"Kilka razy zdarzyło się, że nawet szklanki wody nie dostałam". Oszczędne wesele od kuchni
O sukcesie udanego wesela decyduje nie tylko imponująca oprawa, ale również szczegóły. Niestety to właśnie one idą na pierwszy ogień poczynienia oszczędności. Oczekiwanie jakości za niską cenę jest ryzykownym posunięciem, zwłaszcza w tak ważnym dniu. Dlaczego nie warto ciąć kosztów na wypłacie i wyżywieniu dla obsługi?
22.10.2021 17:38
Aneta Kaszubska na co dzień studiuje, a w weekendy dorabia jako hostessa na eventach i kelnerka na weselach. Jak twierdzi, jej praca, zwłaszcza ta, która odbywa się do wczesnych godzin rannych, bywa wykańczająca, ale jest też okazją do szybkiego zarobku. Niestety kilka razy zdarzyło jej się paść ofiarą nieuczciwości ze strony osoby zatrudniającej personel, jak również samej pary młodej, która chcąc negocjować koszty wesela, wzięła na celownik obsługę sali.
- To nie jest łatwa praca, zwłaszcza gdy jest jej więcej niż rąk do pracy, a to zdarza się często, szczególnie na weselach low-cost - opowiada kobieta, podkreślając, że chociaż stara się podpisywać z pracodawcą umowę, bywa, że dla osób z polecenia robi wyjątek od tej zasady. Niestety nawet to nie daje gwarancji chroniącej przed nieuczciwymi praktykami.
- Ostatnio pracowałam do rana przy weselu, na którym my jako obsługa padliśmy ofiarą tzw. januszowania pary młodej. W piątek rano zadzwoniła do mnie managerka restauracji z pytaniem, czy za 500 zł przyjadę na całą noc do wesela pod Warszawą. Szukała na szybko, bo ktoś zrezygnował w ostatniej chwili. Zgodziłam się i o 18 stawiłam na miejscu - wspomina, dodając, że już po przekroczeniu progu sali weselnej wiedziała, że nie będzie łatwo.
- Na kuchni i zmywaku bałagan, na sali my kelnerzy lataliśmy jak w gorączce. Było nas co najmniej o cztery osoby za mało do obsługi takiej liczby stolików. Prawdopodobnie wina leżała po obu stronach organizujących, czyli państwa młodych, bo ci pierwsi podali zbyt małą liczbę gości i w ostatniej chwili dokupili talerzyki dla większej liczby osób, i managerki, która też przyoszczędziła na zatrudnieniu dodatkowych ludzi. I tak byłam non-stop na nogach, popijałam tylko tabletki do rozpuszczania z kofeiną, żeby opanować zmęczenie - opowiada Aneta, dodając, że pomimo wielkich starań obsługi, braku przerw na odpoczynek i posiłek, nie mogli liczyć na przychylność gości i samej pary młodej.
Zobacz także
Talerzyk? Nie dla obsługi
- Najbardziej w pamięć tego dnia zapadło mi jednak zachowanie panny młodej i jej matki, które nie dość, że zwracały się do nas w trybie rozkazującym na "ty", dyrygując i pospieszając cały czas, to jeszcze pozwalały sobie na niewybredne komentarze. Kiedy zrobiłam sobie 5-minutową przerwę po ponad 3 godzinach pracy, żeby napić się kawy, bo na jedzenie nie było szans, podeszła mama panny młodej, stwierdzając, że stoję i nic nie robię i nie za to tu zapłacili. Rozkazała natychmiast wracać do pracy, bo zepsuję im wesele - kelnerka próbowała wytłumaczyć, że na sali są inni pracownicy, jednak kobiety to nie usatysfakcjonowało.
- Kiedy następnego dnia po południu przyszłam po wypłatę, okazało się, że ta kobieta wraz z nowożeńcami poszli do managerki i naskarżyli, że obsługa była do niczego, a ja w szczególności się obijałam, stojąc sobie w rogu i popijając kawkę. Dodała też kilka nieistniejących faktów, że byłam nieuprzejma, że nie obsługiwałam zamówień z sali czy nie zabierałam brudnych naczyń. Oczywiście to była nieprawda, ale moje słowo przeciwko im było mało warte, nawet jak się za mną wstawiła obsługa - wspomina, dodając, że po usłyszeniu zarzutów managerka nie chciała wypłacić jej pełnej kwoty wynagrodzenia.
- Nie miałam umowy, to było na gębę. Powiedziała, że za taką pracę płaci 200 zł i tak powinnam się cieszyć. Byłam załamana. Pracowałam od 18 do 5 rano, bez jedzenia, w stresie i znacznie ponad normę. Teraz po czasie uważam, że to było celowe zagranie, bo szukali oszczędności i padło na mnie i kilka innych osób, którym też potrącono wypłatę. Talerzyka, nawet w wersji okrojonej, zabrakło nawet dla kapeli i kamerzysty. Wszyscy byli wściekli. Dwóch kelnerów się zemściło w taki sposób, że wychodząc z restauracji, wzięli po kryjomu kilka butelek drogiego alkoholu z baru - podsumowuje kelnerka.
O niedostatku jedzenia dla osób pracujących przy weselu, a także próbach szukania oszczędności wspomina również Agnieszka Łosowska, właścicielka AD Studio w Warszawie wykonująca między innymi sesje ślubne i relacje z wesel. Jak twierdzi, brak talerzyka często jest efektem niedopatrzenia, jednak brak zapłaty za wykonaną usługę trudno już w ten sposób zakwalifikować.
- Faktycznie brak jedzenia dla obsługi na weselach zdarzał się dość często. Bywało, że nawet szklanki wody nie dostałam, ale jako fotograf na szczęście nie pracowałam przez całe wesele, tylko ok. 3 godzin. Niemniej, kiedy para młoda szuka oszczędności, kuszące jest szukanie ich na takich elementach imprezy - wyjaśnia fotografka, dodając, że często nie jest to jednak wynik złej woli pary młodej, a zaniedbań obsługi sali.
- Zazwyczaj po zwróceniu uwagi organizatorom miejsce się znajdowało, ale trzeba było się upomnieć. Standardowo, kiedy przychodzę robić zdjęcia na wesele, jest dla mnie przygotowane normalne miejsce z takim samym bufetem, jaki mają do dyspozycji inni goście. To akurat bywa kłopotliwe, bo przychodzę tam stricte do pracy - stwierdza Agnieszka.
To nie jest fanaberia
Magdalena Krystek, wedding planerka ze Ślubnej Pracowni, nie ukrywa, że szukanie oszczędności często odbija się właśnie na usługodawcach. - Bywają sytuacje, kiedy para młoda nie chce zapewnić wyżywienia dla obsługi, uważając, że powinni wliczyć sobie to we własną prowizję, jak to ma miejsce podczas organizacji wesel za granicą, a warto tu wspomnieć o tym, że koszty wesel za granicą są dużo wyższe niż w Polsce. Co wtedy ma zrobić usługodawca? Zapewne wykona swoją pracę na odpowiednim poziomie, ale niesmak gdzieś pozostanie - tłumaczy specjalistka ślubna, podkreślając, że w Polsce panuje niepisany zwyczaj zapewnienia usługodawcom zatrudnionym podczas wesela miejsca przy stole, a w niektórych przypadkach noclegu, dlatego unikanie tego obowiązku można zaliczyć do ślubnego faux pas.
- Niektórzy mają to zastrzeżone w umowach, inni nie, gdyż uważają to za oczywistość, jeszcze innym nie przeszkadza to, że mają zapewnić sobie wyżywienie, ale to dotyczy głównie tych, którzy mieli styczność z weselami za granicą - podkreśla, dodając, że obiekty weselne dla obsługi wesela stosują często preferencyjne stawki (50 lub 70 proc. stawki standardowego menu) lub przygotowują dla nich osobny bufet w niższej niż standardowo cenie. Ma to miejsce szczególnie w obiektach, gdzie cena za osobę jest bardzo wysoka.
- Para młoda jako gospodarz przyjęcia dba w szczególności o gości, ale wskazane jest, aby zadbała również o tych, którzy pracują na sukces tego dnia - zespół, ekipa foto - video itp. Nie jest to niczyja fanaberia, jak to się parom czasem wydaje - po prostu podczas niejednokrotnie 14 godzin pracy trzeba coś jeść, a kuriozalną sytuacją byłoby, gdyby na wesele nagle wpadł dostawca pizzy czy kebaba. Taka sytuacja to po prostu wstyd dla pary młodej, zwłaszcza że usługodawcy naprawdę nie wymagają dokładnie tego samego jedzenia co goście i na pewno, jeśli para chce zaoszczędzić, szczera rozmowa pomoże wypracować jakiś zadowalający obie strony kompromis - przestrzega Magdalena Krystek.