Blisko ludziMłode pary uczą się domowych budżetów w pandemii. "Przeszliśmy przez kilka kłótni"

Młode pary uczą się domowych budżetów w pandemii. "Przeszliśmy przez kilka kłótni"

Młode pary, które teraz zaczęły wspólne życie, wcale nie mają łatwiej niż ich rodzice w latach 80. i 90. Z jednej strony zarabiają więcej, z drugiej – mieszkania są dziś horrendalnie drogie, a żeby je kupić, trzeba nie tylko się zadłużyć, ale też mieć oszczędności na wkład własny. Do tego pandemia wywróciła świat do góry nogami.

Młode pary nie mają teraz łatwo, jeśli chodzi o zakup własnego mieszkania
Młode pary nie mają teraz łatwo, jeśli chodzi o zakup własnego mieszkania
Źródło zdjęć: © Getty Images | Getty Images

Klaudia i Tomek z Rzeszowa są parą przed 30-stką i mają pięcioletni staż związku. Ona wynajmuje pokój, on mieszka z rodzicami. Tuż przed pandemią postanowili, że kupią wspólne mieszkanie. Przez 2 lata odkładali każdy grosz, by uzbierać na wkład własny. Planowali wziąć kredyt hipoteczny na 400 tys. złotych. – Zdecydowaliśmy się na niego z uwagi na to, że rynek najmu mieszkań jest stosunkowo drogi. Zakładaliśmy, że nic się nie zmieni i wystarczy nam 10 proc. wymaganego wkładu, czyli 40 tys. złotych – opowiada Tomek.

On pracuje w warsztacie mechanicznym prowadzonym przez ojca, ona jest kierowniczką niższego szczebla w sklepie odzieżowym. Dodatkowo 28-latek nie musi dokładać się do domowych rachunków, bo wciąż opłacają je rodzice. Nie mieli więc większego problemu, by uskładać pieniądze na wkład.

Wszystko było dobrze... do pandemii

Wymarzone 40 tysięcy pojawiło się na ich wspólnym koncie w lutym ubiegłego roku. Stwierdzili, że jeszcze poczekają, kredyt wezmą na wiosnę. – I to był błąd. W marcu wybuchła pandemia koronawirusa, cały świat stanął na głowie. Nie wiedzieliśmy, co robić: czy czekać, aż to się skończy, czy ryzykować i brać kredyt. To drugie odpadło, bo banki w pandemii podwyższyły wysokość wkładu własnego do minimum 20 proc. Wtedy się załamałam – przyznaje Klaudia.

Wizja odkładania pieniędzy przez kolejne lata przerażała ją. – Miałam już dość najmu i płacenia za pokój, w którym nic sama nie mogę zrobić, np. zmienić koloru ścian czy powiesić obrazka. Miesięcznie płaciłam 750 zł plus rachunki za gaz i prąd – mówi młoda kobieta.

Razem z chłopakiem uznali jednak, że poczekają i uzbierają brakującą resztę. W międzyczasie niektóre banki wróciły do wymogu 10-procentowego wkładu własnego. A niedawno PiS ogłosił, że ma plan dla młodych, którzy nie posiadają oszczędności. Nowy Ład ma zagwarantować, że dostaną kredyt bez wymaganych 10 czy 20 proc. wkładu.

- Na początku się ucieszyliśmy, wolimy jednak wziąć mniejszy kredyt, niż spłacać później całość. Mamy już 60 tys. odłożone i niedługo zamierzamy iść do banku. Oby tylko znów coś nie pokrzyżowało nam planów – mówi Klaudia.

Koronawirus popsuł młodym plany

Karolina i Marek, 28-latkowie z Rzeszowa, jesienią 2019 roku kupili dwupokojowe mieszkanie w stanie deweloperskim. Kosztowało ich 450 tys. złotych, na szczęście mieli pomoc finansową od rodzin. Kredyt wzięli w wysokości 300 tys. – Gdy byłam mała, rodzice założyli mi lokatę. Uzbierała się całkiem niezła sumka. Marek kilka lat temu dostał spadek po dziadkach. Wyszło łącznie jakieś 200 tys. złotych. Obliczyliśmy, że na urządzenie kuchni, łazienki i salonu wydamy około 50 tys. – opowiada Karolina.

Gdy brali kredyt, był wrzesień 2019 r. Wtedy nic nie zapowiadało kłopotów na horyzoncie, o koronawirusie świat jeszcze nie słyszał. Para była spokojna, jeśli chodzi o finanse – on ma własną firmę wykończeniową, ona pracuje w korporacji w dziale kadr i płac. Marek maksymalnie wyciąga do 4 tys. zł na rękę. Jego dziewczyna zarabia 3,8 tys. Ale żadne z nich nie miało wielkiego doświadczenia w planowaniu domowego budżetu.

– Zanim zamieszkaliśmy razem, przez 5 lat wynajmowałam pokój. Dzięki temu nauczyłam się planować miesięczne wydatki. Gorzej miał Marek, bo całe życie mieszkał z rodzicami. Dokładał się do rachunków, kupował sobie jedzenie, ale nigdy nie musiał zastanawiać się, co trzeba kupić w danym miesiącu, za co i czy mu wystarczy – mówi Karolina.

Klucze do własnego gniazdka dostali pod koniec marca ubiegłego roku, gdy pandemia koronawirusa szalała. Po odbiór nie mogli pojechać razem, przedstawiciel dewelopera umówił się osobno z każdym z nich. Przez pierwsze tygodnie mieszkali w prawie pustym domu. – Baliśmy się jechać na większe zakupy, bo wiadomo – koronawirus. Z drugiej strony bardzo chcieliśmy już być na swoim, a Karolina zdążyła wcześniej wypowiedzieć umowę najmu – wspomina Marek.

Kłótnie o domowy budżet

Urządzanie domu nie było problemem. Schody zaczęły się dopiero przy planowaniu comiesięcznych wydatków. Markowi spadła liczba zleceń – na początku pandemii wyciągał ledwie 2 tys. zł za miesiąc. W firmie Karoliny ucięli etaty o 20 proc. Na ratę kredytu (1400 zł miesięcznie) wystarczało, gorzej było z planowaniem zakupów.

– Artykuły spożywcze są znacznie droższe niż jeszcze jakieś 4,5 lat temu. W pandemii ceny dodatkowo skoczyły w górę. Na jedzenie i produkty typu chemia, kosmetyki szła połowa naszych zarobków. A do tego trzeba jeszcze doliczyć ratę kredytu i rachunki. Do tego wciąż brakowało nam paru ważnych elementów wyposażenia domu – opowiada Karolina.

Wcześniej planowali, że jednym z pierwszych zakupów do nowego mieszkania będzie duży telewizor. Po kilku ostrych debatach zrezygnowali. Wiosną i latem, gdy pandemia nabierała tempa, zamiast oglądać wieczorami Netflixa, chodzili na spacery albo grali w planszówki.

– Nie powiem, było ciężko. Zamieszkaliśmy razem w najtrudniejszym możliwym czasie. Przeszliśmy przez kilka kłótni – wyrzucałem dziewczynie, że jest zbyt rozrzutna, bo np. kupowała za dużo jedzenia na zapas i później część szła do kosza. W końcu ustaliliśmy, że będziemy co miesiąc spisywać wydatki, pilnować tej listy i w miarę możliwości odłożyć kilkaset złotych na czarną godzinę. Żeby nas już żaden wirus nie zaskoczył – mówi Marek.

Nauczyli się oszczędzać

Ania (28 lat) i Piotrek (31 lat) od półtora roku budują dom. Przyznają, że jest ciężko. – Mieliśmy trochę oszczędności, ale urządzenie domu kosztowało nas więcej, niż zakładaliśmy. Nikt się nie spodziewał kryzysu i szybkiego pogorszenia sytuacji. Spora część młodych osób nie łapie się na żadne ulgi ani programy pomocowe oferowane przez rząd, podatki rosną, koszty uzyskania przychodu są coraz większe, pracodawcy szukają oszczędności, a ceny idą w górę. Mimo zapewnień rządu młodym wcale nie żyje się lepiej – uważają oboje.

Gdy wybuchła pandemia, myśleli o tym, by zawiesić ratę kredytową. Ale to jednak się nie opłaca, bo rosną wtedy odsetki. - Któregoś dnia usiedliśmy przy stole i zrobiliśmy listę wydatków koniecznych. Na liście znalazły się żywność, lekarstwa, opłaty - rat kredytu w wysokości 1800 zł, ubezpieczenia, czynsz. Wyszło nam, że połowę naszych zarobków pochłaniają rachunki i kredyt, druga połowa idzie na jedzenie i wydatki typu środki chemiczne, kosmetyki. Zostaje około 800 zł "poduchy finansowej". Staramy się tyle odkładać – wylicza Ania.

Ona na czas pandemii zrezygnowała z kupowania nowych ubrań. Piotr z kolei miał w planach kupno nowego komputera. Zrezygnował. - Na wyjściach i jedzeniu na mieście zaoszczędziliśmy oboje. Dzięki temu po roku oszczędzania jesteśmy w stanie urządzić taras – mówią. I odkładają dalej, teraz na "czarną godzinę". - W razie, gdyby któreś z nas straciło pracę. Pandemia nauczyła nas, że niczego nie można być pewnym i warto żyć trochę skromniej, za to być przygotowanym na trudne czasy - tłumaczy Piotr.

To nie jest dobry kraj dla oszczędzających

Dominik Łazarz, ekonomista z Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie tak ocenia obecne czasy: - Polska dziś nie jest dobrym krajem dla oszczędzających. Inflacja już od dawna jest zdecydowanie wyższa niż stopy procentowe, które ustala Rada Polityki Pieniężnej przy NBP. Jest to sytuacja chyba bez precedensu w polskiej gospodarce rynkowej. Powoduje to, że nawet jak mamy na koncie odłożone środki, to niestety z miesiąca na miesiąc tracimy względem poziomu inflacji – uważa ekonomista.

- Z drugiej strony jeszcze nigdy nie mieliśmy tak niskich stóp procentowych, co powoduje, że jest "tani pieniądz", co przekłada się na niższe raty np. kredytów hipotecznych. Jednak uważam, że utrzymywanie takiego stanu dużego odchylenia stóp procentowych od poziomu inflacji nie da się utrzymać długo, bo po prostu powoduje to wszechobecne wzrosty cen, a te już dziś są najwyższe w całej Unii – ocenia.

A czy warto czekać na Nowy Ład? - Osoby młode, które planują kupić mieszkanie, muszą mieć wkład własny. Z reguły banki żądają 10- 20 proc., co przekłada się na to, że na starcie musimy mieć kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ale moim zdaniem, jeżeli założenia Nowego Ładu co do dopłaty wkładu własnego zostaną zrealizowane, to niestety wpłynie to na wzrost cen mieszkań – mimo tego, że już dziś ich cena jest dość wysoka – kwituje ekonomista.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (161)