Kierowczynie i motornicze, czyli kobiety za dużymi kierownicami
Prowadzenie pojazdów przestaje być męską domeną. Jeśli chodzi o samochody – to zupełnie jasne. Jednak widok kobiety za kierownicą tramwaju, autobusu czy ciężarówki, szczególnie jeśli to stereotypowa kobieca blondynka, wciąż potrafi zadziwić lub wywołać niewybredne komentarze.
Prowadzenie pojazdów przestaje być męską domeną. Jeśli chodzi o samochody – to zupełnie jasne. Jednak widok kobiety za kierownicą tramwaju, autobusu czy ciężarówki, szczególnie jeśli to stereotypowa kobieca blondynka, wciąż potrafi zadziwić lub wywołać niewybredne komentarze. Skojarzenie z komunistycznymi traktorzystkami nie jest na miejscu – współczesne kierowczynie i maszynistki to nie robotnice w kufajkach.
To zwykłe kobiety, które wybrały po prostu zawód tradycyjnie kojarzony z mężczyznami, a nie zostały nauczycielkami, pielęgniarkami czy księgowymi. Niemniej kontrowersje wywołują już nazwy tych zawodów. Nie wszyscy Polacy przyjmują dobrze tworzenie kobiecych nazw zawodów w rodzaju „socjolożka”, „prawniczka” czy „reżyserka” – takie stanowisko prezentuje np. pan Maciej Malinowski, znawca ortografii z witryny „Obcy język polski”. Uważa on, że nazwy te, mimo że są poprawne pod względem morfologicznym, mają pejoratywny wydźwięk, a niektóre wydają się w języku bardzo nienaturalne.
Poza tym część odpowiedników męskich nazw zawodów nie oznacza wcale kobiety wykonujących tę pracę, ale przedmioty – tak jak np. pilot – pilotka, reżyser – reżyserka. Innym przykładem jest „maszynistka”, która do niedawna nie oznaczała wcale kobiety-maszynisty, ale kobietę obsługującą maszynę do pisania. Maszynistek w tym starym sensie właściwie już nie ma, bo zastąpiły je sekretarki, asystentki, względnie stenotypistki, natomiast kobiet prowadzących tramwaje przybywa. W dodatku „pilot” to nie tylko „kierujący statkiem powietrznym lub wodnym”, lecz też urządzenie do sterowania sprzętem RTV lub pierwszy odcinek serialu…
Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne w Poznaniu, we współpracy ze Stowarzyszeniem No Women No Art i Gazetą Wyborczą rozpisało nawet w zeszłym roku konkurs na nazwę dla kobiety-kierowcy. Zwyciężyło właśnie określenie „kierowczyni”. Z ogłoszenia prasowego wynika, że „przesłanki były trzy: nazwa ta jest utworzona zgodnie z regułami słowotwórstwa j. polskiego, wydaje się mieć szanse na wejście do mowy potocznej oraz nie wartościuje zawodu: nobilitacja byłaby na miejscu, ale wiele nazw zawierało lekceważący stosunek do zawodu „kierowczyni”. W konkursie wyróżnieni zostali również autorzy określeń „drajwerka” i „busiarka” , które wprawdzie są kalkami z języka angielskiego dopasowanymi do reguł polskiego słowotwórstwa, ale mają swój urok.
POLECAMY:
Jak z tymi kierowczyniami i motorniczymi jest? W Poznaniu, według rachuby MPK, pojazdy prowadzą 72 kobiety, z czego 57 to motorniczy (czyli jeżdżą tramwajami), a 15 to kierowczynie (czyli ich domeną są autobusy). Kobieta za kierownicą tramwaju to w Poznaniu faktycznie dość powszechny widok. W gdyńskim Przedsiębiorstwie Komunikacji Trolejbusowej w Wydziale Ruchu pracuje natomiast aż 90 kobiet! We Wrocławiu kobiety stanowią 1/5 wszystkich motorniczych, a w Warszawie i Bydgoszczy przedsiębiorstwa komunikacyjne szukały kandydatów na kierowców wśród kobiet. Wprawdzie dlatego, że w okresie zwiększonej emigracji na Zachód zabrakło wykwalifikowanych mężczyzn, ale dzięki temu panie chętne wykonywać ten zawód mają łatwiejszy start.
Pracodawcy oceniają kierowczynie i motornicze raczej pozytywnie – powtarza się opinia, że kobiety prowadzą spokojniej i wprowadzają w miejscu pracy łagodniejszą atmosferę (słynne „kobieta łagodzi obyczaje”). Pasażerowie też reagują zwykle pozytywnie, chociaż w mniejszych miejscowościach lub na wsi kobieta za kierownicą autobusu budzi zdziwienie – i podziw, jak np. kierowczyni autobusu PKS pod Starogardem Gdańskim, pani Nadia Zając, którą na kurs jazdy autobusem namówił mąż.
Nie tak lekko mają z kolei kierowczynie ciężarówek, których jest w Polsce prawdopodobnie kilkadziesiąt (w 2006 roku było 30). Środowisko kierowców TIR-ów jest silnie zmaskulinizowane, pełne rywalizacji i dość surowe – kobiety nie mają tam taryfy ulgowej, wręcz przeciwnie, panowie często lubią sprawdzać, czy kierowczynie się „nadają” i ze zdziwieniem stwierdzają, że „dają radę”. Bywa, że zaczepiają swoje koleżanki po fachu, by poprosić o telefon albo wręcz przeciwnie – traktują jak kierowców drugiej kategorii.
„Kobiety do garów” to już pieśń przeszłości, podobnie jak „kobiety na traktory”. Może zostawmy po prostu każdemu wybór, czy chce jeździć traktorem, samochodem czy autobusem – wszystko jest w zasięgu ręki.
(ada/sr)