Kiedyś nie dostrzegała jego wad. Teraz ciągle na niego narzeka
Początki związku zawsze są fascynujące, bo będąc pod wpływem zauroczenia drugą połówką, widzimy świat niczym przez różowe okulary. Nie dostrzegamy wad partnera, w pierwszej fazie relacji nie stanowią dla nas problemu. Kłopoty zaczynają się wtedy, gdy rzeczywistość bierze górę i to, co do tej pory było dla nas uroczą słabością ukochanego, staje się powodem konfliktów.
13.02.2021 17:22
Monika Janiszewska i Katarzyna Kucewicz w książce "Pięknie odmienni. Jak uwolnić związek od codziennych sprzeczek i nieporozumień" podpowiadają czytelnikom, co zrobić, by po wznoszącym na skrzydłach miłości etapie zauroczenia, nie spaść boleśnie na ziemię. Doradzają, jak odświeżyć atmosferę w związku i na nowo wzbudzić fascynację partnerem. Przedstawiamy fragment pierwszego rozdziału pt. "Rodzinne dziedzictwo".
Dawniej fascynowało, dziś — drażni
Ona o nim (znajomość od pół roku): Jest cudowny. Uwielbiam zapach jego skóry i kilkudniowy zarost, dodaje mu seksapilu. Lubię jego szalone pomysły. Nigdy nie wiem, gdzie się znajdę za godzinę. Czy będę karmiona winogronami nad Wisłą, czy może wciśnięta na wirującą karuzelę w wesołym miasteczku. Uwielbiam patrzeć, kiedy rano słodko chrapie w swoim ulubionym T-shircie z reniferem. Wiem, że jak wstanie, to zrobi mi kawę, zapomni wprawdzie po raz setny o drugiej łyżeczce cukru, ale jego uśmiech mi to dostatecznie zrekompensuje. Potem podkradnie moje ulubione musli i rogalika, no i popędzi na złamanie karku, by za chwilę wrócić, bo… klucze, komórka, portfel. Jest totalnie zakręcony, ale to tylko dodaje mu uroku.
Ona o nim (związek od dwóch lat): Jest… inaczej niż kiedyś. Czasem mam ochotę spakować walizkę, trzasnąć drzwiami i nie wracać. Wiecznie spóźniony, wiecznie o czymś zapomni. Mam wrażenie, że pewnego dnia zgubi sam siebie. Czy nie można wstać kwadrans wcześniej i ogarnąć się jak człowiek? Może nawet zdążyłby wtedy zgolić w końcu tę swoją szczecinę. Na kawę nawet nie mam co liczyć, zresztą lepiej, jak ją sobie zrobię sama, skoro facet po dwóch latach nadal mi jej nie dosładza. Czy to naprawdę tak trudno zapamiętać? I czy naprawdę nie można przewidzieć, że nie omdleję z zachwytu, gdy się mnie zabierze w wystrzałowej kiecce nad jakieś bajoro, by poobserwować perkozy, a w powyciąganym swetrze do knajpki w samym epicentrum lanserki? Męczą już mnie te eskapady.
To, co było fascynujące na początku znajomości, w stałym związku — drażni. Po kilku latach wspólnego życia w partnerze dostrzegamy „skąpstwo”, a nie „oszczędność”, którą się kiedyś zachwycaliśmy. Kto się zmienił — on/ona w swoim zachowaniu czy my w swojej ocenie? Kobiety mówią często, by ich partner był po prostu taki jak na początku. Tylko co to konkretnie oznacza?
Etap zauroczenia to wszak wodospad pozytywnych emocji, nieustanny wyrzut endorfin, stan niczym na haju. Oboje właściwie nie muszą się starać, a i tak jest fantastycznie. On jest cudowny, ona doskonała. Wad żadnych nie widać. On z różami w zębach czeka pod blokiem o szóstej rano. Ona mu liścik z miłosnym wyznaniem wkłada do kieszeni kurtki. On ją zaprasza na romantyczną kolację przy świecach. Ona jemu… Długo by tak można.
Praca od podstaw
A co się dzieje, kiedy to źródełko zacznie wysychać? Bo w końcu przestajemy bezkrytycznie zachwycać się partnerem i kochać własne wyobrażenie o nim. Wtedy zaczyna się praca od podstaw. Trzeba zakasać rękawy i nauczyć się bycia ze sobą. Tracimy immunitet wyjątkowości. W głowie pojawiają się myśli: co się z nim dzieje?, co z nami jest nie tak? Partner już się nie stara. A po co? Wszak odbył już taniec godowy. Już ją zdobył. Zaklepał. Już jest jego na zawsze. Co się będzie dalej wydurniał i piórka stroszył. Ona z kolei staje się coraz bardziej roszczeniowa i zrzędliwa, bo to, na co zupełnie nie zwracała uwagi na etapie zauroczenia, najwyraźniej zaczyna ją mierzić.
Teraz trzeba usiąść, nagadać się, czasem nawykłócać, czasem pomilczeć. Spraw do przegadania będzie mnóstwo. Kto robi zakupy? Kto zajmuje się domowymi zwierzakami? Kto jest od sprawdzania szkolnych zeszytów, a kto zawozi dzieci na kinderbale? Kto opiekuje się warzywniakiem? Kto szuka hotelu na wakacje? Do których rodziców idzie się najpierw na wigilijną kolację? Jak często odbywają się wizyty teściów? O której godzinie kładziemy się do łóżka? Czy zasłaniamy na noc rolety? Czy seks o piątej rano wchodzi w grę?
Nasz partner zmienia się, dojrzewa, ewoluuje. Trudno, by jako czterdziestoparolatek miał identyczne odczucia i poglądy jak wtedy, gdy był początkującym studentem. A i my same podlegamy zmianie. Im większa ona będzie, tym mocniej odczujemy inność, zgrzyt w relacji z naszym mężczyzną. To też kwestia częstokroć wiecznych i nierealnych oczekiwań kobiet, które w każdej chwili marzą o czymś, czego nie mogą mieć. Pojechali w góry, a ona by jednak wolała nad morze. Dostała na urodziny upatrzony zegarek, ale może jednak lepsza byłaby kolia z kolczykami, taka, jaką podarował koleżance z pracy narzeczony.
Gdyby tylko…
To nie jest rycerz na koniu ani jakiś święty mikołaj, któremu podstawimy pod nos listę życzeń, tylko nasz (nie)zwykły Wojtek, Grzesiek czy Błażej. Ze wszystkimi swoimi zaletami, ale i słabostkami. Uwielbiamy myśleć życzeniowo, na zasadzie: gdyby tylko on umiał/chciał/potrafił/zrobił… — tu wstawić dowolne coś — to ja wtedy byłabym szczęśliwa. Czy aby na pewno? Wówczas trzeba przypomnieć sobie, ile fajnych rzeczy już nam się w życiu udało, ile mamy, ile osiągnęłyśmy, ile miłych chwil oferował nam partner… I co? Jakoś z tego szczęścia nie omdlałyśmy.
Wiele z nas, kobiet, chce się rozwijać w różnych obszarach: zawodowym, naukowym czy też duchowym. Kiedy więc on stoi w miejscu (czytaj: ugrzązł w tej samej firmie na tym samym stanowisku, nigdzie nie chce wychodzić, nie ma ochoty na teatr czy kino), to nic dziwnego, że nas to frustruje. A może by tak przesunąć uwagę z mężczyzny na siebie?
Zamiast: „gdyby ON…”, postawić na: „a gdybym JA…”. Co ja sama mogę zrobić, by czuć się szczęśliwą, spełnioną, zadbaną, otoczoną opieką? Może znajdę nianię, która popilnuje dzieci przez kilka godzin, może zapiszę się na kurs nurkowania, może wrócę do nauki hiszpańskiego, którą odłożyłam na nieokreślone „kiedyś”…? Nasze samopoczucie od razu się poprawi, a i chłop, gdy się tak tej swojej nowej babie uśmiechającej się pod nosem przyjrzy, może poczuje impuls do działania. No bo skoro jej to tak dobrze robi, to może i on odkurzy porzucony w garażu rower, a może odkopie z szuflady getry i ochraniacze i pójdzie pograć w gałę.
Pamiętajmy, że facet woli usłyszeć, czego konkretnie od niego oczekujemy, niż dostawać po uszach litanią pretensji. Wiecznie go nie ma, nie pomaga, nie sprząta, nie bawi się z dzieckiem, nie wspiera, nie troszczy się, nie zabiega, nie zaskakuje, nie dba. A tak swoją drogą, co to właściwie znaczy, że nie dba? Dla każdego oznacza to co innego. Nie znajdziemy tu jednej miary. Dla mężczyzny dbanie o kobietę może być rozumiane jako tyranie w pracy po dziesięć godzin dziennie, by jego ukochanej niczego nie brakowało, albo posprzątanie garażu czy skoszenie trawnika. Dbanie o nią rozumie jako troskę o dom i otoczenie.
Dla kobiety z kolei oznaczać to może: kupowanie jej kwiatów bez okazji, masowanie jej stóp czy też zapraszanie do restauracji. Generalnie rzecz ujmując, sprawianie, by czuła się adorowana i zrelaksowana. Jak widać, rozumienie pojęcia dbania bywa zupełnie różne. I naprawdę warto porozmawiać z partnerem wprost.
Co rozumiemy przez dbanie o siebie? Kiedy czujemy, że druga osoba o nas dba? Nie ma co czekać cichutko na swój wielki dzień „bo a nuż on się w końcu domyśli”. I przyniesie w końcu te róże, frezje czy słoneczniki. I założy garnitur. I zabierze nas na koncert. I opróżni zmywarkę, zanim wstaniemy. W przeciwnym razie można trafiać jak kulą w płot przez długie lata. My mu będziemy gotować namiętnie pomidorową, bo raz kiedyś zjadł z uśmiechem (a on pomidorowej wprost nie znosi), a on nam będzie kupować apaszki, kiedy zdecydowanie wolimy kwiaty. My będziemy odstępować dużą poduchę, kiedy jemu wystarczy w zupełności maleńki jasiek. On nas będzie kiział-miział o szóstej rano, chociaż pragniemy być miziane o szesnastej.