstwo ciekawych ludzi, rozbudowałam swoją sieć kontaktów i relacji, skończyłam studia i rozpoczęłam kolejne. Przejście do innej branży będzie już na stałe. Jak odejdę, to już nie wrócę, bo nie będę się czuła pewnie – zauważa Karolina.
Rządowa pomoc dla branż dotkniętych lockdownem
Wartość pomocy przyznanej dotychczas w ramach tzw. tarcz przedsiębiorcom i pracownikom dotkniętym skutkami pandemii COVID-19 sięga 150,21 mld zł.
Premier zapowiedział start kolejnych tarcz w związku z drugim lockdownem. Do wprowadzenia wspomnianej na początku tekstu tarczy finansowej 2.0. odnieśli się przedsiębiorcy. – Dobrze, że premier zapewnił firmy o wsparciu. Zapowiedziana wcześniej przez rząd chirurgiczna precyzja w udzielaniu pomocy podczas drugiej fali pandemii odcięła od wsparcia zbyt wiele branż – powiedział dr Łukasz Bernatowicz, wiceprezes Business Centre Club, wiceprzewodniczący Rady Dialogu Społecznego.
– Ogromny spadek obrotów notują nie tylko firmy z branż, które zostały bezpośrednio zamrożone, ale również cała masa ich kooperantów i dostawców. Co prawda rząd nie zakazał im wprost działać, ale w praktyce nie mają komu sprzedawać swoich produktów i usług. Nie mogą również liczyć na pomoc, ponieważ kody PKD tych działalności nie zostały uwzględnione przy wsparciu w ramach tarczy – zauważył.
Tarcza 2.0 jest kontynuacją programu pomocowego realizowanego przez PFR jeszcze wiosną. "Po pierwsze, będą to bezzwrotne subwencje, które sprawdziły się podczas pierwszego lockdownu. Po drugie, PFR wypłaca pieniądze bardzo sprawnie, bez zbędnej biurokracji" – podaje "Rzeczpospolita".