"Okropne uzależnienie". Tak wygląda emerytura byłych nauczycieli
Od kilku lat mówią sobie: "To chyba będzie ten ostatni wyjazd", ale potem ruszają w kolejną podróż. - Chyba nie potrafimy inaczej. Już nawet przestaliśmy liczyć, ile krajów zwiedziliśmy. Po 70. daliśmy sobie spokój – śmieją się Irena i Marian Juszkiewiczowie.
28.07.2024 | aktual.: 28.07.2024 16:00
Ona ma 77 lat, on 80 i właśnie wrócili z Albanii.
- Kochamy Bałkany. Byliśmy już w Chorwacji, ale Albanii wcześniej nie widzieliśmy. Żona znalazła fajną ofertę w biurze podróży, więc się zdecydowaliśmy. Było trochę objazdówki i to w klimacie "pomału-pomału", więc w sam raz dla nas. Plus trochę wypoczynku, co dla nas jest nudnawe, bo chociaż już niewiele możemy podskoczyć, nie lubimy siedzieć w miejscu. No więc plażowanie, drinkowanie, muzyka na cztery fajerki. Lajtowo – mówi z właściwym dla siebie poczuciem humoru Marian.
W ostatnich latach razem z żoną podróżują głównie z biurami podróży. Najpierw zastanawiają się, jaki kraj chcieliby zwiedzić. Potem Irenka porównuje ceny, szuka dogodnych terminów.
- Naszą najdalszą, a jednocześnie najdroższą wyprawą była podróż do Australii i Nowej Zelandii w 2015 r. Mąż marzył, by zobaczyć te kraje. Pomyślałam, że skoro mamy latać gdziekolwiek, to lepiej wybrać się tam, gdzie się bardzo chce. Odłożyliśmy trochę pieniędzy i przeznaczyliśmy je na realizację marzenia Mariana – wspomina Irena.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Toalety w Japonii są jak z kosmosu!"
Oczywiście na Australii i Nowej Zelandii się nie skończyło!
- Bo podróżowanie to choroba nieuleczalna i okropne uzależnienie. Bardzo niebezpieczne, ale i bardzo przyjemne! – śmieją się Juszkiewiczowie. Byli m.in. w Kanadzie, Meksyku, Brazylii, Argentynie, Chile, Boliwii, Peru, Paragwaju, Indiach, Japonii, Wietnamie, Kambodży, Laosie, Afryce, RPA, Zimbabwe, Zambii, Botswanie...
- Najbardziej lubimy przyrodę, kontakt z naturą. Dlatego nie paliliśmy się specjalnie do podróży do Japonii. Ale w końcu się wybraliśmy i nie żałujemy. Zobaczyliśmy dużo rzeczy, których gdzie indziej nie ma, bo to bardzo nowoczesny kraj. Ot, choćby toalety - są jak z kosmosu! Z panelem sterowania, dzięki któremu włącza się muzykę, funkcję podmywania – można też ustawić temperaturę wody, suszenie. W żadnym innym kraju się z tym nie spotkaliśmy – opowiada Irena, a Marian dodaje:
- Tam jest też bardzo wysoka kultura. Konduktor otwiera drzwi do wagonu, kłania się. Wychodzi – znów się kłania. Dzieci od małego uczone są, żeby nie śmiecić i sprzątać po sobie. Na ulicach nie ma koszy na śmieci. Ludzie są przyzwyczajeni, że papierki, odpadki zabierają do domów i wyrzucają u siebie. Ludzie w autobusach, sklepach nie rozmawiają głośno przez komórki. Szanują innych, nie to co ostatnio u nas.
"Żyjemy oszczędnie, by móc podróżować"
Co ich jeszcze zaskoczyło podczas podróży?
- W marcu tego roku byliśmy na wenezuelskiej wyspie Margarita. Na lotnisku staliśmy w kolejce do odprawy. Obsługa zauważyła, że mamy laski i przeprowadziła nas poza kolejką! Oczywiście to było miłe, ale nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego traktowania. Czujemy się młodo! Podczas wyjazdów żartujemy, śmiejemy się, przebywamy z młodymi ludźmi. Oni nas ze sobą zabierają na dyskoteki, wypady do miasta – opowiadają małżonkowie.
Przyznają, że jeśli spotykają gdzieś innych turystów w swoim wieku, to obcokrajowców. Ich rówieśnicy z Polski rzadko podróżują, a już na pewno nie tak daleko.
- Polskie emerytury nie są za duże. Słyszy się czasem, że starszym ludziom nie starcza na leki. My na szczęście nie musimy brać takich drogich leków, choć wiadomo, że okazami zdrowia już nie jesteśmy. Tu coś strzyknie, tam zaboli. Marianowi coraz bardziej doskwierają problemy z biodrem, które ma od dziecka, ale się nie dajemy – zapewnia Irena.
Jako emerytowani nauczyciele też nie mają ogromnych emerytur. - Ale jesteśmy bardzo oszczędni. Mamy własny ogród, szklarnię warzywa, owoce, robimy przetwory. Jeśli potrzebny jest remont, wykonujemy go sami. Nie mamy jakiegoś specjalnego systemu odkładania pieniędzy. Po prostu nie wydajemy za dużo, bo naszym priorytetem są podróże. I zawsze coś się uzbiera, żebyśmy mogli gdzieś wyskoczyć. Kiedyś raz w roku, potem dwa razy, a teraz nawet i trzy! – przyznaje Marian.
"Do Jugosławii wybraliśmy się rometem!"
Podróżują od zawsze i zawsze potrafili robić to budżetowo.
- W pierwszą wspólną podróż – poślubną wybraliśmy się do Jugosławii rometem – taką dawną motorynką. Z namiotem i plecakami. Trochę nam to zajęło, ale dojechaliśmy. Pamiętam, jak wjechaliśmy na jedną z dróg – patrzymy – dwa pasy w jedną, dwa w drugą, samochody pędzą. Pomyślałam: "Ohooo, autostrada!". Jak na złość, po drugiej stronie patrol policji sprawdzał jakieś auto. Kiedy go mijaliśmy, wszyscy stanęli i patrzyli na nas, jak na kosmitów. Modliłam się, żeby szybko był zjazd, bo bałam się, że zapłacimy mandat - wspomina Irena.
- Zjechaliśmy i zaczęliśmy szukać noclegu. Jakaś rodzina pozwoliła nam w ogrodzie rozbić namiot. Wyciągamy puszki, żeby zrobić sobie kolację, a gospodarze zapraszają nas do domu. Ugościli nas i w dodatku okazało się, że właściciel domu jest... policjantem - kończy opowieść.
Potem już z trójką dzieci podróżowali wartburgiem, którego z czasem wymienili na volkswagena passata.
- Braliśmy ze sobą konserwy, słoiki, kuchenkę turystyczną. Bo wtedy ceny na zachodzie Europy w podrównaniu z polskimi były tak wysokie, że nie moglibyśmy sobie pozwolić na zakup jedzenia. Wydawaliśmy więc w zasadzie głównie na benzynę i mogliśmy zwiedzać całą Europę. Najbardziej podobało nam się w Szwajcarii, Austrii i Holandii - relacjonuje Irena.
Z czasem dzieci dorosły i najpierw synowie przestali z nimi jeździć, a potem też i córka.
- Z nią było nam łatwiej, bo zna angielski, ale cóż - pakowaliśmy rozmówki, mapy, przewodniki, bo to nie był jeszcze czas internetu w telefonach, i sobie radziliśmy. Raz wybraliśmy się przez Niemcy, Francję, Hiszpanię do Portugalii, a wracaliśmy przez Dolomity. Przejechaliśmy 9,5 tys. km. Innym razem zorganizowaliśmy wyprawę do Ukrainy i zrobiliśmy 6,5 tys. km – wspominają.
Na emeryturze zostali influencerami
Bez końca mogliby wracać do Bośni i Hercegowiny, ze względu na Medjugorie oraz do... domu.
- Lubimy wracać do siebie, do spotkań z najbliższymi, z dziećmi, z wnukami, zięciem i synową Magdą – to ona namówiła nas, żebyśmy założyli konto na Instagramie i dzielili się wspomnieniami z podróży. Trochę się wzbranialiśmy, ale przekonała nas, że to może wielu ludzi zainspirować. I warto pokazywać, że mimo wieku, na emeryturze, nie mając kokosów, można realizować marzenia, pasje i to tak śmiałe - mówi Marian.
W ciągu pół roku zdobyli 56,5 tys. obserwatorów, wielu młodych.
- Piszą do nas, pytają – i co ciekawe – wiele pytań nie jest o podróże, ale o to, jak stworzyć tak fajny związek. Bo jesteśmy ze sobą od 55 lat i wciąż się lubimy. Wspólne pasje, ale też poczucie humoru, dystans na pewno się przydają. Także wspólne plany i marzenia, które wciąż mamy – a jednym z nich jest wyprawa po parkach narodowych Ameryki. Mamy nadzieję, że je zrealizujemy – mówią Irena i Marian.
Edyta Urbaniak dla Wirtualnej Polski