Miłosne archiwum internetowe
Obywatel świata. Jeden z najbardziej utytułowanych polskich operatorów filmowych. Mieszka w Polsce, pracuje z największymi filmowymi sławami na wszystkich kontynentach, wykłada na kilku europejskich uczelniach, prowadzi warsztaty filmowe dla młodych twórców. Jakby tego było mało, Sławomir Idziak zaangażował się w tworzenie w Internecie społecznościowych projektów.
20.05.2009 | aktual.: 27.06.2010 19:52
Obywatel świata. Jeden z najbardziej utytułowanych polskich operatorów filmowych. Mieszka w Polsce, pracuje z największymi filmowymi sławami na wszystkich kontynentach, wykłada na kilku europejskich uczelniach, prowadzi warsztaty filmowe dla młodych twórców. Jakby tego było mało, Sławomir Idziak zaangażował się w tworzenie w Internecie społecznościowych projektów. Rozmawia Alina Gutek
– Praca operatora już ci nie wystarcza i stąd pomysły związane z Internetem? – Internet jest takim śmietnikiem, w którym można się popisywać, wygłupiać. Ale nie tylko. Dla wielu to miejsce autentycznego spotkania, tworzenia, kreacji. I do nich adresowane są moje dwa projekty. Pierwszy to projekt branżowy, choć nie do końca, bo dzisiaj do robienia filmów zabierają się także amatorzy. Pomysł opiera się na tym, żeby pomóc spotkać się młodym ludziom zainteresowanym robieniem filmów. I aby uczyć ich używania Internetu do produkcji filmów.
– W jaki sposób? (Sławomir Idziak włącza laptop, otwiera stronę: www.filmspringopen.eu)
– Są tu wszystkie zawody filmowe, każdy może się zapisać i zaprezentować swoje prace: reżyserzy, operatorzy, kompozytorzy, scenarzyści, aktorzy. O, tu masz nazwiska reżyserów. Możesz odszukać wszystkich na mapie. Klikasz Warszawę i widzisz 50 uczestników. Bezpośrednio z mapy możesz napisać do każdego z nich. To na przykład strona aktorki – zdjęcia, opis tego, co robi. Do tej pory zarejestrowało się ponad 600 osób.
– Działa jak każda strona internetowa. – Proponuje jednak coś więcej. Młody człowiek może na przykład skorzystać z narzędzi do przeprowadzenia castingu za pomocą kamery webowej. Gdy robiąc film o Romeo i Julii, ma Romea, a nie ma kandydatki na Julię, nagrywa przed kamerą webową aktora wcielającego się w rolę Romea, wpisuje dialogi Julii i całość umieszcza na stronie www.filmspringagency.com. Na jego propozycję odpowiada dowolna liczba aktorek, a on może te nagrane kandydatki porównać i wybrać najlepszą. Mamy tu różne fora – dotyczące idei filmu, scenariuszy, ale także, co jest wyjątkowe w Internecie, gotowości wzajemnej pomocy przy robieniu filmów. Każdy coś proponuje – ktoś apartament w Paryżu, ktoś inny samochód, sprzęt filmowy, obiekty zdjęciowe, siebie jako aktora czy operatora. Chodzi o to, żeby młodzi mogli robić europejskie filmy razem i jak najtaniej. I kolejna rzecz – ponieważ ludzie boją się, że w Internecie ktoś ukradnie im pomysł, wymyśliłem wirtualne pokoje produkcyjne, które każdy tworzy
sam i do których mogą wejść tylko zaproszeni przez niego członkowie ekipy twórczej. Ludzie uzgadniają, kiedy są dostępni online, i mogą gadać ze sobą, nie wychodząc z mieszkania. Na naszej stronie są kontakty do wszystkich szkół filmowych na świecie. Wszystko jest w jednym miejscu. Mówię do moich studentów: zobaczcie, w jaki świat wchodzicie. Ale z drugiej strony uświadamiam im, jak łatwo dzisiaj od strony technicznej zrobić film. Wystarczy pomysł, dostęp do Internetu, kamera cyfrowa, program do montażu.
– I umiejętność współpracy.
– Tak, tu wszystko nastawione jest na współpracę. Łączymy się w pary, grupki, a wszystko po to, żeby nie szwendać się po korytarzach telewizji w poszukiwaniu pracy, tylko zrobić coś własnymi siłami. Żeby nie czekać, tylko działać.
– Są już jakieś spektakularne efekty tych działań?
– Tak, jest ich sporo. Na przykład projekt filmowy „Porcelain Girl” dwóch dziewczyn, które poznały się na obozie w Juracie – reżyserki z Holandii i operatorki z Niemiec, które kompozytora znalazły na naszej stronie internetowej.
– O właśnie, zanim powiesz o drugim projekcie, pochwal się obozem w Juracie, bo to przecież twoje kolejne dziecko.
– Od pięciu lat w październiku w Juracie organizuję warsztaty filmowe Film Spring Open. Przyjeżdżają na nie studenci i absolwenci szkół filmowych z całego świata. W tym roku był Francuz, pięciu Niemców, dwóch Szwajcarów, Szwed, Fin, Norweg, wielu Polaków – w sumie 55 osób. A co zabawne, parę osób wpadło tylko na chwilę, a zostali dwa tygodnie i zrobili film, szalenie zabawny zresztą. Nie chodzi o to, żeby robić tam arcydzieła, ale o to, żeby gadać na temat filmu, poznawać się, wymieniać doświadczenia, wzajemnie się inspirować. Być może kiedyś z tych spotkań wykluje się prawdziwe dzieło. Moja rola polega na sklejaniu całości. Kiedy zorientuję się, kto zapisał się na warsztaty, proponuję poszczególnym osobom wykłady. Temat jest zawsze ten sam – jak wykorzystać współczesną technologię do tego, aby taniej i szybciej robić filmy. Każdy dzieli się przemyśleniami ze swojego podwórka.
– A twój drugi internetowy projekt?
– Obydwa są projektami społecznościowymi pozostającymi w kontrze do obowiązującej w Internecie i właściwie też w całym współczesnym świecie postawy opartej na „ja”. Chcę pokazać ludziom, że można myśleć kategoriami „my”, co w Internecie jest dość oryginalne. O ile tamten projekt dotyczy wąskiej grupy ludzi, o tyle ten, który nazwałem emo-roomem, skierowany jest do wszystkich, którzy mają komórkę i Internet i chcą ocalić od zapomnienia historię swojego związku, miłości.
– Mogą to zrobić za pomocą zdjęć, filmów.
– Tak, ale to wszystko pozostaje potem rozproszone. Kiedy byłaś dziewczynką, wysyłałaś telegram i dostawałaś kawałek papieru z potwierdzeniem, a twój ukochany mógł telegram zachować na pamiątkę. To były trwałe ślady historii związku. Ja mam cały stos telegramów i listów, widokówek. Dzisiaj dzwonimy do siebie, wysyłamy e-maile, SMS-y, MMS-y, filmiki, zdjęcia. Niby mamy gigantyczny zbiór takich wiadomości, ale brakuje jednej szuflady, gdzie można by to wszystko umieścić i przechować pamięć naszego związku.
– Jak to możliwe do zrealizowania?
– Projekt polega na tym, że po ściągnięciu odpowiedniego programu do telefonu (jest na naszej stronie internetowej) wszystkie nasze rozmowy telefoniczne, SMS-y, MMS-y, e-maile, pliki muzyczne i graficzne rejestrują się w serwisie internetowym na zabezpieczonej hasłem stronie www.emoroom.com. Cała nasza wymiana informacji jest przechowywana jak w banku, w dodatku łatwo tę bazę przeszukiwać. Jeśli mamy odpowiednią aplikację w telefonie, możemy nie zaglądać tam przez pięć lat, a wszystko i tak będzie tam zapisywane, chronologicznie, bez żadnego wysiłku z naszej strony. Druga zaleta jest taka, że ta sama aplikacja umożliwia nowy rodzaj komunikacji, którą nazwałem „emomesy”. Zdjęcia, sekwencje wideo można przesyłać razem z dowolnie dobraną muzyką, a nawet wibracją czy światełkami telefonu w rytmie określanym przez użytkownika. Komponowanie ich jest proste, a możliwości dodawania elementów i zabawy nieograniczone. Wszystko to wyświetla się na telefonie twojego partnera jako niespodzianka.
– Czemu to służy?
– Wzmacnia emocjonalny kontakt. Kiedy robiłem ten projekt, uświadomiłem sobie, że w Internecie nie ma dobrego magazynu rodzinnego. Przy okazji emoroomu powstanie społecznościowa strona dotycząca rodzin i związku małżeńskiego. Da się ją rozszerzyć o możliwość archiwizowania danych dotyczących rodziny: wyników badań lekarskich, rozmiarów ubrań oraz tego wszystkiego, co organizuje życie rodzinne. Wysyłasz taką wiadomość przez telefon komórkowy i ona się rejestruje. Niewątpliwie jest w tym potencjał.
– W tym celu wymyślono na przykład organizery.
– Mamy kalendarze służbowe, ale my ich serdecznie nienawidzimy, bo one wypychają przestrzeń prywatną z naszego życia. A emoroom to miejsce przeznaczone dla miłości, partnera, rodziny. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w przyszłości zsynchronizować go na przykład z kalendarzem Google. Możliwości są ogromne. Na pewno nie ma w Internecie miejsca poświęconego rodzinie w takim wymiarze.
– Korzystasz z tego programu?
– Tak i nauczyłem korzystać z niego także moją żonę Hanię, choć ona nie przepada za nowinkami technicznymi. To naprawdę nic trudnego. Program jest zintegrowany z telefonem komórkowym, z którym się przecież nie rozstajemy. Wystarczy, że spojrzę na ekran telefonu, i wiem, kiedy Ha- nia jest w domu – jeśli ikonki telefonu są kolorowe, to znaczy, że jesteśmy online, a ponieważ ona online jest tylko w domu, to ja nie muszę pytać, gdzie jest, bo to widać. Mam w komputerze wszystkie jej SMS-y, e-maile. Wymieniamy się zdjęciami. Ten program wybiera z wszystkich rozmów, wiadomości tylko te nasze, reaguje tylko na nasze numery telefonu i rejestruje tylko to, co nasze wspólne.
– Nie obawiasz się, że Internet i komórki zabiją prawdziwe kontakty międzyludzkie?
– Wprost przeciwnie – współczesne technologie tylko te kontakty wzmacniają. Daleki wyjazd kiedyś był bardzo dokuczliwy, a teraz, dzięki komórkom i Internetowi, mamy stały kontakt z bliskimi. Kiedy robiłem „Harry’ego Pottera”, miałem włączonego Skype’a. Pracowałem przy komputerze i cały czas byłem z moją córeczką.
– Przyznaj: wychodzi z ciebie chłopiec zafascynowany techniką. Dlaczego tak naprawdę się tym zająłeś?
– Żyję wystarczająco długo, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że to, co 20 lat temu wydawało się mrzonką, teraz staje się rzeczywistością. Teraz z kolei mrzonką może wydawać się to, że przyszłość będzie należała do Internetu. Ale niewątpliwie to dzieje się już na naszych oczach, choć istnieją jeszcze bariery technologiczne – ludzie muszą mieć dobre komputery i kamery, jest mało programów, które by temu służyły.
– A kariera YouTube?
YouTube ma poważną wadę, która polega na tym, że tam wrzuca się wszystko do jednego worka bez dna. Rzeczy wartościowe znikają, nie ma jak ich znaleźć, wypływa to, co jaskrawe, często brudne. Nie mam żadnych wątpliwości, że widz już nie chce być widzem, chce być uczestnikiem. Dlaczego się tym zająłem? Bo irytuje mnie pozostawanie jedną nogą w czymś, co było wczoraj, irytuje to, że nowe technologie nie są wykorzystywane. Kiedy studiowałem w Łodzi, każdy mógł robić film za duże pieniądze, z profesjonalną ekipą, dekoracjami, bo szkoła była bardzo bogata. Jednak tylko jeden z nas, studentów, zauważył, że w Łodzi nie tylko warto studiować, ale że trzeba także nakręcić swój film. I to był Skolimowski. Po skończeniu szkoły my zaczynaliśmy biegać po korytarzach telewizji w poszukiwaniu pracy i pieniędzy na film, a on już miał swój film w kinie. My nie wykorzystaliśmy tej szansy. Teraz moi młodzi koledzy filmowcy też są ślepi na możliwości, które daje Internet. Niezauważanie tych możliwości – komunikacyjnych,
produkcyjnych, dystrybucyjnych – zemści się na nich okrutnie. Młodzi ludzie ciągle wierzą, zgodnie z XIX-wiecznym przekonaniem, że dobrego artystę i tak ktoś odkryje. Mylą się. Oni światu muszą zaprezentować się sami.
Sławomir Idziak operator filmowy, reżyser, wykładowca. Jest autorem zdjęć do ponad 60 filmów fabularnych, za które otrzymał wiele nagród na festiwalach filmowych, m.in.: w Wenecji, Berlinie, Londynie, Pradze, Chalon, Gdyni, Toruniu. Za film „Helikopter w ogniu” był nominowany do Oscara. Współpracował z Krzysztofem Kieślowskim, Krzysztofem Zanussim, Andrzejem Wajdą i twórcami zagranicznymi, m.in. Andrew Niccolem, (przy filmie „Gattaca” z Ethanem Hawkiem, Umą Thurman), Taylorem Hackfordem (przy filmie „Dowód życia” z Meg Ryan i Russellem Crowe’em) oraz Ridleyem Scottem. Wykłada na uczelniach w Berlinie, Kolonii, Kopenhadze, Londynie, Hamburgu, Helsinkach. Organizuje warsztaty filmowe Film Spring Open w Juracie. Ojciec Urszuli, doktorantki filozofii w PAN.