Miłość w uzdrowiskach nie umarła. Ale tańców i śmiechu jest zdecydowanie mniej
Na fajfy decydują się najodważniejsi. Reszcie zostały poobiednie przechadzki i siedzenie w pokoju. - Mimo że już nikt nie boi się koronawirusa, to zakazów i nakazów musieliśmy przestrzegać. Dobrze, że kawiarni nam nie pozamykali - mówi 64-letnia Maria Kamińska, która niedawno wróciła z Kołobrzegu, gdzie w jednym z uzdrowisk spędziła trzy tygodnie.
Maria Kamińska z Warszawy cieszy się, że w tym roku nie zdecydowała się na pobyt w uzdrowisku w Ciechocinku, bo tam ponad 300 pensjonariuszy Domu Zdrojowego zamknięto na kwarantannie po tym, jak u 21 osób wykryto zakażenie koronawirusem. - Człowiek oszczędza na taki wyjazd czasami pół roku, a tu może spotkać go więzienie - mówi Maria. - Jednak powodów do radości to nie ma zbytnio. Bo życie towarzyskie w uzdrowiskach niczym nie przypomina tego sprzed ery koronawirusa.
I wylicza, że kiedyś, jeszcze w zeszłym roku, nogi ją bolały od tańców, brzuch od śmiechu, a język od wiecznego gadania. - Teraz zostały nam tylko spacery, czasem w kawiarni można się spotkać, ale ciągle nas straszą kornawirusem i człowiekowi całą radość zabierają. Niektórzy chodzą na potańcówki, ale to jest dla odważnych, bo jednak jak ma się nadciśnienie i cukrzycę, to ten wirus może być groźny.
Bristol ciągle żywy
Pani Krystyna z kolei, 66-letnia emerytowana nauczycielka z Gdańska, jak co dzień wybiera się na fajfa do Bristolu w Ciechocinku. - Kawiarnia jest czynna od 9 przez siedem dni w tygodniu - wylicza. - Od 15 do 17.30 codzienne są tu organizowane zabawy taneczne, tzw. fajfy, a od 18.30 do 22 można potańczyć na dancingach. W sezonie w weekendy dancingi trwają nawet do 2 w nocy. Ale są płatne.
Pani Krystyna zna doskonale godziny imprez tanecznych, bo we wszystkich stara się wziąć udział. Mówi, że taniec wpływa nie tylko uzdrawiająco na jej ciało, ale przede wszystkim na duszę. - Tutaj człowiek samotny może odżyć, kogoś poznać, może nawet zakochać się - mówi kuracjuszka i jednocześnie podkreśla, że jej nigdy w Ciechocinku serce nie zabiło mocniej. Ale dodaje: - Jestem flirciara, lubię kokietować, przyjemność mi sprawia, gdy podmaluję oko i włożę nową kieckę, a mężczyźni na mnie łypią.
Zdaniem pani Krystyny z powodu koronawirusa poznaje się jednak znacznie mniej osób niż w latach poprzednich, bo i ludzi w uzdrowiskach jest zdecydowanie mniej. Jak wynika z danych przedstawionych przez Stowarzyszenia Gmin Uzdrowiskowych RP, na pierwszy turnus czerwcowy, który rozpoczął się 15 czerwca, do uzdrowisk przyjechało zaledwie 30 proc. zapowiadanych kuracjuszy, a średnia frekwencja obecnie nie przekracza 60 proc., choć są uzdrowiska, w których jest ona znacznie niższa.
- Teraz to znajomi trzymają się razem, siadają przy jednym stoliku, a jak ktoś jest w pojedynkę to albo siada sam, albo z innymi dwiema osobami, które są zazwyczaj niechętne, żeby się dosiadać - mówi emerytka. - Ale tańce są i to mnie przy życiu trzyma! - dodaje ze śmiechem. I mówi: - Wczoraj znajoma zawarła bardzo obiecującą znajomość z jednym eleganckim panem. Na szczęście miłość w uzdrowiskach nie umarła.
Potańcówek kuracjuszom nie zalecamy
Daleko idącą ostrożność swoim pensjonariuszom zalecają właściciel sanatoriów i uzdrowisk. - Nie organizujemy potańcówek czy innych spotkań towarzyskich dla naszych kuracjuszy - mówi Agnieszka Pełyńska, kierowniczka działu sprzedaży i marketingu Uzdrowisk Kłodzkich SA. - Na terenie uzdrowisk, w których znajdują się nasze sanatoria, tego typu imprezy organizowane są przez podmioty zewnętrzne, ale w dobie pandemii osoby przebywające na kuracji raczej nie powinny z nich korzystać. Bardzo skrupulatnie przestrzegamy przepisów sanitarnych, a nasi kuracjusze także bardzo rygorystycznie im się poddają. Popołudnia spędzają na spacerach, indywidualnie organizują sobie czas, gdyż mają świadomość zagrożenia epidemiologicznego.
Agnieszka Pełyńska wskazuje, iż w dobie pandemii COVID-19 i szeregu ograniczeń z tym związanych, np. wstrzymania lotów, wprowadzania stref specjalnych itp., w tym roku we wszystkich uzdrowiskach jest znacznie mniej kuracjuszy i turystów niż w latach poprzednich, w szczególności gości zagranicznych.
- Na kuracje w sanatoriach decydują się głównie te osoby, dla których rehabilitacja i inne zabiegi usprawniające są niezbędne, jednakże ze względu na medyczny charakter naszych obiektów i związane z tym poczucie bezpieczeństwa, Uzdrowiska Kłodzkie są często wybieranym miejscem zarówno pobytów leczniczych jak i rekreacyjnych - wyjaśnia Pełyńska.
Zamknięci w uzdrowisku
Niektóre uzdrowiska poszły o krok dalej. Panią Grażynę, która na turnus rehabilitacyjny wybrała się do Bystrzycy Kłodzkiej, całkowicie zaskoczyły wprowadzone przez władze ośrodka obostrzenia. Po przyjeździe dowiedziała się, że nie może opuszczać terenu uzdrowiska z powodu zagrożenia koronawirusem. Kuracjusze spotykają się więc w ogrodzie i to jest dla nich jedyne miejsce, gdzie mogą porozmawiać i wspólnie się pośmiać. - Ale jesteśmy dobrej myśli, przecież kiedyś ten wirus przestanie być taki groźny i znowu wrócimy na parkiety - dodaje pani Ewa.
- Na terenie ośrodka trzeba chodzić cały czas w maseczce, którą można zdjąć jedynie do posiłku i u siebie w pokoju - narzeka pani Teresa, która spędziła w Kudowie-Zdroju dwa tygodnie. - Jak tu nawiązywać relacje towarzyskie, gdy człowiek nie widzi drugiego. Przecież pobyt w sanatorium to nie tylko zabiegi, walor towarzyski ma ogromne znaczenie! Ludzie samotni często mają jedyną okazję, by zażyć życia, nie tylko poddawać się masażom i kąpielom, ale też znowu poczuć, jak krew pulsuje szybciej w żyłach.