Martyna Wojciechowska: Usiadałam naprzeciwko córki i powiedziałam "przepraszam cię"
- Wychowywałam się w rodzinie, w której pomaganie było naturalną częścią życia. Tylko wtedy jakoś specjalnie tego nie nazywaliśmy. Po prostu robiliśmy to, co trzeba było zrobić, żeby pomóc drugiemu człowiekowi - powiedziała Martyna Wojciechowska, zwyciężczyni w kategorii #Wszechmocne dla społeczeństwa.
24.10.2024 | aktual.: 26.10.2024 09:39
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski: Pani aktywistyczna działalność zaczęła się od wspierania kobiet. To wyniknęło z potrzeby serca?
Martyna Wojciechowska: Całe moje dzieciństwo pamiętam jako życie w otwartym domu, do którego ktoś wchodził, wychodził, dostawał ciepły posiłek, dach nad głową i mieszkał czasem chwilę, a czasem zdarzały się takie historie, że nawet parę lat. Wychowywałam się w takim duchu i kiedy dorosłam, było to dla mnie naturalne. Od zawsze angażowałam się w przeróżne inicjatywy. Największą z nich była budowa Centrum Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu za astronomiczną wówczas kwotę 110 mln złotych.
To był ten moment, kiedy zdecydowała się pani pomagać na większą skalę?
Właściwie to takim momentem, który ostatecznie o tym zdecydował, był wypadek samochodowy podczas realizacji programu "Misja Martyna" na Islandii. Zginął w nim nasz operator kamery, a mój przyjaciel. Wtedy poczułam, że w jakiś sposób chcę spłacić ten dług, że ja dostałam drugą szansę i przeżyć życie za nas oboje.
Kiedy zostałam mamą w 2008 r., czułam się zagubiona, potrzebowałam zdefiniować się na nowo. To właśnie wtedy spojrzałam z dużą czułością i wrażliwością na kobiety. Podróżując w najdalsze zakątki globu jako dziennikarka, uważałam, że mam wspaniałą pracę. Że mogę przedstawiać historie kobiet z każdego krańca świata i nagłaśniać rzeczy ważne, ale wciąż brakowało mi tego "czegoś" w moim życiu. Nie umiałam już tak po prostu wracać do domu, chciałam kontynuować te relacje, dawać wsparcie, zmieniać ich rzeczywistość i świat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bezpośrednią inspiracją do stworzenia Fundacji UNAWEZA stała się moja córka Kabula. Nazwa pochodzi z języka suahili, czyli jej pierwszego języka, a "unaweza" znaczy "możesz". W ramach naszych działań postanowiliśmy dawać skrzydła kobietom i dzieciom. Zapewniamy dostęp do edukacji, opieki medycznej i pomagamy spełniać marzenia.
W tym roku emitowany jest 15. sezon programu "Kobieta na krańcu świata". Można pomyśleć: kogo interesuje, z czym mierzą się inni tysiące kilometrów od nas, skoro mamy swoje wyzwania tutaj w Polsce. A jednak! Program odniósł duży sukces.
Tak, ale słyszałam takie opinie, kiedy zaczynaliśmy pracę nad programem: "Kto w ogóle będzie to oglądał? I po co w ogóle o babach robić oddzielny program?". Przecież mamy tyle problemów w kraju, że na pewno nikt nie będzie się interesował tym, co dzieje się na drugim krańcu świata. Ale okazało się to nieprawdą. Przede wszystkim dlatego, że głośno mówimy o sprawach i o problemach, które tak naprawdę dotyczą nas wszystkich: kryzys bezdomności, utrata najbliższych, trudności zdrowotne, miłość macierzyńska i wiele innych tematów. Są uniwersalne i dotykają każdego człowieka, niezależnie od tego, na jakim krańcu świata się urodziliśmy.
Powiedziałabym, że fenomen tego programu polega na tym, że szukamy podobieństw pomiędzy wszystkimi ludźmi na świecie, a nie różnic. I na tym się skupiamy. W pierwszym sezonie, kiedy przedstawiliśmy temat przemocy domowej w Boliwii, okazało się, że poruszył on bardzo czułe struny w naszym kraju. Setki kobiet podchodziło do mnie i opowiadało o swoich doświadczeniach. A to był 2009 r., jeszcze długo przed ruchem #MeToo.
Czy z perspektywy spotkań z kobietami z całego świata Polska jest dobrym krajem dla kobiet?
To zależy, do kogo się porównujemy. Oczywiście, że są miejsca na świecie, które są dla nas piekłem. Pakistan, gdzie kobiety są oblewane kwasem albo naftą i podpalane. Salwador, gdzie kobiety po poronieniu ciąży są oskarżane o aborcję i odsiadują wyroki 30, a nawet 50 lat więzienia. Mogłabym tak wymieniać jeszcze co najmniej kilka podobnych przykładów. Są też miejsca, gdzie kobiety wciąż jeszcze nie mają pełni praw wyborczych albo nie mogą samostanowić o sobie.
Natomiast jeśli spojrzymy na średnią europejską, czy na przykład Skandynawię, która akurat w temacie praw kobiet przoduje, to mamy jeszcze wiele wyzwań, z którymi musimy się zmierzyć. Począwszy od dostępu do bezpiecznej aborcji, luki płacowej czy szklanego sufitu w kontekście awansów. Poza tym prawa, które teraz mamy, nie są nam dane raz na zawsze, na co wskazują liczne przypadki. Spoczywa na nas duża odpowiedzialność: co będzie za chwilę, z czym będą się mierzyć nasze córki, nasi synowie? Już teraz trzeba myśleć o przyszłości naszej i kolejnych pokoleń i nie odpuszczać.
Szerokiej publiczności dała się pani poznać jako reporterka. Dziś – mam wrażenie – większość z nas kojarzy panią z działalnością aktywistyczną.
Moje życie oparte jest na dwóch równoległych działalnościach, tylko że one się bardzo przenikają i nie umiem postawić granicy, gdzie kończy się moje bycie dziennikarką, reporterką, a zaczyna aktywizm. Mój zespół programu "Kobieta na krańcu świata" też bardzo udziela się w życiu fundacji.
Ale przede wszystkim jestem mamą i to jest mój cały jeden, duży etat. Najważniejsza rola mojego życia. Właściwie każdy dzień jest połączeniem wszystkich tych ról i niezależnie, gdzie jestem, poświęcam moją energię na to, żeby wspierać innych i to daje mi spełnienie.
Czy od czasu startu kampanii "MŁODE GŁOWY" zauważa pani progres i zmiany, które zachodzą dzięki temu projektowi?
Oczywiście! Kiedy zaczynaliśmy, wiele osób w nasz projekt nie wierzyło. Wiedzieliśmy, że sytuacja jest dramatyczna - z naszych badań wynika, że prawie milion młodych osób w Polsce może doświadczać kryzysu psychicznego. Powinni zostać zdiagnozowani jak najszybciej. A tymczasem w Polsce jest zaledwie 534 lekarzy psychiatrów dziecięcych, brakuje również miejsc na oddziałach szpitalnych. Dlatego od początku wiedzieliśmy, że naszym głównym celem jest profilaktyka i edukacja dzieci na wczesnych etapach, żeby zapobiegać sytuacjom kryzysowym. Działamy dla młodych, rodziców i nauczycieli.
Zajmujemy się normalizacją mówienia o zdrowiu psychicznym, zachęcaniem do sięgania po pomoc. Dostarczamy też konkretne narzędzia. Jesteśmy w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych z naszym całorocznym programem profilaktycznym "Godzina dla MŁODYCH GŁÓW". Jest to ogólnopolski, całkowicie bezpłatny program, który dajemy światu po to, żeby uczniowie mogli z niego korzystać i żeby nauczyciele mieli też konkretne narzędzia do pracy z dziećmi w formie atrakcyjnych lekcji. Są to scenariusze, treści wideo, rysunki, dostosowane do grup wiekowych. Zrobiliśmy naprawdę duży projekt i każda szkoła, która się chce do niego zapisać, może to jeszcze zrobić. Do końca września zbieramy zapisy.
W pierwszym roku dołączyło do nas 1500 szkół, jesteśmy po ewaluacji pilotażu i widzimy, że to naprawdę działa! Stworzyliśmy też program wsparcia dla rodziców, realizujemy wiele kampanii, które mają na celu uświadamianie, jak ważne jest mówienie otwarcie o zdrowiu psychicznym.
Z danych wynika, że ponad 80 proc. nauczycieli skutecznie wsparło uczniów w kryzysie, dzięki wytycznym i narzędziom, które otrzymali. I to jest niezwykle imponująca wartość, zwłaszcza gdy ciągle czytamy o tym, że w szkole brakuje np. psychologów.
Naszym celem jest przekazanie nauczycielom narzędzi, które będą mogły wzmocnić ich kompetencje. Mają ogromne doświadczenie i wiedzę, ale często są niestety wypaleni. Oczywiście chcemy też edukować rodziców.
Wyniki ewaluacji wskazują, że dzięki naszym działaniom wiele młodych ludzi po raz pierwszy zdecydowało się pójść do kogoś dorosłego, porozmawiać o tym, co myślą. Wspaniałe jest to, że zaczynamy się rozglądać wokół siebie, zastanawiać się, jak możemy tworzyć sieć wsparcia dla kogoś i kto dla nas może być tą siecią wsparcia. Nasze działania są też o uważności i obecności dla siebie nawzajem.
Dlaczego tak ważnym tematem, jak zdrowie psychiczne, zajmuje się fundacja Martyny Wojciechowskiej, a nie Ministerstwo Zdrowia czy Ministerstwo Edukacji?
Faktycznie, nasze władze przez lata nie zajmowały się tym problemem, ale teraz sytuacja wygląda inaczej. Pojawiają się konkretne rozwiązania, ale też oba wspomniane ministerstwa sięgają do doświadczenia organizacji pozarządowych, które przez lata opracowywały skuteczne rozwiązania i można je implementować na szerszą skalę.
Zresztą zostaliśmy zaproszeni jako fundacja do zespołu, który pracuje przy Ministerstwie Edukacji nad kolejnymi krokami w systemie profilaktyki i wspierania młodych osób w kryzysie. To się już dzieje, ale wymaga czasu.
Co najczęściej blokuje młodych ludzi, by zwrócili się po pomoc?
Nie tylko młodych, ale nas wszystkich blokuje wstyd i zastanawianie się, "co ludzie powiedzą", jak wypadnę w oczach innych. To jest zmora i największy lęk, jaki nam dzisiaj towarzyszy. Najbardziej boimy się ludzkich ocen.
Poza tym – mówię za nasze pokolenie – daliśmy dzieciom wszystko w postaci dóbr doczesnych, bo sami tego pragnęliśmy. A one potrzebują czegoś zupełnie innego: czasu, uważności, potrzebują odzyskać sprawczość, potrzebują poczuć się mniej osamotnieni. Nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, jak to dzisiaj jest być młodym człowiekiem. Ten świat jest tak kompletnie inny od tego, który my znaliśmy, a wciąż powtarzamy naszym dzieciom utarte frazesy: "jak ja byłem w twoim wieku, to coś tam". I uważamy, że coś wiemy, bo jesteśmy starsi. W tej chwili to nie działa. Dlatego tak dużo uczę się od mojej córki.
Doświadczenie rodzicielstwa zainspirowało panią do stworzenia inicjatywy "MŁODE GŁOWY. Otwarcie o zdrowiu psychicznym"?
Rozmowy z Marysią były bezpośrednim impulsem, żeby zacząć działać, bo wszyscy wiemy, że jest źle. Ale od samego mówienia o tym, jak jest źle, świat się nie zmieni, więc wiedziałam, że trzeba podjąć po prostu konkretne kroki. Młode pokolenie może nas nauczyć bardzo wiele: czułości, uważności i odwagi w mówieniu o swoim zdrowiu psychicznym. Otwarcie. Widzę, że największy opór jest jednak w dorosłych.
Dlaczego?
Czujemy się coraz bardziej osamotnieni, bo kiedyś jednak była babcia, dziadek, ciocia, wujkowie, sąsiadki i żyliśmy w takich "małych wioskach". Dzisiaj tworzymy rodziny atomowe, w których próbujemy rozwiązać wszystkie problemy, a na zewnątrz pokazujemy, jak nam się świetnie wiedzie. To nie sprzyja dzieleniu się doświadczeniami, szczególnie tymi trudnymi. Rodzice bardzo często nie chcą przyznać, że w domu jest jakiś problem dotyczący zdrowia psychicznego. Wstydzą się tego, zupełnie, jakby czuli, że zawiedli, a przecież każdy z nas ma prawo popełniać błędy.
Któregoś dnia usiadłam naprzeciwko mojej córki i uczciwie powiedziałam: "Wiesz, myślałam, że wiele rzeczy robię najlepiej na świecie, ale dzisiaj wiem, że się myliłam i przepraszam cię za to. Powiedz mi, co ja mogę zrobić lepiej, inaczej, jak cię lepiej wspierać?". To było bardzo ważne w naszej relacji, a niestety wielu rodziców ma problem z tym, żeby przeprosić czy postawić się w roli osoby, która może się od dziecka czegoś nauczyć. Nie odbiera mi to niczego jako mamie, tylko czyni mnie bardziej ludzką.
Fundacja reaguje też na bieżące wydarzenia, chociażby wojna w Ukrainie i pomoc kobietom, które szukały tutaj schronienia. Zagłębianie się w tak wiele trudnych tematów może być obciążające psychicznie. Jak pani sobie z tym radzi?
Dla mnie najtrudniejszym doświadczeniem jest bezsilność. I to jest źródło prawdziwego stresu. W momencie, kiedy podejmuję działanie, przekuwam bezsilność w sprawczość, czuję się wtedy nieporównywalnie lepiej. Wiem, że mam wpływ na świat i na to, jak on wygląda. W tym roku kończę 50 lat, Fundacja UNAWEZA obchodzi pięciolecie, a program "Kobieta na krańcu świata" 15-lecie i mam poczucie - graniczące z pewnością - że jednak na świecie spotkało mnie dużo więcej dobrych rzeczy niż złych. I na tym chcę się skupiać. Wszystko robimy po to, żeby ten świat był lepszym miejscem.
Rozmawiała Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, szefowa redakcji WP Kobieta