Maseczkowi sceptycy. Wirusolog i psycholog komentują argumenty Polaków, którzy unikają zasłaniania ust i nosa
Pandemia nie odpuszcza, ale niektórzy Polacy odpuszczają. Coraz częściej można zauważyć na ulicach ludzi, którzy noszą maseczki na brodach, albo w ogóle. Zapytaliśmy ich o argumenty, a następnie przedstawiliśmy je wirusologowi i psychologowi.
11.05.2020 | aktual.: 12.05.2020 12:25
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Każdego dnia zwiększa się liczba zarażonych oraz ofiar śmiertelnych koronawirusa. Jednocześnie, gdy te słupki idą w górę, w sondażach spada odsetek osób obawiających się zagrożenia zdrowia lub życia z powodu pandemii. Jak wynika z badań przeprowadzonych w ramach sieci niezależnych agencji badawczych IRIS, Polacy obecnie boją się przede wszystkim negatywnych skutków zamrożenia gospodarki. Takie zdanie ma 83 proc. z nas.
Polacy mają dosyć izolacji i obostrzeń. Z dnia na dzień przybywa coraz więcej osób, które postanawiają zsunąć maski na brodę, a rękawiczki schować do kieszeni. Centrum Badawczo-Rozwojowe BioStat wykazało, że tylko 19,8 proc. ankietowanych uważa maseczkę jako skuteczną ochronę przed koronawirusem.
Poprosiliśmy internautów, którzy zaliczają się do grona maseczkowych sceptyków o uargumentowanie swojego zdania. Jak się okazuje powody mają różne.
– Długo sumiennie zakładałam maseczkę i nawet na chwilę nie zdejmowałam jej w miejscach publicznych. W ostatni weekend poszłam na siłownię w parku i widok ludzi, którzy noszą ją na brodzie albo wcale sprawił, że coś we mnie pękło. Zdenerwowałam się, że ja gotuję sobie twarz pod maską, a inni mają to gdzieś, dlatego też ją zdjęłam – pisze nam 25-letnia Aleksandra.
Psycholog dr Agnieszka Mościcka-Teske wyjaśnia tego typu zachowania jako reakcję naśladowczą. – Noszenie maseczek jest uciążliwie pod względem wygody i komfortu fizycznego, dlatego jeśli widzimy, że osoby wokół nas nie noszą ich, to i my jesteśmy bardziej skłonni postąpić podobnie – tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta. – Podświadomie wiemy, że wyjście bez maski jest nierozsądne (z różnych względów), ale jednocześnie świadomie szukamy dowodów pokazujących, że nie trzeba ich nosić. W ten sposób redukujemy sobie dysonans poznawczy, szukając informacji, które potwierdzą nasze nierozsądne podejście – dodaje ekspertka.
Z kolei 63-letnia Zofia zmieniła zdanie po ostatniej wizycie u lekarza. – Przyszłam do niego w maseczce i rękawiczkach, a on miał maskę na biurku, a nie na twarzy. Przyjmował pacjentów bez żadnego zabezpieczenia. Zapytałam, czy się nie boi i usłyszałam, że te maski nie mają większego sensu. Skoro lekarz tak uważa to i ja mogę. Zresztą Szumowski też występuje bez maseczki – mówi.
Zobacz także: SIŁACZKI – program Klaudii Stabach. Sezon 2 odc. 1. Historie inspirujących kobiet
Kolejnym powodem według dr Agnieszki Mościckiej-Teske jest wpływ autorytetów na zachowanie społeczeństwa. – Chętnie naśladujemy innych, a zwłaszcza osoby, które są dla nas znaczące i do których mamy zaufanie lub darzymy ich sympatią i uznaniem, jak np. ulubionego aktora czy muzyka – mówi. – Dodatkowo, z powodu mnożenia się różnorodnych opinii, pojawiła się dezinformacja. Ludzie czują się zagubieni i subiektywnie selekcjonują informacje, aby znaleźć potwierdzenie swojego podejścia – dodaje ekspert.
Instynktowne reakcje
Agata z kolei twierdzi, że noszenie maseczki to i tak zbyt mała ochrona, więc nie ma sensu jej nosić. – Dotykamy różnych przedmiotów w miejscach publicznych czy w sklepach, które nie są non stop dezynfekowane, a na pewno nie tak często, jak powinny. Później ściągamy maseczkę i brudnymi rękami dotykamy prywatnych przedmiotów – uważa młoda matka dwójki dzieci.
Wirusolog prof. Krzysztof Pyrć szybko obala powyższy argument. – Absolutnie zgadzam się, że maseczka nas nie chroni i nawet jakby była najwyższej klasy, to nie uratuje nas od zakażenia. Jednak pozwala utrudnić transmisję wirusa do innych. Z dostępnych danych wynika, że zarażamy się poprzez duże krople śliny, które wydobywają się z naszego układu oddechowego w momencie, gdy mówimy, czy kaszlemy lub kichamy. W momencie, gdy nie mamy maseczki, to z naszego układu oddechowego wydostaje się mnóstwo kropelek, które osiadają na wszystkim dookoła. Jeżeli mamy maseczkę, to na niej większość tych kropel osiądzie i w mniejszym stopniu skazimy nasze otoczenie – tłumaczy nam ekspert.
Wśród sceptyków nie brakuje osób, które ściągają maseczki ze względów politycznych. – Dzisiaj maski niczym kagańce, jutro przymusowe szczepienia. Jak każą wam założyć garnek na głowę, to też założycie? – pyta Ida.
Poczucie zbyt wielu zmian wprowadzanych w codzienne życie obywateli może doprowadzić do buntu. – Im więcej mamy odgórnych nacisków na zmianę naszego zachowania, tym budzi to w nas większy opór. Pomimo tego, że zmiana jest naszym głównym czynnikiem rozwoju, to jednak ludzie instynktownie czują niechęć i wolą pozostać w bezpiecznym, znanym sposobie funkcjonowania niż robić tak, jak im się narzuca – tłumaczy psycholog, dr Agnieszka Mościcka-Teske.
Zobacz także
Marcin nie narzeka na dyskomfort podczas noszenia maseczki i początkowo cieszył się, że władze Polski wprowadziły surowe restrykcje, jednak z czasem poczuł, że jest w stanie permanentnego strachu. – Psychika mi siada. Nie wytrzymuję już tego życia jak z filmu fantasy. Prawie nigdzie nie wychodziłem, a jak już, to zawsze w maseczce i jednocześnie kontrolując każdy swój ruch. Gdy ją zdjąłem i zauważyłem, że nic mi się nie dzieje, poczułem ulgę – opowiada.
Dr Agnieszka Mościcka-Teske obserwuje znaczący wzrost liczy osób, które zaprzeczają zagrożeniu. – To dosyć naturalne, że po pierwszym etapie szoku człowiek zaczyna targować się z rzeczywistością na zasadzie, że wcale nie jest tak źle, jak nam się wydawało. Takie działanie ma na celu redukcję stresu – mówi ekspertka i dodaje, że izolacja znacząco wpływa na zdrowie psychiczne. - Organizacje psychologiczne i psychiatryczne na całym świecie mówią o wzrastającym poziomie zaburzeń lękowych i depresyjnych. Ponadto spodziewamy się rozwoju zaburzeń potraumatycznych – przyznaje psycholog.
Na koniec wspomnijmy o osobach, które unikają zakładania maseczek, bo ich zdaniem koronawirus to „zwykła grypa”. Żaneta uważa, że wirusy były, są i będą, dlatego nie ma sensu bać się czegoś nieuchronnego. – Więcej ludzi umarło na grypę niż na koronę – twierdzi.
Prof. Krzysztof Pyrć proponuje sprawdzić statystyki. – Rocznie na grypę umiera na całym świecie 200-300 tysięcy osób, a obecnie mamy prawie 300 tysięcy zgonów osób zarażonych koronawirusem. Co więcej, zdecydowana większość zmarła w ciągu ostatnich dwóch miesięcy – mówi.
Wirusolog podkreśla również, że stawianie koronawirusa na jednej szali z grypą jest podstawowym błędem. – Te dwie choroby mają zupełnie inną dynamikę. Grypa pojawia się nagle i szybko na całym świecie, a w przypadku koronawirusa rozprzestrzenianie się choroby jest wolniejsze, choroba rozlewa się do kolejnych ognisk. Kraje, które wprowadziły restrykcje, zahamowały proces tworzenia się takich centrów pandemii i tam faktycznie koronawirus nie jest aż tak dużym problemem. Tam, gdzie ich nie wprowadzono, pojawiły się bardzo rozległe ogniska. I to właśnie w tych miejscach jest najgorsza sytuacja, ponieważ szybko rośnie liczba zarażonych, a jednocześnie służba zdrowia nie jest na tyle wydolna, aby każdemu odpowiednio pomóc. Śmiertelność rośnie. W przypadku tej choroby statystyka globalna nas oszukuje, bo sytuacja staje się "gorąca" lokalnie – tłumaczy ekspert.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl