Kryzys wodny w Sudanie Południowym. Koronawirus jest jednym z wielu problemów
– Wszędzie na świecie podkreśla się, żeby uważać na koronawirusa, żeby myć ręce mydłem przez 20 sekund, a jak nie masz wody i nie masz mydła, to ciężko się te ręce myje – mówi Karolina Suchecka, kierowniczka programowa misji Polskiej Akcji Humanitarnej w Sudanie Południowym.
12.09.2020 12:05
Polska Akcja Humanitarna jest obecna na terytorium Sudanu Południowego od 2006 roku. Pracuje nad zapewnieniem ludziom dostępu do czystej wody i bezpiecznych warunków higienicznych. Prowadzi działania z zakresu bezpieczeństwa żywnościowego. Wspiera w dystrybucji przedmiotów pierwszej potrzeby i schronień. Buduje i remontuje studnie, latryny i stacje do mycia rąk. Karolina Suchecka mieszka w Sudanie Południowym od 2019 roku i jest kierowniczką programową misji.
Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Sudan Południowy dla wielu z nas brzmi bardzo odlegle. Będąc w Polsce, ciężko jest wyobrazić sobie, jak wygląda życie tysiące kilometrów stąd. Czy pamięta pani swój pierwszy dzień w tym kraju?
Karolina Suchecka, Polska Akcja Humanitarna: Pamiętam bardzo dobrze. W maju w Sudanie Południowym jest bardzo gorąco, ale pada. Byłam ubrana w bluzę i zakryte buty. Sytuacja na miejscu wymaga zachowania środków bezpieczeństwa. To najmłodsze państwo świata, które istnieje od 2011 roku, ale ten teren targany jest konfliktami od około 50 lat.
Nie mogę sama chodzić po ulicy, wsiadać do lokalnych samochodów czy taksówek. Mogę poruszać się jedynie pojazdami PAH lub innych instytucji pomocowych. Po przylocie zostałam zawieziona do mieszkania, rozpakowałam się i przełożona zaproponowała, żebyśmy zrobiły zakupy w lokalnym sklepie.
Kiedy byłyśmy już wewnątrz, zaczęła się ulewa. Nagle pojawiła się ściana deszczu, a ulica zamieniła się w rwący potok, którym płynęły różne rzeczy. Machałyśmy do kierowcy, żeby podjechał po nas pod drzwi, a i tak musiałyśmy brodzić w wodzie po kolana. Zdjęłyśmy buty, żeby woda ich nie porwała. Tak przywitał mnie Sudan Południowy.
Pani wsiadła do samochodu i wróciła do mieszkania. Co w takich sytuacjach robią lokalni mieszkańcy?
Kiedy jest to chwilowe, to przeczekują, ale jeśli takie deszcze trwają dłużej, mamy do czynienia z powodziami. Wtedy najczęściej opuszczają miejsce, w którym mieszkają. Większość Południowych Sudańczyków mieszka na wsiach, w małych miejscowościach. Żyją w bardzo ubogich warunkach: bez prądu, bez wody. Energię czerpią z malutkich paneli słonecznych, które podłączają do radia czy do latarki, żeby działały. W momencie powodzi, a powodzie w zeszłym roku dotknęły 900 tys. ludzi, uciekają w miejsca wyżej położone albo do miast, gdzie mogą schronić się np. w szkołach. Zabierają to, co im się uda chwycić. Wracają, kiedy woda już opadnie – jeśli mają do czego wracać. Z reguły to pusta ziemia. Tracą swoje domy i uprawy. Muszą zaczynać od nowa.
Z czego wynika kryzys wodny w Sudanie Południowym?
Kryzys nie wynika z suszy i braku wody, tylko z braku wodny zdatnej do użytkowania. Przez Sudan Południowy płynie Biały Nil. Kiedy jest pora deszczowa, on wylewa i są powodzie. W porze suchej wraca do koryta, ale zostają małe rozlewiska. Woda w nich jest skupiskiem bakterii. Najważniejsze jest to, żeby ludzie z niej nie korzystali.
Tu nie ma kanalizacji. Wszystko spływa do zbiorników wodnych. Czerpanie z nich wody powoduje choroby, takie jak np. tyfus i cholera. Na mokradłach mnożą się komary, malaria jest na porządku dziennym. A system opieki zdrowotnej tutaj opiera się na pracy organizacji humanitarnych. Zakres opieki jest o wiele mniejszy niż w Polsce.
Dostęp do wody jest szczególnie ważny w obecnej sytuacji, kiedy na świecie trwa pandemia koronawirusa. W Polsce martwimy się, gdy w sklepach zabraknie płynów do dezynfekcji rąk. Jak radzą sobie mieszkańcy Sudanu Południowego?
Testy na koronawirusa są wykonywane. Jest obowiązek kwarantanny. Część osób nosi maseczki, jeszcze są zamknięte szkoły. Wszędzie na świecie podkreśla się, żeby uważać na koronawirusa, myć ręce 20 sekund mydłem itd., a jak nie masz wody i nie masz mydła, to ciężko się te ręce myje.
Teraz szkoły są zamknięte, ale za chwilę będą pilotażowo otwierane. Pomagamy zadbać o to, aby niektóre placówki miały baniaki na wodę i mydło, ale to jest rarytas. Nie mają do tego dostępu przeciętni mieszkańcy. Te środki ostrożności, o których się u nas mówi, tutaj są trudniejsze do zastosowania właśnie z powodu braku wody.
Czyli skąd Sudańczycy Południowi powinny czerpać wodę?
Szacuje się, że dostęp do wody zdatnej do użycia ma około 40 proc. populacji Sudanu Południowego. To nie jest kran w domu. To dostęp do studni, takiej z pompą, albo płytkich odwiertów, gdzie woda nadal nie jest zdatna do picia, ale jest lepszej jakości. Dostarcza się do takich miejsc środki do filtrowania. Ten kryzys wodny odbija się bardzo na sytuacji kobiet w Sudanie Południowym.
W jaki sposób?
Dostarczanie wody i przygotowywanie pożywienia to jest kulturowo obowiązek kobiet. Jeżeli jest studnia w odległości 100-200 metrów, to jest luksus. Wystarczy spróbować sobie podnieść taki 10 litrowy baniak wody i ustawić go na głowie, żeby zrozumieć, jakie to ciężkie. Ja próbowałam, nie polecam. Bardzo często jednak, żeby dotrzeć do studni, trzeba iść godzinę, półtorej, dwie. Tam kobiety czekają w kolejce, a później wracają. Czasem pomagają im córki.
Jakie niebezpieczeństwa czyhają na nie w drodze do studni?
Większość kraju zajmuje to, co określa się mianem "busz". Busz tutaj to rdzawa ziemia i mniejsze lub większe krzaki wysokości człowieka. Przez taki busz kobiety chodzą. Co na nie czyha? Możemy sobie tylko wyobrazić. Nie mają możliwości zadzwonienia, nie mają możliwości zawołania o pomoc, kiedy spotkają kogoś, kto chce zrobić im krzywdę. A spotykają bardzo często. Czasami chodzą grupami, żeby uniknąć przemocy, ale to nie zawsze działa.
Czy jakaś historia najbardziej panią poruszyła?
To nie są historie do opowiadania. Jeżeli rozmawia się z kobietami, które doświadczyły przemocy, to nieważne ile osób i w jakich warunkach cię skrzywdzi, zostaje potworna trauma.
Tutaj system wsparcia ofiar przemocy rozwija się powoli. Powstają miejsca zarządzane przez organizacje pozarządowe, gdzie ofiary przemocy mogą szukać schronienia, ale jest ich o wiele mniej niż w Polsce.
Polska Akcja Humanitarna organizuje "Women friendly spaces". Organizujemy warsztaty dla kobiet, porady prawne, porady domowe, ale to nie jest miejsce schronienia dla osób, które potrzebują uciec przed oprawcą.
Na całym świecie odbywają się protesty dotyczące praw kobiet. 27 sierpnia kobiety wyszły też na ulicę sąsiedniego Sudanu, żeby manifestować sprzeciw wobec przemocy fizycznej, seksualnej i psychicznej. Czy w kobietach Sudanu Południowego jest wola walki?
Sudan jest w innej sytuacji. Jest rok po obaleniu prezydenta i tam ruchy społeczne są bardzo mocne. Tutaj są niesamowite różnice między kobietami, które mieszkają w dużych miejscowościach i mają dostęp do edukacji, a kobietami, które mieszkają na wsiach.
Nie ma nawet zasięgu komórkowego. Dostęp do edukacji jest ograniczony. Szacuje się, że około 18-20 proc. osób w małych miejscowościach jest piśmiennych. Organizacje społeczne są skupione na pomocy humanitarnej: dostępie do żywności, ochronie zdrowia. Nie doświadczyłam tutaj masowych protestów dotyczących praw człowieka w ogóle albo praw kobiet w szczególności.
Chciałabym zwrócić uwagę na to, że nawet w samej misji PAH-u mamy bardzo dużo miejscowych kobiet pracujących na wysokich stanowiskach, które pokończyły uniwersytety i świetnie sobie radzą. To nie jest czarno-białe. Kobiety są aktywne, jeśli mają dostęp do edukacji.
A z tym bywa różnie…
W Sudanie Południowym bardzo wysoko jest ceniona edukacja. To nie jest tak, że dzieci są trzymane w domu, bo mają pracować. Jeśli chodzi o dziewczęta, pojawia się inny problem. Znowu z wodą. Tylko 40 proc. szkół ma latryny. Jeśli tych toalet nie ma, dziewczynki przez co najmniej tydzień w miesiącu są wyjęte z edukacji. Zostają w domu na czas menstruacji. Czasem, jeśli ten czas się wydłuża, nie wracają już do szkoły, bo mają zbyt duże zaległości.
I to nie jest tak, że nie ma środków higieny osobistej. One są na rynku. Natomiast kosztują, a nie zawsze rodzinę stać na ich zakup. Ubóstwo menstruacyjne jest tu na porządku dziennym. My prowadzimy warsztaty, w jaki sposób przygotować wielorazowego użytku środki higieniczne i jak o nie dbać.
W jaki sposób możemy pomóc, będąc w Polsce?
Pomoc finansowa jest najlepszym wyjściem. Odchodzą koszty transportu, przewozu, magazynowania rzeczy wysyłanych z innych państw. Poza tym wspiera się wtedy tutejszy rynek. Gdyby wydarzył się kryzys humanitarny w Polsce, to mieszkaniec Polski będzie potrzebował tego, co zna: ziemniaków, mleka, kurczaka, pomidorów, ogórków. Natomiast te wszystkie rzeczy nie są powszechne tutaj. Tutaj jada się sorgo, mango, papaje, ryż i fasolkę. Kupując na lokalnym rynku, zapewniamy te rzeczy, które zna lokalna społeczność. I w ten sposób pomagamy.
Działania Polskiej Akcji Humanitarnej można wesprzeć na: www.pah.org.pl/wplac/