Kochanka w każdym porcie? Żona marynarza mówi, jak jest
Katarzyna Wajs, choć dostrzega mankamenty bycia żoną marynarza, nie narzeka na takie życie. Stereotypy, które krążą o marynarzach mających kobiety w każdym porcie, wkłada między bajki. - To pieśń rodem z lat 70. Dziś nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Można się z tego śmiać - mówi. Zapewnia, że rozłąka nie wpływa również negatywne na intymność. - Znam wiele par, które są ze sobą na miejscu, a rzadziej uprawiają seks niż my, będąc w częstej rozłące - twierdzi.
- Mój związek z marynarzem rozpadł się po dwóch latach. Przyczyna? Nie, nie były nią zdrady. Nie podejrzewam, żeby partner mnie zdradzał w czasie rejsów. Przeciwnie, uważam, że bardzo doskwierała mu samotność - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka*. - Przyczyną były jego uzależnienia. Wyjazdy, rozłąka i oddalenie od domu popchnęły go w stronę alkoholu i narkotyków - wyznaje. - Z tego co wiem, wielu marynarzy ma podobny problem. Tęsknotę zapijają alkoholem. Niemal wszyscy jego koledzy marynarze też mieli z tym problem – dodaje.
Słowa o tęsknocie potwierdza też mieszkająca w Gdyni Katarzyna Wajs, która od 16 lat jest związana z marynarzem, a od 14 – z dumą mówi o sobie "żona marynarza". Prowadzi również bloga pod tą nazwą i zgromadziła liczną społeczność partnerek marynarzy. - Poznaliśmy się jeszcze na studiach, kiedy mój przyszły mąż wrócił z kontraktu. Także od samego początku wiedziałam, że wiążę się z marynarzem. Choć na początku, jak byłam młoda, nie miałam takiej świadomości jak teraz, co to właściwie oznacza. Wtedy to było dość abstrakcyjne - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. - W takiej relacji jest trochę rzeczy trudnych, ale też sporo jest fajnych. Wszystko zależy od etapu życia, na jakim się jest. Ale chyba najtrudniejsza jest walka z samotnością - zarówno dla tej osoby, która jest na morzu, jak i tej, która zostaje na lądzie - wyznaje.
Rozstania i powroty
Praca marynarza to "życie na walizkach". Ciągłe wyjazdy na dłuższe lub krótsze kontrakty sprawiają, że trudno o ustabilizowane życie rodzinne. To życie od spotkania do spotkania, poprzeplatane – nierzadko długimi - okresami rozłąki. - W każdym roku mąż spędza łącznie 6-7 miesięcy poza domem. Najdłużej nie widzieliśmy się 9 miesięcy, ale na przestrzeni lat bywało bardzo różnie - opowiada Katarzyna Wajs.
Przekonuje, że taki tryb życia nie wpływa na ich relacje rodzinne. Przeciwnie, zapewnia, że przez kilkanaście wspólnych lat jako małżeństwo, ale też rodzice dwojga dzieci, wypracowali sobie system, w którym wszyscy świetnie funkcjonują. - Porównując nas do rodziny stacjonarnej, zawsze mówię, że liczy się jakość, a nie ilość - zapewnia. - Zresztą znam wiele rodzin, w których ojciec jest na miejscu, a ma dużo gorsze relacje z dziećmi niż mój mąż.
Aleksandra Lewandowska, córka marynarza, ma podobne spostrzeżenia. - Znam wiele córek marynarzy i z rozmów z nimi wynika, że relacje z ojcem marynarzem idą w dwie strony: albo ojcowie za bardzo nie uczestniczą w życiu dzieci i kontakt z nimi jest marny, albo przeciwnie – tak jak jest to u mnie – tata jest nadopiekuńczy. Jakby tę swoją nieobecność chciał nadrobić w ten sposób - wyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską.
Opowiada, że do pożegnań i powitań z tatą przywykła. - Mój tata zaczął pływać, jak jeszcze nie było mnie na świecie. Miał wtedy 19 lat, ja urodziłam się 6 lat później. Wtedy 3 miesiące był na morzu i miesiąc w domu. Dla małego dziecka 3 miesiące bez ojca, to było sporo czasu – przyznaje. Niestety stało się to, czego obawia się wielu ojców pracujących poza miejscem zamieszkania. - W końcu przestałam poznawać mojego tatę. Bałam się go, płakałam na jego widok, nie chciałam z nim przebywać - mówi. To wstrząsnęło ojcem Aleksandry. Wtedy zapadła rodzinna decyzja o zmianie trybu pracy. - Zaczął wyjeżdżać na 2 tygodnie i wracać na 2 tygodnie. To poprawiło sytuację, udało nam się zbudować relację.
Niestety pojawił się nowy problem - tęsknota, której nie wynagradzały drogie prezenty przywiezione z rejsów. - Do 12., może 13. roku życia zawsze po jego wyjeździe płakałam. Jak on wychodził, ja się chowałam i płakałam tak, żeby nikt nie widział. Mama do tej pory o tym nie wie. Nigdy nie chciałam, żeby tata czuł się winny – wyznaje Aleksandra Lewandowska.
Dziś mówi o sobie, że jest córeczką tatusia. Ma świetny kontakt z ojcem, którego nazywa swoim przyjacielem. Codziennie rozmawiają przez telefon. Przyznaje jednak, że praca ojca odcisnęła pewne piętno na jej życiu. - Przed dwa lata chodziłam na terapię, na której omawiałam relację z tatą. Tata cały czas traktował mnie, jakbym była małą dziewczynką, którą trzeba się opiekować. Miał wrażenie, że sobie nie poradzę sobie w życiu bez niego. Tak jakby nadal próbował nadrabiać tę rozłąkę z czasów mojego dzieciństwa - przyznaje.
Żona marynarza, matka dzieci jego
Aleksandra przytacza opowieści mamy z czasów, kiedy ona była dzieckiem. - Wiem, że wtedy mojej mamie bywało bardzo ciężko. Kiedy wyprowadziliśmy się od dziadków, mama rozpoczęła pracę, a ja często chorowałam, zostawała na 2 tygodnie sama ze wszystkimi rodzicielskimi problemami – opowiada. - Kiedyś powiedziała, że jedyną rzeczą, o którą się kłóci z tatą, jestem ja – wyznaje. - Wynikało to z tego, że przez większość czasu mama wychowywała mnie sama. Natomiast kiedy tata wracał do domu, chciał wychowywać mnie po swojemu. Na tym polu często dochodziło do zgrzytów między rodzicami - mówi.
- Samodzielne macierzyństwo jest trudne, wymagające, odpowiedzialne, często bardzo nerwowe – przyznaje Katarzyna Wajs. - Gdybym miała coś zmienić, to zdecydowanie zorganizowałabym sobie więcej pomocy do dzieci, kiedy były młodsze. A ja miałam ambicje, by robić wszystko sama - mówi. Na pytanie, czy przez te trudności, wolałaby mieć męża, który ma "normalną" pracę, odpowiada, że nie. - Nie wyobrażam sobie życia u boku mężczyzny, który ma pracę stacjonarną. Ja od 16 lat funkcjonuję w takiej relacji. Nie ukrywam, że mimo tego, że ogromnie tęsknię za mężem, to lubię tę swoją przestrzeń. Kiedy mąż wyjeżdża, ja też mam swoje zwyczaje, rytuały, którymi wypełniam życie - dodaje.
Aleksandra Lewandowska ma odmienne zdanie. Mówi wprost, że jako dziecko marzyła, by jej tata codziennie był w domu. - Chciałam, żeby miał zwyczajną pracę i wracał do domu o godz. 16. Patrzyłam, jak ojcowie odbierają moje koleżanki ze szkoły i zazdrościłam im. Brakowało mi ojca – przyznaje. - Nigdy nie było go na wywiadówkach, obchodach Dnia Ojca, studniówce. Zabolało mnie, gdy ojciec nie zobaczył, jak tańczę poloneza, ale najgorsze były i są święta. Mój tata od 7 lat nie był w domu na Boże Narodzenie.
Katarzyna Wajs mówi, że święta, rocznice i urodziny bez męża nie robią już na niej większego wrażenia. - Zawsze jak wraca do domu, to mamy swoje zwyczaje, np. nadrabiamy wszystkie okazje, które nas ominęły. Mówimy, że przecież to nie ta data jest ważna, tylko ten czas, który spędzamy razem. Najgorsze są ferie i wakacje, kiedy dzieci nie chodzą do szkoły, więc trzeba im zająć ten czas - przyznaje.
"Ja bym takiego życia nie wybrała"
Aleksandra zapytana, czy wyszłaby za mąż za marynarza, zdecydowanie zaprzecza. - Jak patrzyłam na moją mamę, to wiem, że ja bym takiego życia nie wybrała - mówi. - No chyba że byłaby to miłość życia, ale uważam, że to nie jest łatwe. Patrzę teraz na mojego kuzyna, który ma czteroletnią córkę i też pływa. Widzę na własne oczy, co przeżywała moja mama, kiedy zostawała ze mną sama.
Katarzyna, choć dostrzega mankamenty bycia żoną marynarza, nie narzeka na taki związek. Stereotypy, które krążą o marynarzach mających kobiety w każdym porcie, wkłada między bajki. - To pieśń rodem z lat 70. Dziś nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Można się z tego śmiać - mówi.
Zapewnia, że rozłąka nie wpływa również negatywne na intymność. - Znam wiele par stacjonarnych, które rzadziej uprawiają seks niż my, będąc w częstej rozłące - twierdzi. - Żyjemy w XXI wieku, w dobie otwartości na różne sytuacje. Oczywiście najważniejsza jest kwestia zaufania. Uważam też, że jeśli ktoś funkcjonuje w takim związku, to nie jest w stanie funkcjonować w nim nieszczerze, bo to wymaga zbyt wielu poświęceń z obu stron - zarówno emocjonalnych, jak i fizycznych. To szybko weryfikuje autentyczność relacji – przekonuje.
*Imię zmienione na prośbę bohaterki.
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl