Luisa Casati – symbol ekstrawagancji

Luisa Casati – symbol ekstrawagancji

Luisa Casati – symbol ekstrawagancji
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
16.10.2015 18:57, aktualizacja: 16.10.2015 19:09

Była największą ekscentryczką swojej epoki. Żyła po to, by wyróżniać się z tłumu, a miała ku temu idealne warunki – nietypową urodę, odziedziczony po ojcu majątek, arystokratyczny tytuł po mężu i koneksje w środowisku artystycznym.

Była największą ekscentryczką swojej epoki. Żyła po to, by wyróżniać się z tłumu, a miała ku temu idealne warunki – nietypową urodę, odziedziczony po ojcu majątek, arystokratyczny tytuł po mężu i koneksje w środowisku artystycznym. Luisa Casati chciała być podziwiana i konsekwentnie budowała swoją legendę, która nadal trwa, choć od śmierci markizy minęło już pół wieku.

85 lat temu, w październikowym wydaniu brytyjskiego „Vogue’a” Cecil Beaton ogłosił – „Słynna markiza Casati przebywa w Londynie i wnosi do naszego prozaicznego świata element fantazji i romantyzmu”. Romantyzm w wydaniu słynnej markizy oznaczał pływanie po weneckich kanałach gondolą w towarzystwie tygrysa. Fantazją były spacery po ulicach tego miasta w kreacji skonstruowanej ze sznurów zdobionych lampkami elektrycznymi lub z wężem owiniętym wokół szyi zamiast szalu.

Luisa Casati, muza kilku pokoleń artystów, mogła wieść spokojne i wygodne życie, spędzając czas na balach, podróżach i kupowaniu najdroższych sukni. Jednak typowe życie córki bogatego przemysłowca, która poślubiła arystokratę, nie pasowało do jej temperamentu. Miała alergię na wszystko, co typowe. Chciała szokować, magnetyzować, oburzać.

Panna z nowobogackiego domu wychodzi za arystokratę ze starego, lecz mniej zamożnego rodu – takich małżeństw w przedwojennej Europie było bardzo wiele. Luisa, córka milionera, który zbił fortunę na handlu bawełną, w wieku 19 lat wyszła za mąż za hrabiego Camillo Casati Stampa di Soncino. Wkrótce po ślubie wdała się w romans z Gabrielem d'Annunzio, poetą i dziennikarzem, słynącym z licznych podbojów miłosnych wśród zamężnych arystokratek. To on obudził w niej zew ekscentryzmu. Od tego czasu Luisa, stopniowo lecz nieodwracalnie, wychodziła z roli matki (rok po ślubie urodziła córkę, której nie poświęcała wiele czasu) i pani domu, nie szczędząc środków finansowych i energii na realizację swojego celu – chciała zostać żyjącym dziełem sztuki. Mąż nie mógł jej w tym pomóc, ani przeszkodzić. Na upragniony tytuł „najbardziej ekstrawaganckiej i śmiałej kobiety Europy” musiała zapracować sama. Odsunęła rodzinę na dalszy plan.

Była wysoka, bardzo szczupła, wystające kości policzkowe i wielkie oczy sprawiały, że jej twarz szybko zapadała w pamięć. Mając takie warunki, samoistnie wyróżniała się na tle innych kobiet. Wystarczyło tylko zadbać o odpowiedni makijaż – oczy podkreślała kohlem, używała atropiny, by rozszerzyć źrenice, co w połączeniu z bladą skórą i karminowymi ustami, nadawało jej diabolicznego wyglądu. Włosy farbowała na rudo, wybierając najbardziej płomienny odcień. Kolejnym krokiem na drodze transformacji markizy było skompletowanie odpowiedniej garderoby i nie chodziło bynajmniej o aktualne trendy prosto z Paryża. Gardziła czymś tak trywialnym jak ubranie, interesowało ją przebranie. Kreacje, jakich żadna inna kobieta nie miałaby odwagi na siebie założyć. A nawet jeśli - wyglądałaby w nich tragikomicznie.

Suknie dla markizy Casati szył, na jej specjalne zamówienie, hiszpański projektant Mariano Fortuny, nowatorski designer, architekt oraz oświetleniowiec. Miał na tyle kreatywności i umiejętności technicznych, by realizować coraz bardziej szalone wizje ekscentrycznej klientki. Prześwitujące materiały, pawie pióra, tiary, siatki wysadzane diamentami, pióra malowane złotą farbą – jej garderoba była pełna dziwnych, awangardowych konstrukcji, jakich nie znajdzie się nawet w awangardowym teatrze. Oczywiście, markiza nie zawsze dźwigała na sobie kreacje wymagające odpowiedniego rusztowania lub zamontowania generatora prądu, by zaświecić elektryczne lampki, które zdobiły suknie. Czasem po prostu narzucała futro na gołe ciało i przechadzała się niespiesznie po ulicach Wenecji, prowadząc na smyczy wysadzanej diamentami geparda. Albo bawiąc w Paryżu, zabierała na śniadanie do najdroższego hotelu małpę. Kot, pies, kanarek nie pasowały do fantazyjnego stylu życia ekscentryczki z wyższych sfer, w jej domu funkcjonowało zoo
pełne drapieżnych zwierząt.

Rezydencja Luisy Casati także nie przypominała typowego pałacu włoskiej arystokratki, którego wnętrza wypełniały antyczne meble, dzieła sztuki i portrety przodków. W jej weneckim gniazdku goście mogli podziwiać egzotyczne kwiaty, egipskie posągi, kryształowe kule i maski zdobione drogimi klejnotami. Prowadziła dom otwarty, zapraszając znajomych na popularne w latach 20. seanse spirytystyczne i przyjęcia, na których oprócz najdroższego szampana, serwowano opium i kokainę. Do jej pałacu, położonego nad Grand Canal w Wenecji, tłumnie przybywali poeci, malarze, pisarze. Picasso, Ezra Pound i Jean Cocteau uważali ją za swoją muzę. Markiza hojną ręką wspierała artystów m.in. futurystów i Balet Rosyjski stworzony przez Siergieja Diagilewa w Paryżu, nie bacząc na to, że jej rodzinna fortuna topnieje w szybkim tempie.

W latach 30. nie zostało jej już nic, oprócz własnej legendy i ekscentrycznych manier. Nie miała pieniędzy na wystawne bale i utrzymanie prywatnego zoo. Przeniosła się do Londynu, gdzie zamieszkała w niewielkim mieszkaniu. Nadal nosiła nietypowe stroje, interesowała się okultyzmem i nie dawała po sobie poznać, że bieda ją męczy. Być może życie bez grosza przy duszy traktowała jak kolejną ekstrawagancję.

Pod koniec życia tonęła w długach, nie miała prawie nikogo bliskiego, ale legenda, którą stworzyła, zapewniła jej nieśmiertelność. Kolekcje inspirowane jej życiem tworzyli między innymi John Galliano, Alexander Mcqueen i Karl Lagerfeld. Amerykańskie projektantki Georgina Chapman i Keren Craig na cześć Luisy Casati nazwały swoją markę - Marchesa. Klientkami Marchesy są największe gwiazdy Hollywood.

Małgorzata Brzezińska/ WP Kobieta

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (2)
Zobacz także