Blisko ludzi"Media zrobiły z niego świętego. Na pewno chciałby trochę pogrzeszyć". Siostry Kamila Stocha opowiadają o wspólnym dzieciństwie

"Media zrobiły z niego świętego. Na pewno chciałby trochę pogrzeszyć". Siostry Kamila Stocha opowiadają o wspólnym dzieciństwie

"Media zrobiły z niego świętego. Na pewno chciałby trochę pogrzeszyć". Siostry Kamila Stocha opowiadają o wspólnym dzieciństwie
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Ewa Bilan-Stoch
23.02.2018 20:24, aktualizacja: 25.02.2018 17:43

"Czasem proszę, żeby Kamil mi doradził, jak mam sobie poradzić, jak wytrzymać różne życiowe sytuacje, bo czasem, powiedzmy to sobie szczerze, człowiek ma ochotę rzucić to wszystko. Nie wiem, jak on to robi, że nigdy nie mówi dość". O cieniach i blaskach bycia siostrami Kamila Stocha rozmawiamy z Anną Stoch-El Einein oraz Natalią Stoch-Miką.

Aniu, Natalio, chciałybyśmy pogadać o…
Ania: …Nina! Na Natalię w domu od zawsze mówimy Nina.

A jak zwracacie się do Kamila?
Ania: Młody, bo jest najmłodszy.

Chciałybyśmy poznać tajemnice waszego dzieciństwa, dowiedzieć się, kto kogo bił.
Nina: Aha, a potem media napiszą o przemocy w rodzinie Stochów (śmiech).
Ania: Kamil nie miał z nami lekko, w końcu trochę francowatymi siostrami byłyśmy w dzieciństwie.

W co się bawiliście?
Nina: Najchętniej całą hałastrą przesiadywaliśmy pod namiotem, który skombinował nam tata.
Ania: Biwaki i obozy należały do naszych ulubionych zabaw. Pamiętam, jak raz obudziliśmy się ze wschodem słońca. Byliśmy tak głodni, że wyżarliśmy mamie wszystkie marchewki, jakie posadziła w ogrodzie. Czyściliśmy te brudne marchewki w rosie, bo przecież pod namiotem nie mieliśmy bieżącej wody.

Czy Kamil był upierdliwym młodszym bratem? Nie chciał wychodzić z pokoju, gdy przychodzili do was koledzy?
Ania: Prawda jest taka, że nie znał nawet połowy naszych znajomych. Bo nie miał kiedy ich poznać. Kamil miał 8 lat, gdy zaczął wyjeżdżać z domu na zgrupowania i obozy. Musiał więc szybko stać się samodzielny. Pamiętam nawet, że jako malec potrafił, sobie sam prać.

Jakie mieliście obowiązki?
Nina: Kto pierwszy wracał do domu, ten musiał rozpalić w piecu, zrobić sobie jeść, posprzątać.
Ania: Matko, żebyśmy zaraz nie mieli opieki społecznej na głowie (śmiech).

I Kamil ten piec ogarniał?
Ania: No pewnie, że ogarniał. Miał wtedy 8 lat
Nina: Boże, dzisiaj rodzice nie daliby dziecku do ręki zapałek, a co dopiero rozpalić piec ośmiolatkowi. Ale to były takie właśnie czasy, do których naprawdę obie z Anią tęsknimy. One nas ukształtowały. Z domu wyniosłyśmy, że obowiązki i praca są nie tylko normalne, ale przede wszystkim potrzebne.

*Dziewczyny, a pamiętacie może pierwsze spotkanie z Ewą, żoną Kamila? Byłyście o nią zazdrosne? *
Ania: Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Kamil przyszedł z nią do mnie do mieszkania w Krakowie. Ewa była strasznie wyluzowana, nie zgrywała nie wiadomo kogo.
Nina: Ale nie byłyśmy o brata zazdrosne, bo niby czemu miałybyśmy być?
Ania: Trzeba przyznać, ona ładna i zgrabna jest.
Nina: Ona nie wyrywała nam przecież mężów (śmiech), tylko zaczęła spotykać się z naszym bratem, więc nie byłyśmy zazdrosne.

Wszystkie dziewczyny Kamila lubiłyście czy może zdarzyła się jakaś partnerka, którą odradzałyście bratu?
Nina: Była taka jedna, której nie lubiłyśmy.
Ania: Myśmy jej przecież nie znosiły.
Nina: Ale nic mu nie powiedziałyśmy. Nawet, gdyby Ewa nam się nie spodobała, to też byśmy nic nie mówiły. Bo wiecie, to nie my będziemy z nią żyć, tylko Kamil.
Ania: Podoba mi się to, że odciął pępowinę od rodzinnego domu. Ma teraz swój.

Kamil wyraźnie zaznacza swoją religijność. Wiara wydaje się być dla niego bardzo ważna.
Ania: Powiedział, że wierzy, a media zrobiły z niego świętego. Za bardzo. Na pewno chciałby trochę pogrzeszyć.

Co myślicie, o jego ciężkiej pracy i wyrzeczeniach. Czy macie tak, że gdzieś tam z tyłu kołacze się myśl "a po co to wszystko"?
Nina: Ludzie często nie widzą, ile pracy sportowcy wkładają w sukcesy, które osiągają. Sport to nieustanne pasmo wyrzeczeń i niekończących się treningów. Nawet w Wigilię.
Ania: Pamiętam, że gdy Kamil z Ewą przyjeżdżali do mnie na Cypr, musiałam dla niego znaleźć siłownię, w której mógłby trenować. I to nie pierwszą z brzegu, ale taką, na której był konkretny sprzęt. Ten trening to nie była godzinka spędzona na machaniu sztangą, ale solidne godziny porządnego wycisku. Do tego bieganie rano i wieczorem, a w ciągu dnia basen. Tak Kamil spędza wakacje (śmiech).

Obraz
© East News

Czy wy dołożyłyście się do sukcesu Kamila?
Ania: Ani trochę. On sam to ciężko wypracował.
Nina: To jest jego niesamowita determinacja i takie zacięcie, że on się nie podda. Czasem proszę, żeby Kamil mi doradził, jak mam sobie poradzić, jak wytrzymać różne życiowe sytuacje, bo czasem, powiedzmy to sobie szczerze, człowiek ma ochotę rzucić to wszystko. Nie wiem, jak on to robi, że nigdy nie mówi ‘dosć’, a mi wystarczy parę trudniejszych chwil, żeby zwątpić. Kamil mi zawsze wtedy odpowiada, że kiedy naprawdę kocha się to, co się robi, po prostu trzeba to robić. Bo ten wysiłek kiedyś się opłaci.
Ania: Ale widzisz Nina, w życiu też trzeba mieć trochę szczęścia. Zobacz, na przykład taki Kasai. On ma wszystkie możliwe medale i puchary. Był na tylu Igrzyskach, ale w ubiegłym roku nie zdobył złota, o którym tak marzył.

Dziewczyny, a próbowałyście go kiedyś odwieść od tych treningów, mówiąc "ej, brachu, ale dzisiaj Wigilia, moje urodziny", odpuść ten trening?
Ania: No pewnie! Nawet mama nieraz mówiła do niego "Kamil, odpuść na Boga, dzisiaj święta".
Nina: Była taka sytuacja, że przyjechał nasz kuzyn, który trenował piłkę nożną. Siedzieliśmy przy stole. To były chyba święta Bożego Narodzenia, tuż po Wigilii. I Kamil mówi, że idzie biegać. Widząc to kuzyn, mówi do Kamila: "No co ty Kamil, daj spokój, przecież dzisiaj jest Wigilia. Oszalałeś?". Na co Kamil: "Wigilia Wigilią, ale ja trening muszę dzisiaj zrobić, bo taki mam plan ustalony przez trenera. I my wszyscy zostaliśmy przy tym stole, obżerając się niemiłosiernie, a on poszedł trenować.
Ania: Trzeba mieć totalną samodyscyplinę, żeby osiągać potem takie sukcesy. Poszliśmy kiedyś – Kamil i ja - biegać. Nie dobiegłam za daleko, bo po drodze wpadłam na wielkie krzaczory leśnych malin. Wołam do Kamila, żeby się zatrzymał na te maliny, bo pyszne. A wiecie, u nas w górach, to rzadkość. Ja oczywiście wlazłam w te krzaki, jeść te maliny, a on pobiegł dalej.

Dziewczyny, czy wasz brat jest hardkorem?
Nina: Oczywiście, a najlepszym dowodem na to jest to, jak podnosił się z wszystkich dołków.

*Jaki jest, kiedy jest w dołku? *
Nina: Robi swoje i na tym się koncentruje. To są momenty, gdy nawet słowa nie pomagają.
Ania: My tak często nie gadamy o skokach. Widzimy się raz na jakiś czas. A kiedy już się spotkamy, każdy opowie co u niego słychać, ale Kamil nie jest naszym głównym tematem rozmów w stylu: ej, bo ty jesteś taki super fajny medalista. Nie ma czołobitności względem Kamila, on jest normalnym bratem. Więc coś tam sobie pobiadolimy, coś się pośmiejemy i jest fajnie.
Nina: Nie wiem Ania, jak jest z tobą, ale kiedy Kamil wygrywa i jest taki szczęśliwy, totalnie zaraża mnie tą swoją energią. Mnie się od razu bardziej chce.
Ania: Mnie jego sukcesy uświadamiają, że do miejsca w którym jest, doprowadziły go niepowodzenia. I to jedna z najcenniejszych lekcji, których nauczyłam się od brata. Sport uczy nas wszystkich pokory, a wiecie każdy z nas ma chwile złości.

Jak świętujecie sukces Kamila?
Ania: Przypomina mi się sytuacja, gdy Kamil wygrał Mistrzostwa Świata. Mieszkałam wtedy na Cyprze. Oglądaliśmy skoki po rumuńsku w internecie, bo tylko taki sygnał znaleźliśmy. Okazało się, że Kamil wygrał, była wielka euforia. Stwierdziłam, że nie będę do niego dzwonić, tylko napiszę mu SMS-a i nagle on dzwoni i krzyczy: "Czemu nikt nie odbiera telefonu? Czemu nie mogę się do nikogo dodzwonić?". Bo on dzwonił do rodziców, do mnie, do Niny i nikt nie odebrał. Zaczęłam się tłumaczyć, że chciałam jutro mu pogratulować, bo teraz pewnie ma wszystkie kontrole, a on, że teraz się cieszy i teraz chce rozmawiać.
Nina: Ja byłam wtedy na zajęciach na aplikacji i skoki śledziłam na telefonie. Nic nie wyniosłam z tych zajęć, bo nie mogłam doczekać się wyniku. Oddzwoniłam do niego dopiero na przerwie, a on krzyczał cały czas, że nikt nie odbiera telefonu.

Obraz
© East News

Skoki, skokami, ale co robicie, gdy Kamil jest w domu?
Ania: Po Olimpiadzie Kamil miał kontuzję i wtedy wreszcie mieliśmy czas, aby na spokojnie zamówić pizzę i obejrzeć skoki (śmiech). On chodził wtedy na rehabilitację, a u mnie w bloku straszne plotki się z tego powodu rozniosły.

*Ale dlaczego? Jakie plotki? *
Ania: Ktoś zauważył Kamila, że często wchodzi do bloku i rozniosło się, że tu mieszka jakiś super lekarz. To było śmieszne, bo ja przecież nie tłumaczyłam się sąsiadom, że jestem siostrą Stocha!

*Wasza rodzina wydaje się taka idealna… *
Nina: Wiadomo, że żadna rodzina nie jest idealna, ale to mi się właśnie podoba w naszej. My nie mamy żadnych "cichych dni", panuje u nas czysta atmosfera, bo każdy wie, co drugiemu na sercu leży i jeśli są jakieś konflikty, to je rozwiązujemy.
Ania: Kamil jest zawsze szczery i wali prosto z mostu co myśli, to jest często źle odbierane przez dziennikarzy. Ludzie mają do niego pretensje, że jak jest zły to się "rzuca" i jak on może tak odpowiadać. Ale słyszałam raz jak jedni dziennikarze powiedzieli, że przez tą jego szczerość, to on ich uczy dziennikarstwa.

Czy coś zyskujecie na tym, że macie sławnego brata?
Ania i Nina: Właśnie nie bardzo.
Nina: Czasem mam wrażenie, że gdy powiem, że jestem siostrą Kamila Stocha, to ludzie wtedy "a to ci pokażemy, że nie będzie tak łatwo".
Ania: My często się nie przyznajemy do sławnego brata, chcemy same do czegoś dojść. Mamy różne prace, to nie jest nam potrzebne. Kamil mi nie pomoże w mojej robocie, Ninie tym bardziej.
Nina: Ale czekaj, mi to nawet i czasem pomaga. Bo klient cieszy się, że reprezentuje go siostra Kamila Stocha, choć nie jest to powszechne. Ludzie nie wiedzą, że mieszkam w Bielsku.
Ania: Tak, często im się wydaje, że siostry Stocha, to nic nie robią tylko mieszkają na garnuszku u brata i rodziców.
Ania: Pamiętam sytuację, gdy raz byłyśmy na turnieju Czterech Skoczni. Ktoś podszedł do mojego syna i chciał poczęstować go słodyczami. Odpowiedziałam, że mały nie je słodyczy, tylko marchewki. I wtedy nas rozpoznali. Okazało się, że była to rodzina Gregora Schlierenzauera. Pogadaliśmy chwilę i oni się nas zapytali, czy często jeździmy kibicować bratu? Odparłyśmy, że to jest wyjątek, bo my normalnie pracujemy. Oni wszyscy zrobili oczy jak "pięć złotych", nie mogli w to uwierzyć, bo oni jeżdżą na wszystkie zawody. My mamy taką pracę, że w święta, wakacje, ferie, mamy najwięcej roboty. Mamy swoje życia.

Rozmawiały: Malina Błańska, Katarzyna Sołtysik

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (60)
Zobacz także