Ktoś podszył się pod Madeleine McCann. "Trudno zrozumieć człowieka, który robi coś takiego"
Zaginięcie Madeleine McCann to jedna z najbardziej tajemniczych spraw ostatnich lat. Jej rodzice niedawno padli ofiarą żartu, w którym ktoś podszył się pod dziewczynkę. Podobne przeżycia ma za sobą Józef Wołyński, którego córka Ewa zaginęła 10 lat temu. Też musiał znosić "żartownisiów".
O tajemniczym zaginięciu Madeleine McCann sprzed 12 lat zrobiło się głośno po tym, jak Kate i Gerry McCann padli ofiarą internetowego trolla. Wybrali się na kolację w gronie bliskich, zdjęcia ze spotkania zamieścili w internecie. Ktoś w komentarzu pod zdjęciem podszył się pod Madeleine i napisał: "Mama i tata są bliżej niż myślałam". Znajomy pary w rozmowie z "The Sun" powiedział, że Kate i Gerry są "zszokowani i zasmuceni".
Ewa Wołyńska też zniknęła bez śladu
Ewa zaginęła 5 kwietnia 2002 roku. – To był piątek, dżdżysty dzień. Na ulicach pusto. W takiej aurze nie trudno schować człowieka do bagażnika – mówi mi Józef Wołyński, tata zaginionej. Dziewczynka wróciła ze szkoły chwilę przed 14. Odrobiła lekcje i wyszła na podwórko pobawić się z dziećmi sąsiadów. Koło 18 jej mama, Grażyna Wołyńska, zauważyła przez okno, jak Ewa idzie w stronę lasu z nieznaną dziewczynką. Coś ją tknęło. Chciała iść sprawdzić, kim jest nowa koleżanka, ale była w domu sama z młodszą córką. Wtedy widziała Ewę po raz ostatni.
Tak jak w przypadku Madeleine, na wieść o zaginięciu, ludzie ruszyli na pomoc. Ewy pierwszej nocy szukało ze 200 osób. Sąsiedzi, policja, wojsko. W kolejnych dniach rozdzwoniły się telefony. – Teraz to już ucichło. Jeszcze jakiś czas temu była pani z Krakowa u nas. Radziła, żeby sprawę oddać do tej krakowskiej grupy Archiwum X. Mówią, że są najlepsi. Ale ja już sam nie wiem, tu w Szczecinie niby też takie Archiwum X mają, oddać nie będą chcieli – ze smutkiem komentuje Józef Wołyński.
Mówi, że przez kilka lat po zaginięciu Ewy "żył jak w filmie". – Wstawałem rano i zastanawiałem się, co dziś mam w sprawie Ewy do zrobienia. Żyłem z takim przekonaniem, że ją znajdę. Jak był sygnał, to była i nadzieja. Jak się nie powiodło, to nie byłem zły ani rozczarowany. Zaraz się pojawiała myśl: nie udało się, trzeba szukać dalej. Gdybym podchodził do każdego takiego zgłoszenia emocjonalnie, to bym wylądował w psychiatryku – próbuje mnie przekonywać. Poszukiwania córki mimo wszystko przypłacił utratą zdrowia. Nabawił się ostrej nerwicy, musiał zrezygnować z pracy w koszalińskim Zakładzie Karnym.
Do domu Wołyńskich nie zawsze pukano po to, by pomóc. Zdarzali się ludzie, którzy podrzucali fałszywe tropy. Jedna historia ojcu Ewy wciąż siedzi w głowie. – Przysłał nam gość faks, że on wie, gdzie jest Ewa. Pisał, że tylko trzeba przysłać samochód po niego. A to z Nysy aż było – zaczyna opowieść Józef Wołyński. Mężczyzna twierdził, że przyjedzie z kolegą i znajdzie Ewę. Wszyscy znajomi Wołyńskich przejęli się tą historią. Po informatora z Nysy pojechał samochód służby więziennej.
– Chodzili po lesie, odwieźliśmy ich znów do tej Nysy. Potem zadzwonili, żeby jeszcze raz samochód przysłać, teraz to już z obstawą, bo na 100 procent wiedzą, gdzie Ewa jest. Tym razem pieniądze chcieli. Mnie się zapaliła czerwona lampka – ciągnie Wołyński. Samochód posłali jeszcze raz, ale ojciec Ewy był już bardziej czujny. Dyskretnie podejrzał dowód osobisty, sprawdził gościa w bazie więziennictwa. Okazało się, że to recydywista. – Puściliśmy ich z tego lasu do Nysy w samych skarpetkach. Koledzy chcieli gdzieś to zgłaszać, bo to próba wyłudzenia przecież, ale im powiedziałem "dajcie spokój, niech idą" – kończy opowieść Józef Wołyński.
Oszuści wykorzystują nadzieję rodziców
Jak twierdzi Izabela Jezierska-Świergiel z Fundacji Itaka, niestety takie sytuacje, kiedy z rodziną zaginionego dziecka kontaktuje się ktoś, kto się pod nie podszywa lub podaje fałszywe informacje, są dosyć częste. – Trudno jest mi zrozumieć człowieka, który robi coś takiego: kontaktuje się z rodziną właściwie nie wiadomo z jakiego powodu. Czy czerpie z tego przyjemność, czy dla zabawy? Takie sytuacje dają rodzinom nadzieję, ale też pozwalają oszustom na wykorzystanie tej nadziei. Po to, żeby wyłudzić pieniądze, żeby zaistnieć, z różnych powodów. Szczególnie w tych początkowych etapach poszukiwań bardzo często chodzi o pieniądze – tłumaczy Jezierska-Świergiel.
By pomóc rodzinom zaginionych uniknąć takich sytuacji, pracownicy Itaki radzą na plakatach i ulotkach nie podawać prywatnych numerów telefonów. – Prosimy, żeby podawać kontakt do policji albo numer do Fundacji Itaka. Właśnie dlatego, że różni ludzie mogą dawać fałszywą nadzieję lub ją odbierać – mówi Jezierska-Świergiel.
Nadzieja dla rodziców, którym zginęło dziecko, jest jak chleb. Codziennie się nią karmią. – Sytuacja jest szczególnie trudna, kiedy zaginięcie dotyczy dziecka. To jest ogromna trauma, każde święta są trudne. W Wigilię miejsce dla gościa przy stole ma zupełnie inne znaczenie niż w większości domów. Te rodziny ciągle szukają, ciągle chcą wierzyć, że ich bliscy żyją – tłumaczy Izabela Jezierska-Świergiel.
Józef Wołyński mówi bardzo powoli, w głosie słychać zmęczenie. Pytam, czy jest zrezygnowany. – Nie, nie jestem. Gdybym dostał teraz jakikolwiek sygnał, gdyby był jakiś ślad, zaraz bym wsiadł w samochód i pojechał choćby na koniec Polski – przekonuje. Po chwili dodaje: – Tak sobie czasem myślę, że ja przeszedłem obok i czegoś nie zauważyłem. Że jest jakiś ślad. Ale dopóki nie znajdę choćby śladu włoska, zawsze będę wierzył, że ona żyje.
Historia Madeleine
Madeleine McCann zaginęła 3 maja 2007 roku. 3-latka wypoczywała z rodzicami i rodzeństwem, rocznymi wówczas bliźniakami, w portugalskim kurorcie Praia da Luz.
Państwo McCann położyli dzieci spać w hotelowym pokoju i poszli na kolację ze znajomymi. Rodzice Maddie i ich znajomi umówili się, że co jakiś czas będą zaglądać do maluchów. Mama Madeleine, Kate McCann zeznała, że kiedy około 22 zajrzała do pokoju, łóżko jej córki było puste. Mimo wielu tygodni poszukiwań, dziewczynki do dzisiaj nie odnaleziono.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl