Koszty życia duszą Polaków. "W sklepie płacę po 100–200 zł, a nie kupuję homarów"
– Gdzie się nie pojawię, jest drożej – fryzjerka podniosła ceny, w restauracji rachunki szybują przy każdej wizycie, o tym, co się dzieje w sklepach spożywczych, lepiej nie mówić. Bardzo trudno dotrwać do pierwszego – przyznaje Beata z Poznania. Na rosnące koszty życia skarży się wielu Polaków, którzy z coraz większym niepokojem zaglądają do portfeli.
02.10.2020 15:59
"Trzeba zaciskać pasa jak nigdy. Przez ten kryzys powoli uczę się doceniać wartość pieniądza… Bywa, że jestem pod kreską, o czym syn mi często przypomina" – wyznała w jednym z wywiadów Maryla Rodowicz. Jak się okazuje, nawet gwiazdy show-biznesu nie radzą sobie z rosnącymi kosztami życia. Co mają w takim razie powiedzieć "zwykli śmiertelnicy"?
Beata Krawczyk mieszka w Poznaniu. Od niedawna pracuje w polskim przedstawicielstwie międzynarodowej firmy spedycyjnej. – Wcześniej byłam na stażu, teraz mam pełen etat. Zarabiam na rękę 3000 zł, a w zasadzie powinnam tyle zarabiać, bo z powodu koronawirusa wszystkim obcięto pensje o 20 proc. i na razie nie wiadomo, kiedy znów będziemy mieć pełne wypłaty – tłumaczy młoda kobieta.
Jej mąż w czasie pandemii stracił zatrudnienie i wciąż nie udało mu się znaleźć nowego pracodawcy. Dlatego utrzymują się tylko z pensji Beaty. – Nie jest lekko, bo koszty życia rosną w oczach. By dotrzeć do biura, muszę przejechać całe miasto. Tymczasem w Poznaniu jest chyba najdroższa komunikacja w Polsce. Ostatnio znów podnieśli ceny biletów, za miesięczny muszę zapłacić 119 zł. Dojazd własnym samochodem też jest kosztowny, bo z powodu korków auto pali jak smok, a w dodatku mamy strasznie drogą strefę płatnego parkowania – denerwuje się Beata.
Rosnące koszty życia doskwierają jej na każdym kroku. Podczas ostatniej wizyty u fryzjera zapłaciła 20 zł więcej niż poprzednio. – W restauracjach też jest coraz drożej. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że przecież nie muszę chodzić po knajpach, ale nie mogę odmawiać sobie wszystkich przyjemności. Zresztą w restauracjach bywamy coraz rzadziej, bo po prostu nas na to nie stać – przekonuje Beata.
Bez finansowego optymizmu
Rosnące koszty życia odczuwa niemal czterech na pięciu Polaków, a ponad połowa ma większe problemy z codziennymi wydatkami niż jeszcze na początku tego roku – takie wnioski płyną z badania przeprowadzonego przez Research & Grow na zlecenie Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor.
Wzrost cen potwierdzają dane Głównego Urzędu Statystycznego. W I półroczu 2020 r., w porównaniu z 2019 r., owoce podrożały o 22 proc., mięso wieprzowe o 17 proc., wędliny o 13 proc., a cukier o 9 proc. Więcej kosztuje użytkowanie mieszkania, przede wszystkim z powodu podwyżki kosztów wywozu śmieci oraz wzrostu cen energii elektrycznej. Drożeją też usługi, poszybowały m.in. ceny w zakładach fryzjerskich i kosmetycznych, więcej płacimy również za wizyty lekarskie w prywatnych przychodniach.
Z raportu "Wydatki mieszkańców miast powiatowych na usługi komunalne w 2020 roku" przygotowanego przez firmę Curulis – Doradztwo Samorządowe wynika, że statystyczna czteroosobowa rodzina wydaje na usługi komunalne (wodę, ścieki, odbiór odpadów, komunikację publiczną, płatne parkingi) 3422 zł rocznie, czyli o ponad 400 zł więcej niż w 2019 r. Najmniejsze wydatki ponoszą mieszkańcy Zambrowa w województwie podlaskim (średnio 1611 zł na rodzinę), na przeciwległym biegunie znajduje się zachodniopomorskie Choszczno, gdzie sięgają one 5 tys. zł rocznie.
– Finansowo życie codzienne stało się trudniejsze. Ogólna atmosfera i obawy powodują, że wzrosła skłonność do poszukiwania oszczędności i cięcia wydatków. Oglądanie złotówki dwa razy, zanim się ją wyda, deklarują też osoby, których sytuacja się poprawiła. To najlepiej pokazuje, że pandemia uszczupliła nie tylko budżety, ale też finansowy optymizm. Negatywne nastawienie powoduje, że wydajemy mniej, a to niestety dodatkowo nakręca dekoniunkturę gospodarczą, wzmacniając lęk o przyszłość – mówi Sławomir Grzelczak, prezes BIG InfoMonitor.
"Ciemno widzę przyszłość"
Przyjemności odmawia sobie również Mariola Kucharska z Zamościa. – Mam wrażenie, że większość pensji wydaję na codzienne zakupy. Kiedyś mając 50 zł, mogłam poszaleć na moim osiedlowym bazarku, teraz z takim banknotem nie mam tam czego szukać, bo ceny warzyw i owoców są potwornie wysokie. W sklepach spożywczych też jest dramat, regularnie płacę po 100–200 zł, a przecież nie kupuję homarów i krewetek, tylko podstawowe produkty, by wykarmić czteroosobową rodzinę – wyjaśnia Mariola.
Razem z mężem od dawna marzy o przeprowadzce do domku z ogródkiem, ale na razie realizacja tego planu się oddala. – Przy tak wysokich kosztach życia nie jesteśmy w stanie nic zaoszczędzić, a bez wkładu własnego nie mamy szans na kredyt. I koło się zamyka. A ciągle przychodzą informacje o kolejnych podwyżkach. Ostatnio o 100 procent wzrosły opłaty za wywóz śmieci, bo na naszym osiedlu mieszkańcy mają w nosie segregację. Od stycznia wzrasta również czynsz za mieszkanie. Ciemno widzę przyszłość – mówi Mariola.
Uciekać z miasta?
Polakom coraz trudniej przychodzi nie tylko finansowanie codziennych zakupów, ale również spłata rat kredytów i regulowanie bieżących rachunków. Widać to w danych Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor oraz BIK. Zaległości konsumentów w kwietniu i maju wzrosły o ponad 1,2 mld zł, dwukrotnie bardziej niż w całym drugim kwartale zeszłego roku. Ich łączna suma sięga już 81 mld zł.
Niemal wszyscy pytani przez Research & Grow stwierdzają, że starają się ciąć koszty i żyć oszczędniej niż przed pandemią. Aż dwie trzecie ankietowanych mówi, że stara się kupować wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy, co trzeci szuka tańszych dostawców usług i podczas zakupów szuka tylko promocji. 20 proc. chętniej kupuje rzeczy używane, 15 proc. wspiera codzienne wydatki pieniędzmi z programu 500 plus, a 9 proc. częściej kupuje na raty.
– Wiele osób straciło w czasie kryzysu źródło dochodu lub też zaczęło mniej zarabiać i musi korzystać ze zgromadzonych oszczędności. Nie ma wątpliwości, że w najbliższych miesiącach Polacy będą bardziej kontrolować swój domowy budżet i przeznaczać pieniądze na najpotrzebniejsze rzeczy. Pytanie, jak z tą przezornością poradzi sobie gospodarka poturbowana już wcześniej spadkiem popytu ze względu na lockdown? – zastanawia się prezes BIG InfoMonitor.
Czy rosnące koszty życia w miastach skłonią ich mieszkańców do wyprowadzki? – Niektórych może tak, zwłaszcza jeśli pod wpływem koronawirusa na trwale upowszechni się model pracy zdalnej. W Stanach Zjednoczonych możemy już zaobserwować taki proces. Jednak nie sądzę, żeby ucieczka z miast stała się zjawiskiem powszechnym. Pamiętajmy, że koszty życia są tutaj może faktycznie większe, ale jednocześnie rekompensuje je szansa na wyższe zarobki. Poza tym, gdyby spytać osoby niemieszkające w mieście, to pewnie większość też skarżyłaby się, że jest coraz drożej – mówi Piotr Koryś, ekonomista z Uniwersytetu Warszawskiego i główny ekspert Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.