Koronawirus zepsuł im plany. Panna młoda znalazła sposób, by dzień ślubu nadal był wyjątkowy
– Już przy porannej kawie zaczęłyśmy z mamą odliczanie. Mówiła: "teraz jesteś już po makijażu i jedziesz do fryzjera", "Czarek idzie właśnie przystroić samochód, a Adam zaraz przyjedzie z kamerzystą i fotografem na błogosławieństwo" – opowiada Klaudia Rutkowska. Ona i jej narzeczony mieli pobrać się 12 kwietnia. Pandemia pokrzyżowała im plany. "Tak" powiedzieli sobie w zupełnie innych okolicznościach.
Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Kiedy zorientowaliście się, że wasz ślub nie odbędzie się zgodnie z planem?
Klaudia Rutkowska, panna młoda: 13 marca moje przyjaciółki odwołały wieczór panieński, który miał się odbyć następnego dnia. Panika, stres i troska o zdrowie bliskich okazały się ważniejsze. Po tygodniu sprawy zaczęły wyglądać gorzej. Zadzwoniłam do właściciela sali, którą zamówiliśmy i zaklepaliśmy sobie rezerwowy termin w październiku. Później zaczęłam po kolei przenosić wszystkie usługi na ten drugi termin. Jedynie z fotografem był problem. I tak po dwóch dniach zaakceptowaliśmy fakt, że impreza została przeniesiona na październik. Zrobiliśmy to jeszcze zanim zaczęły się te wszystkie obostrzenia.
Mówiłaś, że z fotografem był problem. Co to znaczy?
Nie udało nam się odzyskać zaliczki. Umiem spojrzeć na to z mojej i jego perspektywy, więc postanowiłam to inaczej rozwiązać. Latem umówimy się na sesję narzeczeńską i on zarobi, a my też nie będziemy stratni. Wszyscy inni usługodawcy, jak i księża wykazali się ogromnym zrozumieniem i cierpliwością. Formalności załatwiliśmy przez telefon. Nie będziemy musieli jeszcze raz płacić za zapowiedzi czy inne tego typu rzeczy.
Jak miała wyglądać wasza wymarzona ceremonia?
Wybraliśmy z Adamem termin na 12 kwietnia. To nie był przypadek. Adam urodził się 16 kwietnia, w Wielkanoc. Ja 29 kwietnia. Moja mama ze swoim partnerem również pobrali się w tym miesiącu. Adama rodzice też. Dlatego to musiał być kwiecień. Zaprosiliśmy 98 osób. Krewnych i przyjaciół. W końcu przyjaciele to rodzina, którą sobie wybieramy.
Sama zrobiłam zaproszenia. Mama "męża" miała zająć się dekoracjami w kościele, kieliszkami do tłuczenia i ścianką za młodymi. Zespół muzyczny to też rodzina narzeczonego. Kamerzystą miał być nasz znajomy, a fotobudkę załatwiliśmy od mojego kolegi z podstawówki. Cieszyło nas to, że ich wybraliśmy i pomożemy w rozwoju firm.
Zobacz także: SIŁACZKI – program Klaudii Stabach. Sezon 2 odc. 1. Historie inspirujących kobiet
Brzmi, jakby wszystko było dokładnie przemyślane...
Tak było. Do ołtarza miał zaprowadzić mnie mąż mojej mamy – Cezary. Jest dla mnie jak tata i nie wyobrażam sobie, żeby miało to inaczej wyglądać. Obrączki miał podać chrześniak Adama. Teraz miał próbę generalną. Podał nam je w trakcie nieformalnego ślubu. A gdy je sobie przekazaliśmy podczas przysięgi, to zaczął wszystkim rozdawać suszone morele. Chciał mieć większy udział. To było bardzo wzruszające.
No właśnie, przejdźmy do nieformalnego ślubu. Jak to się stało, że w końcu zostaliście mężem i żoną bez papierka?
Adam powiedział do mnie: "Nie martw się. Wiesz, że jeśli coś już postanowię, to tak będzie. I tak musisz zostać moją żoną. Skoro już raz powiedziałaś "tak", to nie wolno tego zmieniać". I wtedy pomyślałam, że w takim razem powinniśmy zrobić to tylko dla siebie.
Widziałam na zdjęciu, że był welon i bukiet. Powiedzieliście sobie "tak" spontanicznie we dwójkę w mieszkaniu?
Nie do końca. Na co dzień mieszkamy w Poznaniu, ale zostałam bez pracy. Zakład Adama też stoi. Pojechaliśmy więc do rodzinnego miasta, żeby pomóc moim rodzicom, którzy prowadzą sklep. Zabraliśmy ze sobą obrączki, moją sukienkę na poprawiny i z mieszaniną radości i smutku czekaliśmy na ten dzień.
I jak wyglądał 12 kwietnia?
Już przy porannej kawie zaczęłyśmy z mamą "odliczanie". Mówiła: "teraz jesteś już po makijażu i jedziesz do fryzjera", potem, że "Czarek idzie właśnie przystroić samochód, a Adam zaraz przyjedzie z kamerzystą i fotografem na błogosławieństwo". No i udzielili go nam. Mama nazwała Adama synem i powiedziała, że teraz to już i kochać, i ochrzaniać nas będzie po równo.
O 17:15 złożyliśmy sobie przysięgę. Później wypiliśmy szampana i zostaliśmy nieoficjalnym małżeństwem. Dostałam nawet prezent ślubny od Adama. Charms z napisem: "Moja piękna żona". Wiele osób pisało do nas tego dnia i dzwoniło.
Co mówili znajomi?
Bardzo cieszyli się, że nie siedzimy tego dnia w łóżku rozpaczając, tylko korzystamy z tego, co mamy. A mamy siebie i możemy być pewni, że w każdej złej chwili jedno będzie mogło liczyć na drugie. Pisali też, że super, bo taki dzień z pewnością jest niepowtarzalny i że skoro była przysięga, obrączki i tyle gości na grupach na Facebooku, gdzie pokazaliśmy zdjęcie, to takiego ślubu nie miał jeszcze nikt. Nie spotkaliśmy się z opinią, że to był głupi pomysł, czy że przesadzamy. Wszyscy nas wspierali.
Gości na Facebooku? Zrobiliście streaming z przysięgi?
Nie, na to nie wpadliśmy, ale udostępniłam post na grupie. Napisałam kilka słów, wrzuciłam zdjęcia i pod postem pojawiło się mnóstwo życzeń i pozytywnych komentarzy. Nie spodziewałam się takiego odzewu. Te wszystkie osoby były z nami tego dnia. Rozśmieszyliśmy je, wzruszyliśmy bądź podnieśliśmy na duchu. To piękne uczucie.
Na pewno będziecie mieli co opowiadać przyszłym pokoleniom...
O tak! Myślę, że będzie to zdecydowanie lepsza historia niż ta, jak się rodzice poznali. Już od razu odpowiadam - nic ciekawego - przez internet. Koleżanka znała się z Adamem za dzieciaka i jej się nie chciało z nim pisać, więc ja z jej konta odpisywałam, ale wiedział, że rozmawia ze mną. Potem doszło do spotkania.
To teraz możecie już na spokojnie zacząć przygotowywać się do wesela w październiku...
Suknia i garnitur nadal wiszą w salonach. Może uda nam się nauczyć pierwszego tańca, bo w tej chwili znamy jedną trzecią układu. I uda się przy okazji zrzucić kilka zbędnych kilogramów… Chociaż siedzenie w domu w tym nie pomaga (śmiech).
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl