Matka uczestniczy w lekcjach online. Czy rodzice w czasie edukacji zdalnej są nadgorliwi?
- Matka siedziała cały czas w tle i co chwilę coś komentowała. "A może to pani lepiej wytłumaczyć? Bo chyba dzieci nie zrozumiały", "za cicho pani mówi", "może troszkę wolniej?" – mówi jedna z mam. Lekcje online stały się polem do popisu dla nadgorliwych rodziców.
17.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 10:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Lekcje online wzbudzają szereg kontrowersji, od ich poziomu, przez lekceważące zachowanie części uczniów, po trudności logistyczne. Ale to też pole do popisu dla nadgorliwych rodziców. Zajęcia online odbywające się w domu dają im możliwość, by "podejrzeć", co dzieje się w klasie i w jaki sposób nauczyciele traktują ich dzieci. To z kolei prowadzi do kuriozalnych sytuacji, gdy rodzic postanawia wziąć sprawy w swoje ręce.
"A może to pani lepiej wytłumaczyć? Bo chyba dzieci nie zrozumiały"
W klasie córki Martyny jest jedna wyjątkowo aktywna mama. Od marca 2020 cały czas komentuje kwestie związane ze szkołą na prywatnej grupie na Facebooku.
- Mam wrażenie, że tej mamie od początku nic nie pasuje – przyznaje Martyna w rozmowie z WP Kobieta. – To osoba na urlopie wychowawczym. Ma w domu małe dziecko, nie pracuje i większość swojego czasu poświęca na krytykowanie "systemu".
Według jej relacji wspomniana mama regularnie podjudza rodziców.
ZOBACZ: Sławomir Broniarz o nauczaniu zdalnym w klasach 1-3. Prezes ZNP mówi, że 500 zł brzmi jak żart
- Od początku bulwersowała się poziomem lekcji online, tym, że materiału jest za dużo, że trzeba kilka godzin poświęcić na siedzenie z dzieckiem w książkach – mówi Martyna. – We wrześniu krytykowała z kolei lekcje stacjonarne, bo nie ma przerw, a pani ciągle wietrzy sale. Ale najgorsze zaczęło się w listopadzie.
Mama regularnie pojawia się na lekcjach online lub komentuje je na grupie.
- Chyba wszystkim nam było głupio, kiedy ta mama podczas lekcji odsunęła dziecko i pojawiła się przed kamerą – wyznaje Martyna. - Powiedziała nauczycielce, że może wyciszać dzieci i wtedy będzie mniejszy chaos. Gdyby na tym się skończyło, to jeszcze pół biedy. Ale ta matka siedziała cały czas w tle i co chwilę coś komentowała. "A może to pani lepiej wytłumaczyć? Bo chyba dzieci nie zrozumiały", "za cicho pani mówi", "może troszkę wolniej?". Nie dość, że to żenujące, to jeszcze wprowadza większy chaos i brak skupienia.
Takie sytuacje nadal mają miejsce. Mama przebywa w domu i czuwa nad przebiegiem lekcji. Do tego pisze też maile do nauczycieli i pani dyrektor.
- Regularnie jesteśmy przez nią namawiani do pisania jakichś pism – mówi Martyna. – Ze skargą na katechetkę, bo podnosi głos na dzieci. Na nauczycielkę wczesnoszkolną, bo robi błędy językowe. Doszło już do tego, że chociaż mnie też dużo rzeczy denerwowało, to teraz jest mi po prostu szkoda pedagogów. To już jest przegięcie.
"To jest kształcenie pokolenia baranów"
Anna Bednarska widzi ten temat nieco inaczej. Jej syn chodzi do trzeciej klasy szkoły podstawowej.
- Rodzice nigdy nie mieli wglądu w to, co się dzieje na lekcjach – mówi Anna w rozmowie z WP Kobieta. – Mogliśmy polegać tylko na tym, co mówią dzieci czy sami nauczyciele. Ja na przykład często słyszałam, że mój syn przeszkadza na lekcjach i jest "najgorszy w klasie".
Od listopada Anna ma możliwość podsłuchania lekcji swojego dziecka.
- Mały zamyka drzwi, ale jak się stanie blisko jego pokoju, to i tak wszystko słychać – przyznaje. – I jakoś wcale nie zakłóca przebiegu zajęć. Za to ciągle słyszę, że jego koledzy odzywają się niepytani. A pani sobie z tym nie radzi.
Zobacz również: Pojechała po ciało ojca. Szukała go wśród worków ze zwłokami
Anna uważa też, że nauczycielka za słabo angażuje się w prowadzenie lekcji.
- Na przykład mówi, że mają otworzyć książki i po cichu sobie coś czytać – relacjonuje. – Potem pyta jedną osobę, o czym to było i już "zapisujemy w zeszycikach". Dyktuje jakieś zdania, po czym lekcja się kończy. Ani razu od 9 listopada nie usłyszałam, żeby cokolwiek próbowała wytłumaczyć. To jest kształcenie pokolenia baranów, które uczą się wszystkiego na pamięć, nie wyciągając z tych notatek żadnych wniosków – dodaje.
Zdaniem Anny interwencje rodziców w sprawie lekcji online są jak najbardziej wskazane.
- Jeśli nauczyciel prowadzi te zajęcia bez zaangażowania albo nie radzi sobie z dziećmi, to rodzice powinni coś z tym zrobić. Zwłaszcza że to, jak wyglądają lekcje online, mówi też sporo o poziomie zajęć stacjonarnych. Nie wierzę, że w szkole tacy pedagodzy bardziej się przykładają do pracy.
Anna do tej pory nie pojawiła się na lekcji online, ale wymieniła już kilka maili z wychowawczynią swojego syna.
- Pani nie widzi ani problemu, ani swojej winy – przyznaje Anna. – Napisała mi, że ona tak uczy od 20 lat, więc chyba zna się na swojej pracy. Jakoś mi się nie wydaje, a ten argument jest po prostu idiotyczny.
Ingerencje rodziców w lekcje online to temat kontrowersyjny. Psycholog dziecięca Alicja Moderau zaleca jednak, by podejść do tematu rozsądnie.
- Wydaje mi się, że dostęp do komputera, gdy chodzi o młodsze dziecko, zawsze wymaga pewnej formy zdystansowanego nadzoru – przyznaje w rozmowie z WP Kobieta. – Tak pod względem tego, co dzieje się na lekcjach, jak i tego, co ma miejsce potem. Dziecko w pierwszej czy drugiej klasie może samo wyszukiwać treści, które nie są dla niego odpowiednie. Z kolei podczas zajęć trzeba być uważnym na to, co się dzieje, bo wiadomo, że nie każdy nauczyciel dobrze korzysta z nauczania online.
Nie znaczy to jednak, że powinniśmy interweniować w każdym przypadku.
- Jeśli na lekcjach nie dzieją się jakieś gorszące sceny czy coś, co bezpośrednio zagraża życiu albo zdrowiu dziecka, to powstrzymałabym się od komentarzy w trakcie zajęć – przyznaje Alicja Moderau. – Gdy coś jest niepokojące, trzeba to zgłaszać. Ale na pewno nie krzyczeć przy dziecku, nie powodować dodatkowego zamętu w świecie małego człowieka, który i tak znajduje się teraz w stresującej sytuacji. Lekcje online są wymagające jeśli chodzi o koncentrację. Młody człowiek niewiele wyniesie z lekcji, na której rodzice co chwilę wyskakują zza pleców i wtrącają swoje uwagi.
Odzywanie się na lekcjach prowadzi do tego, że pedagog traci zaufanie uczniów.
– A to dzięki niemu może on skutecznie przekazywać swoją wiedzę. Utrata zaufania do pedagoga nie jest korzystnym zjawiskiem - mówi Alicja Moderau.
"Typowo roszczeniowe matki"
Katarzyna jest nauczycielką matematyki w podstawówce. Przyznaje, że rodzice mocno dają jej teraz w kość.
- Jestem świeżo po studiach, więc u mnie przynajmniej nie ma zarzutu, że nie potrafię sobie poradzić ze sprzętem – przyznaje w rozmowie z WP Kobieta. – Ale i tak mam na skrzynce sporo maili z uwagami i sugestiami od matek. Bo to zwykle są mamy. Ojcowie chyba się nie wtrącają, a przynajmniej ja nie miałam takiego przypadku.
Zobacz również: Ciężarna z dodatnim wynikiem na koronawirusa. "Ciążę rozwiązaliśmy cesarskim cięciem"
U Katarzyny główne zarzuty dotyczą tego, jak wyglądają lekcje.
- Zapowiedziałam moim uczniom na samym początku, że od chodzenia do toalety i jedzenia są przerwy – mówi. – Typowo roszczeniowe matki są tym zbulwersowane. Dostaję od nich wiadomości, że przeze mnie dziecko było głodne albo boli je brzuch. A we mnie krew się gotuje. Mamy 30 minut lekcji, potem jest przerwa co najmniej 15-minutowa przed kolejnymi zajęciami. To nie jest wielki problem, żeby tyle czasu wytrzymać.
Katarzyna przyznaje też, że lekcje online są dla niej źródłem poważnego stresu.
- Chciałam pracować z dziećmi i w tym kierunku się kształciłam – wyznaje. – Mam do nich podejście, umiem z nimi rozmawiać. W klasie czuję się swobodnie. Podczas lekcji online jest zupełnie inaczej, bo wiem, że gdzieś w tle słuchają mnie też rodzice. Mam przez to klasyczną tremę, której do tej pory nie odczuwałam. Zwłaszcza że koleżanki ze szkoły opowiadają upiorne historie o matkach, które przerywają lekcje i strofują o coś nauczycielki. To tak, jakbyśmy codziennie zdawały jakieś egzaminy przed rodzicami, którym ewidentnie się nudzi.
Tomasz jest nauczycielem w technikum. U niego jest nieco spokojniej.
- Nie mam przypadków rodziców bombardujących mi lekcje – mówi w rozmowie z WP Kobieta. – Do tej pory nikt nie wszedł mi w słowo ani nie próbował ze mną dyskutować. Owszem, zdarzają się przypadki mniej lub bardziej grzecznych "próśb" na e-dzienniku. Dotyczą nieprzygotowania uczniów czy tego, że zawalili jakiś termin. Ale oceniania mojej pracy w tym nie ma.
Zdaniem Tomasza takie sytuacje mają prawo się zdarzać.
- Taka nasza praca – mówi. – A rodzicom podczas lekcji online łatwiej nas oceniać, bo widzą i słyszą, jak prowadzimy zajęcia, co na nich mówimy. A jeśli chodzi o stres, to nie powiem, żeby był większy. Lekcje robię dla moich uczniów, a jeśli słuchają mnie też rodzice, to nie ma problemu. Nie robię nic niewłaściwego, tylko wykonuję swoją pracę. Tak dobrze, jak umiem.