Katarzyna ma 30 lat i choruje na schizofrenię paranoidalną. "Pobyt w szpitalu psychiatrycznym był twardym zderzeniem z rzeczywistością"
– W momencie krytycznym siostra wezwała karetkę, zabrano mnie do szpitala psychiatrycznego. To było trudne doświadczenie. Uważałam, że choroba jest mi wmawiana – opowiada Katarzyna Parzuchowska, autorka bloga o schizofrenii, która od sześciu lat jest w okresie remisji choroby.
16.03.2021 14:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Osoby cierpiące na schizofrenię mają często utrudnione zdolności poznania społecznego, przez co szczególnie cierpią w codziennym funkcjonowaniu. Jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku leczenie chorych na schizofrenię polegało na izolowaniu ich od otoczenia. Postrzegano ich jako niebezpiecznych, nieprzewidywalnych, z rozdwojoną jaźnią. Dziś wiemy, że dzięki leczeniu, chorzy na schizofrenię mogą normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Rozmawiamy z działaczką fundacji eFkropka Katarzyną Parzuchowską, która sama doświadczyła stygmatyzacji ze względu na tę chorobę.
Anna Podlaska, WP Kobieta: Choroba psychiczna to delikatny i wrażliwy temat. Zasugerowanie komuś problemów z głową to wręcz zniewaga. Jak trafiłaś pod opiekę lekarzy i jak ujawniła się twoja schizofrenia?
Katarzyna Parzuchowska, edukatorka Fundacji eFkropka, autorka bloga o schizofrenii: Miałam 24 lata, kiedy choroba po raz pierwszy dała o sobie znać. Był to czas końca studiów, pisania pracy dyplomowej. Równocześnie pracowałam w dużej korporacji i aby to wszystko pogodzić spałam po 4 godziny dziennie. W moim życiu prywatnym też nastąpiły zmiany, rodzice się rozwiedli, ja zerwałam zaręczyny i wyprowadziłam się na drugi koniec Warszawy. Wszystko się we mnie skumulowało i zaczęły pojawiać się pierwsze symptomy schizofrenii. Nie miałam wówczas pojęcia o tym, co to jest zdrowie psychiczne, profilaktyka zdrowia psychicznego.
Chodziłam z objawami pół roku zanim trafiłam do szpitala i dostałam diagnozę. Bardzo trudno jest wychwycić i zdefiniować ten pierwszy raz, czyli atak choroby. To tak nie działa, że mówimy sobie: "coś się dzieje, chyba mam schizofrenię, pójdę z tym do lekarza".
Jakie były pierwsze symptomy choroby?
Zaczęło się od najzwyczajniej w świecie podejrzliwości., czyli urojeń ksobnych. Polegało to na tym, że miałam wrażenie, że wszyscy w pracy wszystko o mnie wiedzą. Rozmawiamy, a oni ze swoimi spostrzeżeniami na mój temat trafiają w sedno. Z tej podejrzliwości zaczęły się rozwijać coraz intensywniejsze urojenia prześladowcze. Sądziłam, że zainstalowano mi podsłuchy, programy śledzące. Poszłam z telefonami do serwisu, po dwóch dniach dostałam informację, że wszystko jest w porządku. To mnie nie uspokoiło, uczucie prześladowania narastało.
Racjonalizowałam sobie wszystko, więc układanka się zgadzała. Patrząc z boku na świat osoby, która ma schizofrenię, wydaje się on być niespójny i chaotyczny. Od środka jest poukładany, wiele rzeczy irracjonalnych można sobie wyjaśnić. Pseudoracjonalizacje tworzą spójny świat, dlatego łatwo się w to wchodzi. Jak się ma wiedzę, że jest się chorym, łatwiej to wychwycić i sobie z tym poradzić.
Urojenia, uczucie prześladowania, lęki - gdzie znalazło to swoje ujście? Rozumiem, że ten stan się pogarszał dopóki nie otrzymałaś fachowej pomocy.
Miałam silne myśli samobójcze. W końcu je wypowiedziałam na głos, wiedziała o nich moja siostra, z którą dzieliłam mieszkanie. W momencie krytycznym wezwała karetkę, lekarza, tak po raz pierwszy trafiłam do szpitala psychiatrycznego.
Co takiego się stało, że siostra wezwała karetkę?
Siostra nie wiedziała, co się ze mną dzieje, płakałam, chowałam się po kątach. Wcześniej rzuciłam pracę i przestałam normalnie żyć. W którymś momencie zamknęłam się w łazience i nie chciałam z niej wyjść. Siostra wiedząc, że mam myśli samobójcze wezwała karetkę, uratowała mi wtedy życie.
Trafiłam do szpitala. Dwóch tygodni z czasu pierwszej hospitalizacji nie pamiętam. Moja choroba była na tyle rozwinięta, że miałam mały kontakt z rzeczywistością. Podano mi bardzo silne leki, mój mózg się zresetował.
Jak się poczułaś kiedy dowiedziałaś się, że jesteś w szpitalu psychiatrycznym? To wszystko brzmi, jak scenariusz filmowy.
Jak zaczęłam odzyskiwać świadomość znalazłam się na świetlicy szpitalnej. Tam zapytałam innego pacjenta, gdzie jestem. On mi powiedział, że jestem w szpitalu psychiatrycznym, co dla mnie było szokiem i twardym zderzeniem z rzeczywistością. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. To było trudne doświadczenie. Nie byłam na to przygotowana, to stało się w środku mojej choroby.
Trudno jest zaakceptować, że jest się chorym psychicznie, że wszystko to, co się wydawało nam, że jest prawdą to ułuda. Pierwsza hospitalizacja była dla mnie bardzo trudna.
W ciągu kolejnych trzech lat byłaś hospitalizowana jeszcze trzy razy.
Od 6 lat jestem w stanie remisji. Kiedyś walczyłam ze wszystkimi, którzy chcieli mi pomóc. Uważałam, że schizofrenia jest mi wmawiana, to częsty schemat. Dlatego tak trudno jest tę chorobę zaakceptować. Wiele razy zostałam zraniona, środowisko mnie odrzucało. W sumie została przy mnie tylko siostra.
Byłaś stygmatyzowana, bo chorowałaś na schizofrenię. Czego doświadczyłaś przez lata zdrowienia i akceptacji choroby?
Sytuacji, w których byłam oceniana, stygmatyzowania ze względu na schizofrenię było dużo, do tej pory to się zdarza, bo ja otwarcie mówię, że choruję psychicznie.
Teraz przyjaciele, rodzina, znajomi w pełni mnie akceptują, ale był czas, że ja sama nie mogłam tego przełknąć. Moja narracja o chorobie była inna, więc jak spotykałam się z odrzuceniem, ciężej było mi to przyjąć.
Czy w codziennym życiu doświadczyłaś przykrych sytuacji?
Pójście z receptą po pierwsze psychotropy już było trudne, byłam w ogromnym stresie. Wybrałam znajomą aptekę na osiedlu, panie kojarzyły mnie, miło przywitały. Kiedy odczytały receptę i sprawdziły w komputerze, co to za leki, zaczęły do mnie mówić w zwolnionym tempie. Niby mała rzecz, ale poczułam się okropnie. To było moje pierwsze zderzenie z tym, że mogę być zupełnie inaczej potraktowana w codziennej, zwykłej sytuacji. Co dopiero w sytuacjach zawodowych, przyjacielskich?
Czego oczekiwałaś wówczas od bliskich?
W takich chwilach chciałoby się usłyszeć: "ja też chodziłem/chodziłam na psychoterapię", "słyszałem, że to skuteczne, na pewno ci pomoże", "nie ma się czego wstydzić, dobrze, że bierzesz leki". Takich komunikatów nie było, natomiast słyszałam: "nie bierz tych leków, one zmienią twoją osobowość", "to jest chemia, nie truj się", "nie będziesz sobą, będziesz zmieniona", "nie opowiadaj, że byłaś w szpitalu psychiatrycznym, nie ma o czym".
Dostawałaś komunikaty, że twoja choroba to coś wstydliwego, dziwnego, że lepiej milczeć na temat schizofrenii. O tej chorobie krąży wiele mitów, może ludzie chcieli cię uchronić, w taki nieudolny sposób.
Jest strasznie dużo mitów na temat chorób psychicznych. Poczynając od tego, że to zaraźliwe. A to nie jest wirus, to kompletna bzdura. Społeczeństwo wiele traci myśląc tak o ludziach z problemami psychicznymi.
Kolejny mit, który mnie osobiście denerwuje, bo nie pomaga w zdrowieniu, to mit, że jeżeli bierzesz leki psychiatryczne, to nie będziesz sobą, będziesz kimś innym. Ja mam poczucie, że w chorobie nie jestem sobą, że wówczas mój świat się zmienia. Jak jakiś narząd źle pracuje to trzeba go wzmocnić lekami. Moja osobowość się zmienia, bo się starzeje, nie dlatego, że się leczę. Dla mnie bolesnym stereotypem jest też ten, który mówi, że osoby chorujące psychiczne nie powinny mieć dzieci.
Jesteś młodą kobietą, rozumiem, że to bardzo krzywdzące coś takiego usłyszeć, że choroba psychiczna miałaby cię zdyskwalifikować jako matkę.
Spotkałam się ze stwierdzeniem, w gabinetach ginekologicznych, że kobiety chorujące psychicznie nie powinny mieć dzieci. Lekarze niesłusznie sugerują, że dziecko też urodzi się chore. Osobiście usłyszałam w gabinecie, że lekarz rozumie, dlaczego nie mam dzieci. Chodziło o moje zaburzenie. Argumentacja była taka, że ciąża będzie trudna do przeprowadzenia, praktycznie nie do wykonania.
Jesteś w remisji choroby od sześciu lat. Czy dalej bierzesz leki? Jak dziś wygląda twoja rzeczywistość?
Jeżeli chodzi o leki to biorę małe dawki podtrzymujące. Cieszę się, że z roku na rok jest coraz lepiej. Całą odpowiedzialność za leczenie przerzucam na lekarza prowadzącego, ufam mu.
Przez lata choroby zachowałam ciągłość zawodową, nie miałam dłuższej przerwy. Byłam dziennikarką, działałam w organizacjach pozarządowych, a aktualnie jestem współpracownikiem fundacji eFkropka, gdzie między innymi prowadzę warsztaty "Razem wbrew stereotypom". Obecnie skupiam się też na przygotowaniu III Kongresu Zdrowia Psychicznego. To bardzo ważna inicjatywa. W mojej ocenie to święto solidarności z ludźmi po kryzysie psychicznym.
Co dała ci obecność w fundacji?
Znalazłam ją w internecie, od siedmiu lat działałam tam jako wolontariuszka, od kilku miesięcy jestem jej pracownikiem. Fundacja była miejscem, w którym poczułam się zaopiekowania. Pamiętam, że na pierwszym spotkaniu siedliśmy w kręgu, każdy miał się przedstawić imieniem, chorobą i swoimi pasjami. Ja pierwszy raz przed obcymi powiedziałam, że mam schizofrenię. Spotkało mnie dużo ciepła i akceptacji. Tego nigdy nie zapomnę. Uwierzyłam, że mogę się spotkać z akceptacją, nie tylko z odrzuceniem.
Główną misją Fundacji eFkropka jest zapobieganie izolacji osób po kryzysie zdrowia psychicznego, przeciwdziałanie ich stygmatyzacji i przełamywanie stereotypów związanych z chorobami psychicznymi.
Źródło: wp.pl, swps.pl, ef.org.pl