#MatkaPolkaToksyczna. Matki i córki u terapeuty
Młoda kobieta w terapii - to zjawisko coraz mniej dziwi. Jesteśmy pokoleniem, które daje sobie szanse na zmianę, rozwój i nowy początek. Ale kiedy u terapeuty pojawiają się matki i córki, wszyscy są zaskoczeni. Co się stanie, jeśli w gabinecie spotkają się dwa pokolenia kobiet? Zmiana perspektywy i nowy początek. Historii Julii, Elżbiety, Marty i Alicji wysłuchała Ewa Kaleta.
Julia:
Od małego czułam się odpowiedzialna za mamę. Odkąd ojciec odszedł zajęłam jego miejsce. Pamiętam, że jako mała dziewczynka czułam się winna, kiedy brakowało nam pieniędzy. Rozliczałam się w głowie ze wszystkiego, co dostałam w prezencie od mamy. Uważałam, że gdyby nie ja, byłoby jej lżej. I że jedyne, co mogę dla niej zrobić, to pomóc jej znosić ciężki los. Ojciec nie płacił alimentów, nie spotykał się ze mną. Odszedł do młodszej kobiety.
Mama była załamana, a ja kombinowałam jak ją rozbawić, sprawić że się uśmiechnie. Nigdy mi nie pokazała granicy, że jestem małą dziewczynką, od której de facto mało zależy. Im byłam starsza, tym chętniej obarczała mnie „dorosłymi” historiami. Problemami w pracy, problemami z kasą itp. A ja to wszystko przyjmowałam, jakbym była jej partnerem, a nie dzieckiem.
Kiedy powiedziałam mamie, że chcę jechać na studia do Krakowa, rozpłakała się, że zostanie sama. Bardzo się cieszyła, że ma ambitną córkę, ale jak ona sobie da radę z atakami astmy. Oczywiście ataki astmy zdarzały się zawsze, kiedy chciałam jechać na obóz w wakacje, jak chciałam nocować u koleżanki. Byłam świadoma, że mama mnie szantażuje, ale koniec końców nie umiałam się od niej odłączyć. Myślałam, że toksyczna relacja matka -córka to norma. Im byłam starsza, tym gorzej to wyglądało. Bo dorosła kobieta powinna uznać dojrzałość tej drugiej. Kiedy zagroziłam zerwaniem stosunków, dopiero mamą potrząsnęło. Byłam zdolna do takiej „groźby” tylko dlatego, bo sama wylądowałam na terapii.
Miałam problem z nieobecnym ojcem i zaborczą matką. Terapeutka powiedziała, że powinnam iść z mamą na terapię rodzinną. Początkowo nie chciała. Bała się, że mnie straci. Koniec końców nasze wspólne spotkania trwały pół roku, a mama na terapii została i jest do dziś. Wyglądało to tak: siedziałyśmy z mamą na fotelach, a na wprost nas terapeutka. Mówiłyśmy, co czujemy, co myślimy, co nam się wydaje. Na początku to było tak sztuczne, że aż nie do zniesienia. Rozmawiasz z mamą przed obcą kobietą. Po co tego słuchać, skoro wszystko się wie o tej drugiej osobie? Okazało się, że nic się nie wie.
Ela:
Dzięki córce trafiłam na terapię. Nie chwalę się tym. U nas w miasteczku nikt by tego nie zrozumiał. Pomyśleliby, że jestem wariatką. Do Krakowa mam 20 km. Jeżdżę na terapię raz w tygodniu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo byłam nieszczęśliwa i pogubiona. Wychowywałam dziecko sama, z zawodu byłam nauczycielką. Mąż zostawił mnie dla mojej kuzynki. Poznali się na naszym weselu i przez lata mieli swoje ciche życie. W końcu po 8 latach Jurek odszedł do Kamili i są razem do dziś. A ja? Nie miałam pieniędzy, ani pomocy rodziców.
Zostałam sama z dziewczynką, której wszędzie było pełno. Potrzebowała tyle uwagi, że ja sama nie umiałam tego unieść. Chciałam trochę ją utemperować, mówiąc, że nie mamy za dużo pieniędzy ani możliwości na spełnianie wszystkich marzeń. Dziś wiem, jak to widziała Julka. Nie chciałam, żeby odeszła do dorosłego życia, bałam się. Ale robiłam to nieświadomie. Nie wiedziałam, że ją krzywdzę. Nasza terapia nie trwała długo. Mnie terapeutka powiedziała, że powinnam rozważyć pozostanie na indywidualnej terapii. Postanowiłam dać sobie szansę. Nauczyłam się mówić i słuchać. Może to śmieszne, ale mam 60 lat i pierwszy raz czuję, że jestem dorosłą kobietą. Wolną i zadowoloną z siebie. Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej czułam się tak swobodnie.
Marta:
Zawsze trzeba było na mamę uważać. Była nerwowa, płaczliwa i histeryczna. A jednocześnie niedostępna. Skupiona na sobie, zaskakująco nieczuła wobec bliskich. Tata obchodził się z nią jak z jajkiem. I nas, dwie córki uczył tego samego. Nie denerwuj mamy, nie prowokuj, nie mów tak, nie rób. Zachowuj się, jakby cię nie było - to był przekaz taty. Więc od małego Malina i ja byłyśmy szkolone, jak nie zawracać mamie głowy. Jej smutek, jej depresja była najważniejsza. Wszyscy musieli się dostosować. Do dziś, kiedy wspominam tamte czasy, wkurzam się. Nie omieszkała powiedzieć mnie i siostrze, że nigdy nie chciała mieć dzieci. Oczywiście mówiła to w histerii, potem temu zaprzeczała, ale takie słowa pamięta się do końca życia.
Bardzo szumnie przeszłyśmy z siostrą fazę buntu. Jak się dowiedziałam potem na terapii - po to, żeby odbić sobie czas dzieciństwa. To była nasza kara dla mamy. Imprezy, chłopaki, papierosy, alkohol. Czasem nawet narkotyki. Ojciec zaczął jeździć za granicę do pracy. Więc ten jedyny zdrowy rodzic zniknął. Miałam wielki żal. Ale dziś wiem, że ktoś na rodzinę musiał zarabiać. Chciał też być może żeby mama trochę się ogarnęła. Przez kilkanaście lat był buforem między nią a światem. Miał dość.
Mama wpadła w jeszcze większą depresję. Była naprawdę strzępkiem człowieka. Prowadzałyśmy ją z siostrą do lekarzy, okazało się, że mama ciągle, cyklicznie przestawała brać leki. Każde leczenie kończyło się jej sprzeciwem. Nie wezmę i już - mówiła. Zaczęłyśmy jej pilnować. To nas zmieniło. Na kilka lat stanęłyśmy się jej opiekunkami. Nasze stosunki się zmieniły. Mama stanęła na nogi. Mówiła, że to dzięki nam. Nasze życie się zmieniło. Brała leki, więc była naprawdę w dobrej formie. Zaczęła gotować, opiekować się nami. Tak jakbyśmy wychowały sobie mamę.
W końcu zdecydowała się na terapię. Bo oczywiście całe lata wszyscy ją namawiali, ale ona nie chciała. Mówiła, że nie da się jej uratować. Stanęła na tyle na nogi, że postanowiła skonfrontować się ze starymi lękami. Po roku zapytała nas czy byśmy nie chciały przyjść na sesje rodzinną. Tata też był zaproszony, ale nie mógł z powodu pracy. Poszłyśmy z siostrą. Terapeutką i mama opowiadały nam, co się działo przez lata. Pytały, jak się czujemy dziś, jak było kiedyś. Łącznie kilkanaście sesji. To polepiło dziury między nami. Wiele łez przelało się w gabinecie. Do dziś, kiedy o tym myślę, chce mi się płakać. Nie da się zmienić przeszłości, jesteśmy takie jakie jesteśmy. Nie da się tego zmienić, ale okazało się, że przeszłość ma wiele wymiarów.
Byłam koszmarną matką i koszmarną żoną. Chorowałam na depresję latami. Nie widziałam w tym nic nienormalnego, bo moja matka była dokładnie taka sama. Nie wiedziałam, jak być inną matką, nawet gdybym chciała. Moje życie wydawało się skończone. Byłam ofiarą przemocy domowej i kiedy stworzyłam własny dom, okazało się, że nie mam narzędzi, by budować dom inny niż ten mój własny z przeszłości. Wydawało mi się, że jeśli nikt nie bije i nie pije, to już jest dobrze. Bo to i tak więcej niż sama miałam. Dziewczynki, moje córeczki mnie uratowały. Nie powinno tak być, dzieci nie powinny ratować rodziców. Ale życie nie jest idealne.