Magdalena Samozwaniec. Pierwsza dama polskiej satyry
Według wielu osób była „najdowcipniejszą kobietą w Polsce”. Do takiego wizerunku Magdaleny Samozwaniec jesteśmy przyzwyczajeni. Była pisarką, satyryczką, tropicielką obłudy i hipokryzji społecznej.
20.10.2015 | aktual.: 20.10.2015 13:03
Według wielu osób była „najdowcipniejszą kobietą w Polsce”. Do takiego wizerunku Magdaleny Samozwaniec jesteśmy przyzwyczajeni. Była pisarką, satyryczką, tropicielką obłudy i hipokryzji społecznej.
Mało było tak barwnych kobiet jak Magdalena Samozwaniec. - Urodziłam się w prostej artystycznej rodzinie. Życie płynęło mi spokojnie po pieluszkach, a potem różnie. W małym podmiejskim dworku, w którym pierwszy raz zobaczyłam światło dzienne, nie przelewało się. Mój biedny ojciec nie miał nawet czasem na kieliszek koniaku i zmuszony był ciężkimi warunkami malować konie – tak mówiła Magdalena Samozwaniec w satyrycznej autobiograficznej gawędzie, nadanej w Polskim Radiu w 1954 roku.
Pochodziła z utalentowanej rodziny Kossaków. Była wnuczką Juliusza Kossaka, córką Wojciecha Kossaka, siostrą Jerzego Kossaka oraz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, o której napisała książkę "Zalotnica niebieska" i z którą tworzyła przez całe życie intelektualno-emocjonalny duet. Była również stryjeczną siostrą Zofii Kossak-Szczuckiej.
Ogromną popularność zdobyła debiutancka powieść Magdaleny Samozwaniec "Na ustach grzechu. Powieść z życia wyższych sfer towarzyskich”, która ukazała się w 1922 r. Była to parodia modnego wówczas romansu Heleny Mniszkówny "Trędowata”.
Matka Kossakowa była przekonana, że jej dzieci stworzone są do wyższych celów, i chociaż sama była znakomitą gospodynią, dziewczynki nie potrafiły nawet zrobić herbaty. Z rodzinnego domu wyniosły pokłady miłości, dowcipu i solidną kindersztubę. Były ostatnimi przedstawicielkami pokolenia kształconego domowym sposobem przez guwernantki, nauczycielki, a potem na kursach przygotowawczych.
Magdalena biegle władała językami angielskim, niemieckim i francuskim. Ukończyła też Szkołę Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej.
W 1921 r. wyszła za mąż za Jana Starzewskiego. W prezencie ślubnym dostała od ojca irygator. ''Nie mów o tym nikomu, moje dziecko - powiedział - ale jeśli nie będziesz mieć dzieci, to zawsze możesz się ze Starzewskim rozwieść''. Kossakom nie podobał się zięć - prawnik z mieszczańskiej rodziny. Magdalena jednak chciała jak najszybciej wyjść za mąż, marzyła o światowym życiu.
Jan Starzewski był w Legionach adiutantem Władysława Sikorskiego, później walczył w Pierwszej Brygadzie na froncie wołyńskim, a gdy w roku 1919 organizowało się Ministerstwo Spraw Zagranicznych, rozpoczął karierę dyplomaty. Starzewski chciał, żeby żona pomagała mu w karierze dyplomaty, błyszczała elegancją, dowcipem, ona zaś sądziła, że życie wśród dyplomacji będzie bogate i zabawne.
W małżeństwie poznała smak niedostatku - mały pokój w warszawskim pensjonacie, zrzędzenie męża, który wyliczał jej pieniądze. Była już sławna, pisała parodie i żarty wspólnie ze Słonimskim. Starzewski żalił się mamie Kossakowej, że gwoździem do trumny ich małżeństwa było to, że Madzia zaczęła zarabiać. Związek się rozpadł.
Co do prezentu ślubnego od taty, to, jak pisała po latach, ''rezultatem tego daru kochającego ojcowskiego serca była tłusta dziewczynka, Teresa, która w rok później przyszła na świat''.
Córka nie zajmowała w życiu Madzi wiele miejsca. Małą Reksią zajmowała się babcia Kossakowa. Gdy Teresa podrosła, mieszkała u ojca, który objął poselstwo w Kopenhadze. Nie mogła się jednak dogadać z macochą i tuż przed II wojną wróciła do Krakowa. Potem mało kto wiedział, że Magdalena ma córkę.
Drugie małżeństwo zawarła w 1945 r. z Zygmuntem Niewidomskim. Był od niej młodszy o 20 lat i pracował w lombardzie.
Co ciekawe, to Teresa Starzewska była sympatią Zygmunta, a kiedy przyszedł do Magdaleny prosić o rękę jej córki, zakochał się w niedoszłej teściowej. Historia wywołała ciąg awantur rodzinnych, zakończonych wyrzuceniem przez Magdalenę córki z domu.
Teresa w czasie wojny wyszła za mąż za hrabiego Henryka Zyberk-Platera i wyjechała do Rzeszy. W Krakowie mówiono, że pracowali dla Göringa jako zarządcy w jego posiadłości. Po wojnie wyjechali do Paryża.
Z Teresą się nie spotkały, podobno przed śmiercią Magdalena planowała odnalezienie córki i wyjaśnienie zadawnionych spraw. Isabelle Burignat, córka Teresy z drugiego małżeństwa (po wojnie rozstała się z Platerem, który zabrał ich jedynego syna do Buenos Aires), pisze: ''Mama niewiele mówiła mi o Polsce, chciała zapomnieć o przeszłości i żyć tym, co dała jej Francja. Cały czas próbuję dowiedzieć się od niej czegoś o babci [Magdalenie Samozwaniec], ale w tej kwestii mama jest nieprzejednana''.
Rodzina nie zaakceptowała drugiego męża Magdaleny - syna fabrykantów andrutów. Gloria Kossak, córka Jerzego, jeszcze w latach 80. XX wieku wylewała na Magdalenę pomyje: - „Ciotka uwielbiała hazard - mówiła w wywiadzie - namiętnie grywała w pokera, ruletkę wprost kochała. Zaczęła z czasem zastawiać rzeczy babci Wojciechowej, depozyty rodzinne. Upłynniała to na ogół w lombardzie Zygmunta w Krakowie. Życiowo mądra doszła do wniosku, że aby odzyskać kosztowności, należy się za lichwiarza wydać. Tak też zrobiła - wyszła za mąż za młodszego od siebie o 20 lat człowieka i narzuciła mu ostry reżim finansowy”.
To było dziwne małżeństwo. Urządzając domek nad Zalewem Zegrzyńskim, Magdalena kupowała talerzyki, kubeczki, serwetki, zawsze po trzy sztuki. Dla siebie, Zygmunta i ''pomocy małżeńskiej''. Tylko siostrom Zygmunta od czasu do czasu żaliła się na jego skoki w bok. W ostatnich latach znosiła jego niemal jawny związek z pielęgniarką Marianną Mankiewicz.
W kawiarni „U Warszawianek” przy Sławkowskiej 23 schodzili się krakowscy artyści i literaci. Magdalena Samozwaniec zamawiała zawsze małą czarną i setkę czystej. Małgorzata Buyko, córka właścicielki lokalu, zapamiętała, że ''była elegancką panią o wiecznym uśmiechu i może zbyt krzykliwym makijażu.
Samozwaniec w Polsce wręcz uwielbiano. Nie chodziło wyłącznie o jej zabawne książki. Widziano w niej nie tylko błyskotliwą humorystkę, czarującą kobietę i życzliwego człowieka. Uosabiała też świat, który po wojnie został zmieciony z powierzchni ziemi. Hołubiono ją i adorowano. Podobno kiedyś w notce w „Przekroju”, napomknęła, że nigdzie nie może kupić chrupkiego pieczywa, które lubi pogryzać w czasie pisania. Reakcja czytelników była natychmiastowa. Magdalena otrzymała liczne paczki z rzeczonym przysmakiem: od producenta z Wrocławia, od miłośników jej książek z całej Polski i z zagranicy. Madzia była wzruszona i oświadczyła dowcipnie, że czuje się „po-chlebiona”.
Magdalena Samozwaniec przywiązywała wielką wagę do stroju i wyglądu. - Polki zanadto się trzymają mody, a do tego hodują bujne kształty, bo po 40. obfitują w tłuszcze nabyte. Paryżanki są tak szczupłe, bo nie jedzą tyle klusek i kartofli, więc mogą nosić, co chcą. A Polki w tych modnych krótkich spódniczkach często wyglądały koszmarnie. Chwała Bogu i Diorowi, że moda wydłużyła spódniczki - powiedziała Magdalena Samozwaniec w rozmowie z Anną Retmaniak na antenie Polskiego Radia w 1970 r. - Polki za dużo jedzą. Ja widzę, że te które się odchudzają mówią, że są na reżimie i jedzą tylko 4 ciastka. Moim zdaniem spodnie są dobre, gdy kobieta jest seks bombą. Bo potem seks się ulatnia, a bomba zostaje – żartowała.
Dla pisarki ikoną mody była jej matka. - Moja matka już do śniadania przychodziła w gorsecie. Ja wciąż czekam na dopasowane suknie, kapelusze z piórami i woalki. To było piękne. I mam nadzieję, że tego doczekam - mówiła pisarka.
Nie lubiła rozmów o chorobach i śmierci. Mówiła, że jej to nie dotyczy. „Pierwsza dama polskiej satyry” zmarła 20 października 1972 roku w Warszawie.
(gabi)/WP Kobieta
Korzystałam z książek: ''Magdalena, córka Kossaka. Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec'', zebrał i opracował Rafał Podraza, PIW 2007, ''Maria i Magdalena'' Magdaleny Samozwaniec, Świat Książki, 2012 oraz archiwalnych audycji Polskiego Radia.