Blisko ludziKobiecość jest w głowie, a nie w cyckach

Kobiecość jest w głowie, a nie w cyckach

- Niech to będzie jasne, nie udzielam wywiadu, żeby „gwiazdorzyć”. Chcę dać nadzieję kobietom, które są na początku trudnej drogi, jaką jest leczenie raka - mówi na wstępie Kasia. Kobieta, która postanowiła, że będzie karmić syna piersią i nawet mastektomia jej w tym nie przeszkodzi.

Kobiecość jest w głowie, a nie w cyckach
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Ewa Kaleta

23.09.2016 | aktual.: 23.09.2016 11:20

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Ewa Kaleta: Ile miała pani lat, kiedy zachorowała?

Katarzyna Kotecka: Miałam 29 lat. Prowadziłam działalność gospodarczą. Wszystko układało się bardzo dobrze, w kwietniu otworzyłam drugie stoisko z upominkami, a w październiku planowałam otworzyć trzecie. Byłam bardzo zapracowaną osobą, pod koniec lipca, w trakcie depilacji pach, kosmetyczka wyczuła u mnie niepokojący guzek pod prawą pachą. Kazała mi to zbadać. Uspokajała, że to pewnie nic groźnego, ale lepiej, żebym to sprawdziła. Pierwsze badania nie wykazywały nic groźnego. W prawej piersi były trzy guzki, ale lekarze zapewniali, że to tylko niegroźne włókniaki, bo jestem za młoda, żeby mieć raka.

To uśpiło moją czujność. Razem z lekarzem podjęliśmy decyzję o usunięciu tych guzków, tak na wszelki wypadek, żeby nie przekształciły się w nic złośliwego. Wycinki wysłano do badania i trzeba było czekać około trzech tygodni na wynik. W połowie listopada zgłosiłam się do swojego lekarza - to był piątek.

Guzki nie były tak niewinne.

Pamiętam, jakby działo się to wczoraj - takich momentów się nie zapomina. Lekarz powiedział, że mam raka, że konieczna jest kolejna operacja - mastektomia prawej piersi no i dalsze leczenie, które będzie uzależnione od wyników badania histopatologicznego. Wracając ze szpitala, łudziłam się, że to nieprawda, że lekarz się pomylił, że to nie mój wynik. W poniedziałek na kolejnej konsultacji nie pozostawiono mi złudzeń.

Pamięta pani, co wtedy myślała?

Mam raka, a przecież na raka się umiera. Rak to wyrok, a ja jestem za młoda, żeby umierać. Pod koniec listopada odbyła się operacja. Byłam bardzo szczęśliwa, że jest już po, że nie ma już we mnie tej złośliwej bestii. Wiedziałam, że wyniki są złe i rokowania niepewne. Poddałam się leczeniu. Najpierw była wyniszczająca chemioterapia - pierwszą chemię dostałam w prezencie pod choinkę. Pamiętam, jak mama przygotowywała potrawy wigilijne, a ja leżałam bezsilna i nie mogłam jej w niczym pomóc. Potem miesiąc radioterapii, kolejnym etapem hormonoterapia i roczne leczenie herceptyną. W tym czasie poznałam wiele fantastycznych kobiet z rakiem piersi. Wstąpiłam do Płockiego Stowarzyszenia Amazonki, gdzie zostałam bardzo serdecznie przyjęta przez dużo starsze koleżanki. Niektóre z nich były 15-20 lat po diagnozie, więc uświadomiłam sobie, że po raku też jest życie. Do tej pory działam w stowarzyszeniu. Jestem ochotniczką, chodzę na oddział i udzielam wsparcia kobietom, które są po rozpoznaniu raka piersi.

Odradzano pani ciążę?

Na każdej wizycie moja onkolożka powtarzała, żebym tylko w ciążę nie zaszła. Na początku nie myślałam o przyszłości. W trakcie leczenia liczyło się tu i teraz. Nie miałam partnera, więc temat ciąży był dla mnie bardzo odległy.

Po 2 latach od diagnozy poznałam swojego obecnego męża. Wiedziałam, że na ciążę jeszcze za wcześnie, że muszę zakończyć kolejny etap leczenia, jakim jest hormonoterapia. Ale zaczęłam się bardzo interesować tym tematem. Dużo czytałam, wzięłam udział w konferencji na temat macierzyństwa po raku. Po konferencji rozmawiałam z lekarzami, konsultowałam moje wyniki. Skoro moja onkolożka była przeciwniczką ciąży, zaczęłam szukać innych lekarzy. Dotarłam do kobiet, które były w podobnej sytuacji. Kilka z nich urodziło zdrowe dzieci. Dały mi nadzieję, że ciąża i rak się nie wykluczają. Czas gonił - miałam już 34 lata. Stwierdziłam, że albo teraz, albo nigdy. Znalazłam w Warszawie lekarza, który leczy ciężarne chore na raka. Przeanalizował moje wyniki i dostałam zielone światło. W lipcu 2015 roku dowiedziałam się, że jestem w ciąży. To była cudowna wiadomość. Czas ciąży to najpiękniejszy okres w moim życiu. Czułam się fantastycznie, wyniki miałam bardzo dobre, a maluch rozwijał się bez zastrzeżeń.

Jak poradziła sobie pani z karmieniem po mastektomii?

Odkąd zaszłam w ciążę, bardzo chciałam karmić. Poznałam amazonki, które karmiły swoje dzieci jedną piersią i wiedziałam, że to możliwe. Pytałam lekarzy i nie mieli żadnych przeciwwskazań. Mój synek przyszedł na świat poprzez cesarskie cięcie. Bałam się, że nie będzie chciał ssać piersi po tym, jak dostał butelkę. W szpitalnej sali inne mamy karmiły bez problemu. Patrzyłam na nie z zazdrością i zawzięłam się, że ja też będę karmić. Mimo nieprzyjemnej sytuacji, jaka spotkała mnie w szpitalu ze strony jednej z pielęgniarek, nie poddałam się.

Aż boję się zapytać, jaka nieprzyjemność panią spotkała.

Pielęgniarka, która przyniosła mi dziecko do karmienia, kiedy usłyszała, że mam tylko jedną pierś, odpowiedziała, że nie będzie się ze mną męczyła. Przyniosła butelkę i nakarmiła nią mojego syna. Kiedy płakał, próbowałam go sama nakarmić. Mały miał problem z zassaniem piersi, był bardzo niecierpliwy i złościł się, że mleko nie leci. Miałam chwilę zwątpienia – myślałam, że nic nie będzie z karmienia piersią. Wtedy z pomocą przyszła mi inna pielęgniarka. Udzieliła rad i pomogła z przystawieniem małego do piersi. Dzięki tej pani karmię syna do dziś. Skończył już 6 miesięcy.

Jak zmienił się pani stosunek do ciała, do siebie samej?

Mimo okaleczenia nadal czułam się kobietą. Zaczęłam o siebie dbać, nawet bardziej niż przed chorobą. Nie wychodziłam z domu bez makijażu. Kupiłam sobie mnóstwo kolorowych chustek i na każdy dzień do innej sukienki wiązałam sobie różne turbany na głowie, żeby zamaskować łysą głowę. Zakładałam duże kolorowe kolczyki. Moja onkolożka zawsze stawiała mnie za wzór innym pacjentkom. Kobiecość mamy w głowie, a nie w cyckach.

Wiele spotykających mnie osób dziwiło się, że w czasie choroby można dobrze wyglądać. Pamiętam, jak wchodziłam na oddział onkologiczny - czułam wzrok ludzi, patrzyli na mnie, że tak młoda osoba też choruje, w ich oczach widziałam litość i współczucie - nie lubiłam tego. Dowiedziałam się, że po chemioterapii odrastają kręcone włosy. Od dziecka marzyłam o kręconych włosach. Musiałam zachorować, żeby się spełniło marzenie z dzieciństwa - tak sobie żartowałam.

Do czego zmusiła panią choroba?

Do zwolnienia tempa. Dzięki temu zaczęłam zauważać drobne rzeczy, których pędząc, nie jesteśmy w stanie dostrzec. Choroba nauczyła mnie rozróżniać, co jest ważne, a co ważniejsze. Może ktoś tego nie zrozumie, ale wiele się wydarzyło dzięki chorobie. Gdybym nie zachorowała, nie poznałabym tylu fajnych ludzi, nie wzięłabym udziału w tylu fantastycznych warsztatach, nie zwiedziłabym tylu zakątków Polski. Wzięłam udział w wielu projektach organizowanych przez fundację Rak'n'Roll, m.in. „Nie po to kupiłam sukienkę, żeby umrzeć”. Stałam się twarzą kalendarza, jestem amazonką.

Co było najtrudniejsze w chorobie, kiedy patrzy pani na to dziś, tak z perspektywy czasu?

Pamiętam, jak kilka dni po operacji miałam strasznego doła - bardzo bolało, źle się czułam, wtedy przyszły mi do głowy myśli o śmierci. Zastanawiałam się, ile czasu mi zostało. Przecież muszę jeszcze tyle spraw załatwić, zanim umrę. Potem było przebudzenie - przecież jestem za młoda, żeby umierać - muszę walczyć, moja chrześniaczka Amelka ma za rok komunię, muszę dla niej żyć. To ona dała mi dużo siły, żeby walczyć z chorobą.

Najtrudniejszy czas to okres chemioterapii - złe samopoczucie, bezsilność. Po dwóch tygodniach od pierwszej chemii zaczęły mi wypadać włosy. Przeżyłam to chyba bardziej niż usunięcie piersi. Gdy patrzyłam na łysą głowę w lustrze, to coraz bardziej docierało do mnie, że jestem poważnie chora.

Miałam dużo znajomych, wokół mnie było zawsze pełno ludzi. Kiedy zachorowałam, przestali do mnie dzwonić - tak jakby się bali. Spotkani na ulicy, byli bardzo zmieszani. Musiałam nauczyć ludzi, że mimo choroby, nadal jestem ta samą osobą, że możemy pożartować i się pośmiać, mogę też iść do kina lub na imprezę, że choroba ogranicza mnie tylko w niewielkim stopniu. Choroba zweryfikowała moje znajomości, wiele osób bardzo mi pomogło, wspierali mnie w najtrudniejszych chwilach. Niektórzy znajomi odeszli, ale w zamian los postawił na mojej drodze inne osoby.

Korzystając z okazji, chciałam podziękować wszystkim osobom, które były ze mną w czasie choroby, wspierały mnie, i na które zawsze mogę liczyć. Dziękuję moim wspaniałym rodzicom, którzy byli ze mną każdego dnia i opiekowali się mną przez cały okres leczenia. Dziękuję Judycie - kosmetyczce, która wyczuła guzek. Dziękuję Tomkowi, Asi i Markowi, Moniczce, moim pracownicom, koleżankom amazonkom. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich, bo jest ich bardzo dużo. Dziękuję im serdecznie za to, że byli ze mną i dali mi duże wsparcie.

Komentarze (36)