Została sama "na 350 metrach". Ma 2,5 tys. zł emerytury
Miała być zasłużona emerytura, ogródek, wnuki i czas na życie. Jest samotność, rachunki i zęby za kilka tysięcy. - Nie śmiej się. Jeszcze trochę i to samo czeka ciebie - mówi do swojej córki 71-letnia Dagmara. Bo starość nie jest dla mięczaków.
Dom o powierzchni 350 mkw. Dagmara z mężem zbudowała go z myślą o rodzinie. Dziś stoi pusty, cichy i drogi w utrzymaniu. Dagmara została w nim sama. - Dzieci pytają, czemu się nie wyprowadzę. Ale ja nie chcę. To jest mój dom - mówi.
Emerytura nie jak z reklamy
Dagmara ma 71 lat. Jako nauczycielka szła na emeryturę młodo. Była ledwo po pięćdziesiątce. - Było prawo, które na to pozwalało i to się nawet bardziej opłacało. Chodziło o to, żeby zmniejszyć bezrobocie wśród młodych nauczycieli - tłumaczy.
Emeryturę zaczęła równo z mężem. Oboje dorabiali. - Ja zajmowałam się rękodziełem, mój mąż dalej dorabiał jako nauczyciel. Miał też swój biznes. Wydawało mi się, że tak będzie zawsze. Nie mogłam sobie wyobrazić, że to się może zmienić - mówi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Iwona Pavlović i Michał Kassin o emeryturach dla tancerzy. "Pielęgniarki też chciałyby iść wcześniej na emryturę"
Ale nie minęło 10 lat i mąż Dagmary zmarł. - Zawsze wiedziałam, że moim problemem nigdy nie będzie syndrom opuszczonego gniazda. Sama z tego gniazda wyfrunęłam młodo i wręcz wypychałam dzieci do własnego życia. Ale jakoś na etapie budowania tego wielkiego domu wydawało mi się, że tu ktoś będzie. Może wnuki? - zastanawia się kobieta. - Tymczasem na 350 metrach zostałam sama - mówi.
Dagmara nie ukrywa, że dzieci wolałaby mieć blisko. - To pragmatyczne, ale w więcej osób nie tylko jest raźniej i milej, ale też i taniej - wyjaśnia.
- Nie chcę sprzedać tego domu i nie potrafię. Czemu mam się wyprowadzać ze swojego domu, na który całe życie ciężko pracowałam - tłumaczy, ale jednocześnie zaznacza, że ma świadomość, iż ta "fanaberia" - jak mówią jej dzieci - kosztuje. - Bo życie w pojedynkę nie musi wiązać się tylko z problemem samotności, która nie jest moim największym problemem. To, co mnie przerasta, to ogromne koszty - dodaje.
Samotność nie doskwiera Halinie. Mieszka w domu wielopokoleniowym, z mężem, synem i wnukami. - Do tego cały czas mam pracę. Na brak kontaktu z ludźmi nie narzekam, ale też zawsze taka byłam i o ten kontakt zabiegam do dzisiaj. Nie jest sztuką zamknąć się w czterech ścianach. Sztuką jest wyjść do ludzi, nawet jak się nie chce - mówi.
Halina od lat jest także sołtysem wsi. - Pewnie, że mi też się już czasem nie chce, czy nie mam siły. Ale wstaję i robię - mówi i dodaje: - Mam dla kogo!
Wysokość emerytur, czyli pokoleniowa trauma
- Pieniądze są dzisiaj wielkim problemem ludzi w wieku emerytalnym, szczególnie tych już na emeryturze, którzy z różnych przyczyn nie są w stanie już dorabiać - przyznaje psycholożka pracująca z seniorami, prof. Katarzyna Popiołek.
- Zmiana systemowa przyszła na tyle późno, że ludzie urodzeni w latach 40. czy 50. nie byli w stanie poczynić odpowiednich przygotowań od strony ekonomicznej - gdzieś czegoś ulokować, czy kupić na potem, żeby można to było sprzedać i z tego na emeryturze żyć. Nie było podejścia, które teraz mają młodsi - dodaje.
- Teraz się o tym myśli, ludzie wiedzą, że na emeryturę to trzeba odłożyć - widzę po swoich wnukach. Za naszych czasów się szło do pracy i żyło się z pensji. Jak ktoś miał firmę, to wiadomo, że trochę inaczej, ale też nie było jakiejś tradycji oszczędzania na starość - mówi Halina. I dodaje, że wie, co mówi, bo całe życie przepracowała w banku.
Dagmara do zeszłego roku jeździła do Niemiec, opiekować się o 20 lat starszą od siebie kobietą. Ale dorabianie się skończyło, bo przez stan zdrowia nie może sobie już pozwolić na tego typu pracę. A problemów finansowych nie ubywa.
- Ostatnio dentysta wadliwie wykonał mi koronę jedynki, przez co ząb się złamał. Reklamacji nie uwzględnił, więc tysiące złotych, które wydałam, poszły do kosza. Ostatecznie jedynka musiała być wyrwana, a winny temu dentysta powiedział, że "zaprasza do sądu". Przecież to oczywiste, że mając 71 lat nie pójdę się procesować - komentuje kobieta.
Jednocześnie głowi się, skąd wziąć tysiące na implant, bo proteza w tym miejscu kompletnie nie zdaje u niej egzaminu.
- Niby nie jest to coś, od czego się umiera, a jednak problem mam wielki. Bo skąd przy emeryturze rzędu 2,5 tys. zł mam wygospodarować kilka tysięcy na nowego zęba - dodaje.
Kobieta rozważa sprzedaż dzieł sztuki, które ma jeszcze po rodzicach. Części rzeczy z domu już i tak się w ten sposób pozbyła. - A co jak skończą się rzeczy na handel? - dopytuję.
- Liczę, że umrę, zanim sprzedam wszystko - śmieje się kobieta.
Emerytek, które "wyprzedały już połowę swoich domów", żeby mieć na życie, jest w jej okolicy więcej. Halina zna nawet bardziej radykalne przypadki.
- Niedaleko mnie jest pani, która całe życie mieszkała na wsi, ale nie stać jej dłużej na utrzymanie domu. Przeliczyła, że sprzedaż domu i przeprowadzka do kawalerki w Wieluniu wyjdzie u niej korzystniej. Jeszcze jej zostanie pieniędzy do końca życia, żeby się utrzymać - dodaje. - To ma swoje koszty, bo straci wszystkich znajomych. Ale co zrobić... - kwituje
Sama Halina ma pracę. Jest specjalistką sprzedaży ubezpieczeń. Sama mówi, że "jest zachwycona" i zachęca do pracy wszystkich. - Pieniądze się przydają, wiadomo, ale w moim przypadku to nie było najważniejsze. Dzięki pracy muszę rano wstać i ogarnąć się, bo w każdej chwili może przyjść klient - mówi. - Muszę się ubrać, podmalować, czasem wyjść z domu. Słońce czy deszcz, muszę się zmobilizować - dodaje.
Opowiadając o pracy, Halina podkreśla, że na rozmowie pierwsze pytania dotyczyły tego, czy ma prawo jazdy i zna obsługę komputera. A ponieważ spełniała kryteria, posadę dostała od ręki. Ale umiejętności te nie są oczywistością w przypadku seniorów.
Technologiczna pustynia
- Kiedy umarł mój mąż, musiałam zainteresować się tym, jakie koszty niesie za sobą utrzymanie domu, co obejmują rachunki i jakiego rzędu to są wydatki. Ja oczywiście wiedziałam, że trzeba opłacać światło, wodę... Ale nigdy wcześniej tego nie robiłam sama i nawet nie chciałam. Nigdy nie zakładałam, że z tym też zostanę sama - mówi.
Na pytanie, czy czuje się wykluczona technologicznie, Dagmara odpowiada, że nie do końca. Obsługuje Facebooka, Messengera i WhatsApp z poziomu telefonu. Ze sprawdzeniem poczty ma już jednak problem.
Wykluczenie cyfrowe seniorów to jednak kolejny kamyczek do ogródka niełatwej emerytury.
Żeby zapłacić rachunki, Dagmara zdaje się na dzieci, konkretnie na córkę. - Płaci za mnie, bo ja tego nie umiem i nie chcę umieć robić - mówi z lekką kpiną i dodaje: - Jak moja córka narzeka, że nie umiem się tego nauczyć, mówię jej wtedy: "Nie śmiej się. Jeszcze trochę i to samo czeka ciebie".
- Problem wykluczenia technologicznego jest jedną z przyczyn, które sprawiają, że młodsze pokolenie nie traktuje seniorów "serio" - ocenia prof. Katarzyna Popiołek.
- Kiedy komputery wchodziły z impetem, dzisiejsi seniorzy już nie byli młodzi. Nie przyswajali więc tego naturalnie. Drugim problemem było to, że komputery zawsze były drogie, co też stanowiło barierę. Dziś tę barierę jest trudno pokonać - wskazuje prof. Popiołek i dodaje, że przez tak pozornie błahą sprawę, seniorzy mogą być wykluczani przez młodych.
- Nie są na bieżąco z trendami, więc to tworzy naturalną barierę komunikacyjną - wyjaśnia ekspertka.
W końcu też przecież nie kto inny jak wykluczeni technologicznie seniorzy stają się często ofiarą oszustów, którzy działają w sieci. - Łatwiej się żyje, mając tę wiedzę, ale to tylko kolejny temat, który pokazuje, jak ważne jest wsparcie - nie tylko technologiczne, ale w ogóle - kiedy jest się osobą starszą - ocenia ekspertka. Tymczasem to także coś, czego seniorzy często muszą szukać poza rodziną.
Klub seniora i uniwersytet trzeciego wieku, czyli zabawa dla nielicznych
Dagmara poradziła sobie z pustką, którą wypełniła jej dom, na swój sposób. Co piątek chodzi do fryzjera, zrobić sobie fryzurę na weekend. Jest też aktywną uczestniczką ruchu religijnego i chodzi na zajęcia lokalnego uniwersytetu trzeciego wieku.
- Jeździmy na wyjazdy, organizujemy różnego rodzaju spotkania. Mam kontakt z wieloma osobami - wyjaśnia.
O spotkaniach opowiada w taki sposób, że atmosfery mogłoby pozazdrościć wielu młodych.
- I tam faktycznie ludzie się wspierają. Ci, którzy są mobilni jak ja, dowożą tych, którzy często nie są w stanie za bardzo nawet przejść kroku. Ale wstają i idą, bo chcą tam być. Chcą być razem i nie chcą być wykluczeni - mówi.
- Jasne, że nie jest łatwo. Bardzo często bywa, że mi też się nie chce. Mam auto i muszę tylko do niego wsiąść, a i tak muszę ze sobą walczyć. Natomiast bardziej od tego, nie chcę zgnuśnieć w domu, a od "nie chce mi się" do zastania i zasiedzenia jest droga bardzo krótka. A tego nie chcę jeszcze bardziej - mówi z refleksją. Na końcu dodaje: - W końcu w głębi duszy, żaden człowiek nie chce być sam. Więc walczymy. A razem walczy się łatwiej.
Dorota Kuźnik, dziennikarka Wirtualnej Polski