Blisko ludziMagdalena Witkiewicz zmagała się z nietypową chorobą. Otarła się o wózek inwalidzki

Magdalena Witkiewicz zmagała się z nietypową chorobą. Otarła się o wózek inwalidzki

Roman Krugliński
Roman Krugliński
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
15.04.2021 13:28

Jej książki czytają Polki, Wietnamki, Litwinki i Amerykanki. Pisarka od lat zmaga się z tzw. chorobą grubych nóg. W rozmowie z WP Kobieta mówi o misji związanej z uświadamianiem kobiet na temat lipodemii i radości z możliwości noszenia sukienek do kolan.

Justyna Sokołowska: Magdo, zapewne nie tylko ja nigdy wcześniej nie zauważyłam, że wygląd twoich nóg sprawia ci dyskomfort. Wygląda na to, że potrafiłaś dobrze się z tym ukrywać?

Magdalena Witkiewicz: To prawda, i to jak! Przez całe lata zresztą nie zdawałam sobie sprawy, że to jest choroba. Myślałam, że jestem po prostu za gruba i że taka jest moja figura. Nawet jak zdarzało mi się, że spektakularnie chudłam, to te nogi nigdy nie były takie, jakie powinny być w stosunku do reszty ciała. Kiedyś nawet mój trener personalny powiedział: "Magda, ty masz ciało jak od innej lalki Barbie, dół inny, góra inna". Nosiłam długie spódnice i spodnie skrzętnie zakrywające nogi. Teraz kiedy po leczeniu wreszcie odsłaniam nogi, to nikt prócz mnie nie zauważa spektakularnej różnicy, bo nie wie, jak było wcześniej.

Według badań CBOS 63 proc. kobiet chce wyglądać szczuplej i właściwie trochę też my same przyzwyczaiłyśmy otoczenie, że ciągle narzekamy na swój wygląd i jesteśmy na diecie. Może dlatego też czasami nie spotykamy się ze zrozumieniem, nawet wśród lekarzy. Założę się, że większość powie: "to przejdź na dietę, albo zacznij biegać". Na szczęście jednak coraz więcej z nich nie tylko leczy dolegliwości, ale też zwraca uwagę na problemy natury estetycznej. Jak to było w twoim przypadku?

Całe życie się odchudzałam, miałam trenera personalnego, wypróbowałam na sobie wszystkie diety świata, biegałam. Jednak tych efektów wciąż nie było takich, jakich oczekiwałam. Chodziłam wcześniej do różnych lekarzy, bo mi te nogi bardzo puchły. Jak się później okazało, to jest typowe dla lipodemii.

Dawali mi środki na odwodnienie, opaski uciskowe i nie potrafili postawić trafnej diagnozy. Można powiedzieć, że najpierw sama się zdiagnozowałam na podstawie znalezionego w Internecie zdjęcia, na którym pokazano nogi osoby chorej na lipodemię. Wyglądały zupełnie jak moje! Moja mama i moja przyjaciółka też to potwierdziły. Ponownie wybrałam się do lekarza, który wreszcie jednoznacznie stwierdził, że choruję na lipodemię. Diagnoza była trafna, leczenie niestety złe.

Zalecił mi noszenie pończoch uciskowych do obrzęku limfatycznego, a nie lipodemicznego, więc znowu nie było żadnej poprawy. Tylko niepotrzebnie wydałam pieniądze na te opaski, które nie należą do tanich. Niestety świadomość o tej chorobie w Polsce dopiero raczkuje, więc jest niewielu lekarzy, którzy potrafią zaopiekować się taką pacjentką.

Masz za sobą aż cztery operacje przeprowadzone w ciągu jednego roku. Na zdjęciach na twoich profilach w mediach społecznościowych pokazujesz, jak ogromne ilości tłuszczu lipodemicznego znajdowały się w twoim ciele i jak on wygląda. Nie każdy by się na to zdobył.

Dzięki znajomej dowiedziałam się o dr Czarneckiej, która operowała takie przypadki w Berlinie, a w tej chwili też w okolicach Wrocławia. Od lekarki dowiedziałam się, że mało brakowało, a wylądowałabym na wózku inwalidzkim, bo tłuszcz lipodemiczny przybrał formę twardych grudek, a naczynia limfatyczne były w ogromnym zagrożeniu. Okazało się, że mam go też w ramionach, co tłumaczy, dlaczego zwykłe uszczypnięcie sprawiało mi tak ogromny ból.

Moje leczenie trwało od lutego 2020 roku i w tej chwili jestem już po czwartym, ostatnim zabiegu i jeszcze trochę czuję się obolała. Długo się wahałam, czy zamieścić post na ten temat w mediach społecznościowych. Zrobiłam to jednak z myślą o innych kobietach w podobnej sytuacji. Potem wiele dziewczyn pisało do mnie i dziękowało w imieniu swoich mam, czy babć, że mówię o tym głośno. Były one pozostawione same sobie, bez pomocy ze strony lekarzy, nie mając świadomości, co im dolega i skończyły na wózku.

Magdalena Witkiewicz
Magdalena Witkiewicz© Archiwum prywatne

Czy po odessaniu tłuszczu poczułaś lekkość?

Przede wszystkim komfort, że mogę założyć rajstopy, sukienkę i się nie wstydzić. Moja sąsiadka nawet niedawno się śmiała, że teraz nawet liście grabię w sukience. Nogi nie bolą i to jest cudowne. Ostatnio podczas sesji fotograficznej mogłam je bez skrępowania pokazać. Kiedy jednak fotograf powiedział, że mam usiąść i odsłonić nogę, to z automatu pomyślałam, ale jak to mam pokazać nogę? Cały czas jeszcze mam w głowie ten odruch zakrywania nóg, który muszę jeszcze przepracować.

A co z pracą? Czy w dobie pandemii COVID-19 coś się zmieniło, jeśli chodzi o pisanie i wydawanie książek?

Właściwie to my pisarze pracujemy tak samo, bo wciąż siedzę w tym samym fotelu, przy tym samym biurku. Inne jest tylko to, że dzieci są w domu. Na szczęście są na tyle duże i rozsądne, że nie wymagają mojej obecności przy lekcjach zdalnych i nie muszę ich nieustannie pilnować.

Kiedyś lubiłam pisać w nocy, bo wiedziałam, że wszyscy są w domu, bezpieczni i pod moją opieką. Teraz też mam ich przy sobie w ciągu dnia i dlatego mogę wtedy pisać. Jestem po prostu trochę taką mamą kwoką. Jeśli natomiast chodzi o branżę wydawniczą, to słyszałam, że trudno jest się przebić z debiutami. Wzrosło też zapotrzebowanie na e-booki. Zmienił się więc udział książek papierowych w stosunku do e-booków i audiobooków. Myślę, że po pandemii spadnie trend czytelnictwa, bo ludzie zachłysną się kinem, teatrem, wyjściami z domu i znowu mniej czasu poświęcą na książki.

Magdo, czy pandemia w jakimś stopniu wpłynęła na twoją twórczą wenę?

Pisanie książek to jest korzystanie z własnych emocji, dlatego też na początku pandemii w ogóle nie mogłam pisać. Przez pierwsze miesiące nie napisałam nic, bo po prostu nie byłam w stanie. W tamtym roku miałam oddać książkę z założeniem premiery majowej, ale zrezygnowałam. Moje emocje były tak głęboko w pandemii i strachu z nią związanym. Podejrzewam, że jak u większości ludzi, non stop leciała u mnie telewizja informacyjna, śledziłam bieżące informacje… Dopiero wakacje spędziliśmy w takim odizolowanym domku na Kaszubach i trochę się od tego odcięłam. Tymczasem w listopadzie cała rodzina zachorowała na Covid-19, który na szczęście przechodziliśmy dosyć lekko.

Niebawem ukaże się twoja nowa książka pt. "Wizjer". Dlaczego na jej okładce motywem dominującym są pawie pióra?

To jest thriller, który zawsze chciałam napisać. Śmieję się, że jestem znaną gadżeciarą, która ma na wszystko odpowiednie aplikacje w telefonie i programy w komputerze. Interesuję się nowoczesną technologią, co ma związek z pracą, którą niegdyś wykonywałam. Byłam analitykiem w banku, robiłam modele ekonometryczne, potrafiłam prognozować zachowania ludzi na podstawie danych...

...czyli tak jak główna bohaterka twojej nowej książki?

Tak. Tutaj kluczową rzeczą w tej książce są dane, jakie na nasz temat zbierają różne aplikacje i programy komputerowe. Natomiast w mitologii greckiej był taki siłacz, który miał 50 par oczu, wszystko i wszystkich obserwował. Za karę jego oczy wylądowały więc na pawich piórach, które są więc symbolem inwigilacji, której jesteśmy każdego dnia poddawani. Wystarczy mieć jeden telefon komórkowy, żeby dane o nas dostały się w niepowołane ręce i nie wiadomo do czego wykorzystane.

W thrillerze tym nie bez znaczenia jest też wątek z portalem randkowym

Ma on ogromne znaczenie w kontekście zbieranych danych. Kiedyś jedna z użytkowniczek Tindera poprosiła administratora Tindera o dane na swój temat i wyszła z tego książka gruba na 800 stron. Były tu m.in. zgromadzone lajki z Facebooka, wykasowane przez nią wcześniej zdjęcia z Instagrama, preferencje seksualne, zainteresowania, tajemnice, zameldowania. Żyjemy w takich czasach, kiedy najbardziej bogatym nie jest ten, kto ma pieniądze, a ten, kto ma informacje, potrafi je w odpowiedni sposób przetworzyć i wykorzystać. Chciałam więc napisać taką książkę, która przemyci też wiedzę na temat tego, na co powinno się uważać w sieci.

Dodajmy, że premiera „Wizjera” już w czerwcu. Dziękuję za rozmowę.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (7)
Zobacz także