Kobieta w Kościele? Tylko do sprzątania i zamiatania
08.01.2018 14:22, aktual.: 08.01.2018 16:58
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
– Spadek powołań to następstwo tego typu feminizacji liturgii – pisze na Twitterze Krzysztof Bosak, poseł Ruchu Narodowego, i publikuje screen z Facebooka. Na nim: dziewczynki, ministrantki, przygotowują się prawdopodobnie do mszy. Wystarczy przeczytać komentarze pod tym, wydawałoby się, niewinnym wpisem, by przekonać się, że w Polsce kobieta służyć do mszy nie powinna, za to jeśli usługuje księdzu jako zakonnica, to wszystko jest idealnie.
"Coś z grupy katolickiej na fb naszym pasterzom pod rozwagę – warto zwrócić uwagę na rozkład opinii" – pisze Bosak na swoim profilu na Twitterze (pisownia oryginalna). I tak, warto też zwrócić uwagę na opinie, jakie pojawiły się pod postem posła Ruchu Narodowego.
Otóż wydaje się, że dziś w Polsce nikogo nie dziwi to, że dziewczyny służą do mszy. Ale piszę to z perspektywy osoby, która należy do jednej z parafii, w której są ministrantki. Od roku 1992, za zezwoleniem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów w Kościele, ministrantki zostały oficjalnie dopuszczone do służby. O tym, że Watykan rzeczywiście zaakceptował służbę liturgiczną kobiet, można się przekonać podpatrując sąsiadów ze Słowacji czy Niemiec. Dziewczyny w komżach to wciąż rzadki widok w polskich kościołach, bo nawet jeśli znajdą się chętne do pomocy przy ołtarzu, to wiele zależy od tego, do której diecezji, a nawet parafii, zgłosi się ochotniczka. Żadnych szans, a przynajmniej oficjalnej zgody na służbę przy ołtarzu, nie mają dziewczęta w archidiecezji katowickiej czy diecezji bielsko-żywieckiej.
Ministrantek nie brakuje na Śląsku, często spotkać je można też na Pomorzu. I kiedy jedni widzą w tym naturalny bieg rzeczy i postępowość Kościoła, inni upatrują w tym niecną feminizację liturgii, która powoli prowadzi do zagłady wiary w naszym kraju. Takie przynajmniej wnioski płyną z lektury komentarzy internautów pod postem Bosaka.
Bo dziewczynka jest bardziej sumienna
Czego mogą dowiedzieć się kobiety z dyskusji pod wpisem Bosaka? Między innymi:
"Sądzimy, że dziewczynki są systematyczniejsze, bardziej sumienne, lepiej wiele rzeczy rozumieją i dbają o czyste stroje. Dlatego nie powinny służyć przy ołtarzu, bo zniechęcają chłopców rówieśników. A dziewczynki nigdy nie będą księżmi…" – to wypowiedź jednego z księży.
"Problem w tym, że faceci (tu chłopcy) przy kobietach wymiękają, bo kobietom tego typu zadania lepiej wychodzą (są dokładniejsze, szybciej się uczą, itd.). W efekcie chłopcy rezygnują ze służby" - pisze inny mężczyzna.
Dowiedzą się też, że bycie ministrantką "budzi grozę" i że im więcej kobiet będzie w strukturach Kościoła, tym częściej "księża będą dokazywać". W mniejszości znalazły się te opinie, w których internauci przyznają, że przerzucanie winy na spadek powołań na służące do mszy kobiety to śmieszność i absurd. Kilka osób pisze, że w parafiach nieraz zetknęli się z ministrantką i trudno tu poczuć się zgorszonym.
No bo co ma do liczby powołań ministrantka? Co komu przeszkadza to, że dziewczynka będzie pomagać podczas mszy? Pod tym jednym wpisem wyszły stereotypy, jakie wciąż ciążą na Kościele w Polsce. Że jeśli w strukturach tworzonych przez lata przez mężczyzn pojawi się nastolatka, to koniec jest bliski. Dziewczynka jest sumienna, nie chodzi w brudnym stroju i wykonuje wszystkie obowiązki, więc odstrasza potencjalnych ministrantów. Chłopcy do kościoła służyć nie przyjdą, bo jest tam już dziewczynka, która swoją pracą obniża ich ego, poczucie wartości. Absurd i paranoja. Doszukiwanie się spadku powołań w rosnącej liczbie ministrantek – a tę potwierdzają podawane w różnych mediach dane: wzrost z 30 ministrantek w 1995 roku, do ponad 400 obecnie – zakrawa na histeryczne szukanie wroga tam, gdzie go nie ma.
Bosak pisze: "naszym pasterzom pod rozwagę". Tyle że nasi pasterze chyba nie chcą szerzyć chorego seksizmu, niepodpartych niczym tez o feminizacji liturgii, bo niby co to znaczy? Kobieta księdzem w Polsce być nie może. Kościół tak często mówi o godności kobiet, ale nie widzi tych, które stoją najbliżej ołtarza.
Pani od usługiwania
Służyć nie, usługiwać tak. Jeśli kilkaset ministrantek ma świadczyć o feminizacji liturgii, to kim dla katolików są siostry zakonne, których zebrały się w kraju tysiące? Rozmawiałam o tym niedawno z Martą Abramowicz, autorką książki "Zakonnice odchodzą po cichu".
- Pamiętam takiego zakonnika, który uważał, że on jest od zajmowania się myśleniem, ideami, a kobieta od sprzątania. Mężczyznom się wydaje, że oni tracą na zmianie w stosunkach władzy. I w pewnym sensie tak jest, ale wiele zyskują – opowiadała mi Abramowicz. - I można to przenieść na życie zakonnic. Musiałoby się zmienić prawo kościelne, które w końcu rzeczywiście respektowałoby tę godność kobiet, o której Kościół tak lubi mówić. Warto przecież przypomnieć, że w Polsce nigdy nie odbyła się dyskusja o kapłaństwie kobiet, bo nie chciał tego Jan Paweł II. A prawo kościelne zostało tak napisane, że władzę mają tylko ci, którzy zostali wyświęceni, czyli kapłani. Kobiety nie podejmują żadnych wiążących decyzji. O życiu zakonnic tak teraz, jak i wcześniej, decydują księża, biskupi, ojcowie. A w Polsce ich sytuacja jest najtrudniejsza, na świecie mogą o wiele więcej. Za granicą te same katolickie siostry chrzczą dzieci, odprawiają pogrzeby, prowadzą rekolekcje, udzielają komunii świętej.
Czasy się zmieniły od XIX wieku, kiedy zakony były zakładane przez feministki. Teraz kobieta w zakonie może mniej niż w świecie zewnętrznym, a w XIX wieku było odwrotnie. Paradoksalnie zakon dawał wtedy większą autonomię. Tam kobiety miały szanse na wykształcenie i samodzielnie podejmowanie przynajmniej części decyzji.
Utrwalił się schemat, że siostra jest od gotowania, prasowania alby i strojenia ołtarza. A nie od kształcenia się, duszpasterstwa, prowadzenia pogrzebów, chrzczenia dzieci. A na świecie zakonnice to robią. I ministrantki są tam naturalnym elementem kościelnego krajobrazu.
W 2010 roku dziennikarze "L'Osservatore Romano" pisali o rosnącej liczbie ministrantek. Ich zdaniem dopuszczenie dziewcząt do służby oznaczało koniec nierówności w Kościele. Podkreślali, że asystowanie kapłanowi podczas mszy to jednocześnie służba i przywilej. - Wykluczenie dziewczyn tylko z tego powodu, że są dziewczynami, zawsze mocno ciążyło na Kościele i wprowadzało głębokie nierówności w katolickiej edukacji – uznała watykańska gazeta. Od tamtej pory statystycznie raz w roku pojawia się nowy tekst o tym, że dziewczynki zostają ministrantkami i pełnią obowiązki w kolejnych parafiach. A komentarze wciąż te same: że Kościół to jedno z nielicznych miejsc, gdzie główną rolę pełni dziś mężczyzna; że jak to tak łamać tradycje; że tak to tylko zniszczymy wiarę. Tyle że pogrzebać to co najwyżej można szkodliwe stereotypy. I zamiast szukać realnego powodu, dla którego spada liczba powołań, wskazujemy palcem na Bogu ducha winnego ministrantki.
Zobacz także