Kisiel: Klienci sieciówek ważniejsi niż dzieci. Ale kasa się zgadza [OPINIA]
Żłobki zostaną otwarte 6 maja. W teorii, bo rządowe rozwiązania są nierealne, a obowiązek wprowadzenia ich w życie spadł na samorządy. Po co? Chyba tylko po to, żeby móc poszczycić się odmrażaniem kraju i uniknąć wypłaty zasiłków z tytułu zamknięcia placówek opiekuńczych.
Jak większość rodziców małych dzieci, chłonęłam każde słowo płynące z ust premiera Mateusza Morawieckiego, gdy podczas środowej konferencji ogłaszał, że żłobki zostaną otwarte 6 maja. Najpierw był wybuch entuzjazmu. A potem gorzkie otrzeźwienie. Bo rząd po raz kolejny rzucił hasło, a samorządy i społeczeństwo mają teraz zgadywać, co autor miał na myśli.
Dzieci bardziej zagrożone niż klienci sieciówek
Po pierwsze, co oznacza wspomniany przez premiera "reżim sanitarny"? Czy oznacza to, że na każdego "żłobkowicza" należy przeznaczyć 15 mkw. powierzchni? Jeśli tak, żaden żłobek w Polsce nie będzie mógł przyjąć dzieci 6 maja. Dlaczego? Bo przepisy określające powierzchnię placówek opiekuńczych mówią o 2,5 mkw. na dziecko, jeśli jego pobyt przekracza 5 godzin dziennie. Podniesienie tej wartości do 15 mkw. oznacza, że sala dla 10 dzieci musi mieć 150 mkw. W Polsce żaden żłobek nie ma takich warunków.
Jeśli jednak minimalna powierzchnia zostanie utrzymana na poziomie 2,5 mkw, pojawią się głosy, że zdrowie dzieci i pracowników żłobków jest mniej chronione niż zdrowie klientów H&M. Nowe przepisy dot. galerii handlowych mówią wszak o ograniczeniu liczby klientów przebywających w sklepie do jednej osoby na 15 mkw.
Które żłobki będą otwarte?
Zatem które wyjście wybiera nasz rząd? Otóż żadne. Bo rząd tylko zapowiedział możliwość otwarcia placówek. A decyzję i co za tym idzie – odpowiedzialność – scedował na organy prowadzące, czyli gminy lub osoby prawne czy fizyczne (w przypadku placówek niepublicznych).
Czym będą się kierować, podejmując decyzję o otwarciu żłobków? Placówki niepubliczne zapewne pieniędzmi. Bo gdy rodzice nie płacą czesnego lub płacą tylko jego część, nie ma z czego opłacić czynszu, najmu, pensji pracowników, mediów.
Placówki finansowane z budżetu państwa będą miały jeszcze większy dylemat. Czy otwierać żłobki i narażać zdrowie dzieci oraz pracowników, których znaczna część to kobiety po 50. roku życia, będące w grupie podwyższonego ryzyka? Kolejne pytanie, na które premier Morawiecki i minister pracy Marlena Maląg (bo to pod jej resort podlegają żłobki) odpowiadać nie muszą. Zrobią to samorządy i właściciele firm prowadzących żłobki. A decyzja, jakiej by nie podjęli, pewnie i tak zostanie wykorzystana przeciwko nim w grze politycznej. Jak nie otworzą, to rzucają Polakom kłody pod nogi. Jak otworzą i dojdzie do wzrostu liczby zachorowań, zostaną oskarżeni o nieprzestrzeganie wytycznych ministra zdrowia.
W placówkach nic nie wiedzą
Gdy tylko padła informacja o otwarciu żłobków, próbowałam dodzwonić się do placówki, do której uczęszcza mój trzylatek. Telefon jest zajęty. Nie ja jedna chcę się dowiedzieć, co wydarzy się 6 maja. Obstawiam jednak, że kierowniczka naszego żłobka, choć niesamowicie kompetentna, pewnie wie niewiele. I razem z innymi kierownikami i dyrektorem Zespołu Żłobków w Warszawie usiłują ustalić, czy maski będą nosiły wszystkie pracownice żłobków, czy tylko te przebywające na sali z dziećmi. Czy przytulanie płaczącego rocznego malucha będzie dozwolone, czy nie? Czy dzieci będą przekazywane w drzwiach, czy może jednak dostaną szansę na pożegnanie się z rodzicami? Tych pytań są setki. Czasu na odpowiedzi, mniej niż mało.
Ministerstwo leje wodę
Wchodzę na stronę Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Opublikowano na niej wytyczne dla instytucji opieki nad dziećmi do lat 3. Proszę odpuścić sobie szukanie tej strony. Z niej też wynika niewiele. Jest mowa o konieczności rozwieszenia instrukcji mycia rąk dla pracowników, zapewnienia dystrybutorów wody i… dezynfekowania zabawek po każdym użyciu przez dziecko.
Zastanawiam się, jak będzie to wyglądało. Czy na jedno dziecko będzie przypadał jeden pracownik ds. dezynfekcji, który będzie przecierał każdy samochodzik, pociąg i klocek spirytusem? A może z czteroosobowej ekipy pracującej w grupie mojego syna, codziennie inna pani będzie ekspertką sanitarną? Jest też mowa o "zachowaniu dystansu" między leżaczkami dzieciaków w sypialni i dezynfekowaniu tychże leżaczków. Znów pojawia się pytanie: jakiego dystansu? Przepisowego 1,5 metra? To znów oznacza, że w większości żłobków nie ma sypialni na tyle dużych, by bezpiecznie położyć dzieci na popołudniową drzemkę.
Które dzieci pójdą do żłobka?
I wreszcie moja ostatnia wątpliwość: jakie kryteria zostaną przyjęte, gdy w placówkach zapadnie decyzja o zmniejszeniu ilości przyjmowanych dzieci? Rządowy pomysł zakłada taką możliwość, ale standardowo, nic nie precyzuje. Czy kierownik żłobka będzie robił loterię i decydował, czy dziś do żłobka idzie Jaś i Maja, a jutro Julek i Marysia? A może decydować będzie kolejność alfabetyczna? Wiek dzieci? Wiek rodziców? Status zatrudnienia? Tyle pytań. Na żadne nie musi odpowiadać rząd.
Prawna odpowiedzialność spada na samorządy. Moralna, na rodziców. Bo nawet jeśli placówka mojego syna zostanie otwarta, pewnie i tak do niej nie pójdzie. Nie chcę ryzykować, że jemu coś się stanie albo że zarazi panią Krysię – starszą opiekunkę – czy panią Kasię, która sama ma małe dzieci. I choć mój trzylatek codziennie mówi o tym, jak bardzo tęskni za dziećmi, paniami, zabawą na placu zabaw, nie będę mogła tej tęsknocie ulżyć. Z poczucia odpowiedzialności za moją rodzinę i za rodziny innych.
Jak nie chodzi o dzieci, to chodzi o kasę
Jeszcze tydzień temu z innymi rodzicami żłobkowiczów przerzucaliśmy się pomysłami, co zrobimy, jak dzieciaki pójdą do placówki. Nasze prośby o otwarcie żłobków w teorii zostały wysłuchane. W praktyce pewnie kolejny miesiąc będziemy siedzieć w domu z dziećmi. Tyle że bez możliwości uzyskania zasiłku z tytułu zamknięcia żłobka.
I tak oto dotarłam do puenty. Otwarcie żłobków 6 maja odbędzie się na papierze. Żłobki będą, ale jakoby ich nie było. A dzięki temu papierowemu otwarciu rząd zaoszczędzi miliony, nie wypłacając rodzicom zasiłku opiekuńczego. Choć na jedno pytanie mamy w końcu odpowiedź. Dlaczego rząd teraz otwiera żłobki? Bo na dłuższe ich zamknięcie naszego państwa nie stać. A że rodzice nie raz pokazali, że potrafią radzić sobie sami, poradzą sobie i teraz. Zaś rząd Mateusza Morawieckiego, tuż przed wyborami, które kosztują fortunę, ogłosi kolejny sukces.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl