Mówi, jak mądrze się rozwieść. Paulina Smaszcz sama przez to przeszła
Paulina Smaszcz mówi o sobie kobieta petarda. Jest silna i niezależna. W rozmowie z nami wyznała, jakie były najtrudniejsze momenty w jej życiu, jak udało się jej przejść przez rozwód z podniesioną głową i dlaczego nie wierzy w damską solidarność, choć to właśnie kobiety pomogły jej, gdy była na zakręcie.
13.05.2021 16:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Justyna Piąsta, WP Kobieta: Ostatnio dużo mówi się o kobiecej solidarności w różnych kontekstach – społecznych, politycznych. Wierzy pani w kobiecą solidarność, czy to jednak mit?
Paulina Smaszcz: Coraz więcej się o niej mówi, natomiast ona nadal nie istnieje. Mogę to stwierdzić na swoim przykładzie. Działam dla kobiet, uwielbiam je, pomagam im, daję dużo wsparcia, energii, jestem motorem do zmieniania ich życia na lepsze. A od kogo dostaję największy hejt? Od kobiet. Mężczyźni też potrafią dopiec, ale tacy nas przecież nie powinni obchodzić, nie warto im poświęcać uwagi. Mnie interesują tylko inteligentni mężczyźni z ciekawą osobowością, poczuciem humoru i takich też znam. Tak samo jest z kobietami. Otaczam się cudownymi kobietami, które mnie budują. I choć ta solidarność w ogólnym, szerokim ujęciu, moim zdaniem nie istnieje, to ważne, by wokół siebie mieć kobiety, z którymi będziemy solidarne. Kreujmy naszą rzeczywistość tak, by nie być z byle kim, byle jak, byle po co i byle gdzie.
A w którym momencie życia poczuła pani największe wsparcie właśnie od innych kobiet?
To było wtedy, kiedy zachorowałam. Przyznaję szczerzę, to był moment kryzysowy. Nagle przekonałam się, że choć tylu ludzi było zawsze wokół mnie, to wtedy tak naprawdę zostały ze mną tylko cztery przyjaciółki. Trwały przy mnie 24 godziny na dobę. Zajmowały się mną, spały w moim domu, bo ja nie byłam w stanie chodzić, funkcjonować. One mi gotowały, dzięki nim miałam co jeść, miałam lekarstwa, poddałam się rehabilitacji. Dzięki nim nauczyłam się prosić o pomoc. Kobiety mają z tym problem. Wydaje nam się, że poproszenie o pomoc, to okazanie słabości. A ja uważam, że w dzisiejszych czasach to jest odwaga. Pokazanie, że jestem słaba, nie mam pieniędzy, nie mam za co żyć, upadłam, jestem chora, potrzebuję pomocy, to jest nic innego jak akt odwagi.
W badaniu przeprowadzonym dla WP Kobieta 13 proc. respondentek zadeklarowało, że nie podejmują pracy zarobkowej, gdyż nie czują takiej potrzeby, bo ich mąż lub partner dobrze zarabia. Co pani o tym myśli?
Jestem przerażona tymi wynikami badań. My, kobiety, nie możemy doprowadzić do sytuacji by np. po rozstaniu z partnerem, który nas utrzymywał, nagle zostać z niczym. A znam wiele takich kobiet, które, niestety, nagle zakończyły związek, mają już 50 lat i orientują się, że wszystko straciły. Ja zawsze byłam aktywna zawodowo, bo chciałam wspierać partnera. My z Maćkiem na samym początku nie mieliśmy nic. Byliśmy z biednych rodzin, musieliśmy o wszystko walczyć sami. Nikt nam nic nie dał, wspólnie dochodziliśmy do sukcesu. Z drugiej strony pracując i zarabiając na siebie, byliśmy na równi w relacji, jak i w rozmowach o biznesie, świecie, polityce, życiu. Ja nigdy nie zostałam w tyle, nie siedziałam w domu. Żyjemy w kraju patriarchatu, polityka obecnego rządu i Kościoła chce nas wtłoczyć w te "tradycyjne role" kobiet w domu. Zaczęli od aborcji i w przyszłości mogą pójść o wiele dalej. Dlatego tak ważna dla nas powinna być niezależność finansowa i samostanowienie o sobie, a nie poleganie na innych.
W webinarze, który poprowadziła pani dla naszego portalu, powiedziała pani, że kobiety petardy wiedzą, jak się mądrze rozwieść, by nie ucierpiały na tym dzieci. Sama pani to przeżyła i wyszła z rozwodu obronną ręką, a synowie mają świetny kontakt zarówno z panią, jak i z ojcem.
To my powołaliśmy nasze dzieci do życia, więc to jest nasza odpowiedzialność. Nikt nas, kobiet nie zmusza do ślubu z danym mężczyzną. Same ich wybieramy na mężów i ojców naszych dzieci. Gdy coś nie wychodzi, to my musimy ponieść tego konsekwencje. Dzieci nie są niczemu winne. Niezależnie od tego, jaka jest matka i ojciec, dzieci zawsze będą kochać tak samo zarówno jednego, jak i drugiego rodzica. Granie dziećmi w rozwodach, w walce o pieniądze jest okropne. Bo w tej przepychance nie cierpi ta druga połówka, tylko cierpią dzieci. Jestem wykładowcą akademickim i mam kontakt ze studentami. Spotykam wielu smutnych, zagubionych, poniżonych młodych ludzi, którzy przecież na początku swojego życia powinni mieć taką bazę wsparcia, wartości, wejść w świat z petardą, a jest zupełnie odwrotnie. Wielu z nich jest zniszczonych przez rodziców.
Wiele kobiet często nie decyduje się na rozwód właśnie ze względu na dzieci.
Kiedy dzieci zostają z matką, to na niej spoczywa ogromna odpowiedzialność. Musi być silna, wierzyć w siebie i być przekonana, że w każdej sytuacji sobie poradzi. Być świadomą swojej wielkiej wartości. Jeżeli tkwi w relacji, która jej nie odpowiada, to życzyłabym sobie, by miała na tyle odwagi, by powiedzieć "basta!". Ja nie chcę tak żyć. Ja chcę żyć godnie. Wtedy dzieci widzą taką silną matkę i biorą z niej przykład. A jeśli całe dzieciństwo obserwują sfrustrowaną mamę w nieszczęśliwym związku, która jest niespełniona, ma depresję, to nie łudźmy się, że dzieci będą szczęśliwe.
Mam wrażenie, że po rozwodzie nabrała pani wiatru w żagle, zaczęła nowy etap. Postawiła pani na rozwój osobisty, wydała książkę. Mnóstwo ostatnio się dzieje w pani życiu.
Bo nie ma już żadnego hamulca.
A mimo to wiele kobiet po rozwodzie gaśnie.
Bo one nie wypracowały sobie swojego kawałka nieba. Nie mają samoświadomości, nie wiedzą, czego chcą, co potrafią. Jeśli coś się kończy i wychodzimy ze strefy komfortu, to trzeba zmienić priorytety i postawić na siebie. Zawalczyć o swoją przyszłość. Kobiety, które gasną, mentalnie są jeszcze na tym poprzednim etapie życia, nie uporały się z tym, co już się skończyło.
Jaka jest kobieta petarda? Zawsze silna i niezależna, czy może pozwala sobie na chwile słabości?
Kobieta petarda jest samoświadoma. Wie, jakie ma kompetencje. Zna swoje dobre i mocne strony, ale też zna swoje słabości, akceptuje je. Wybacza sobie błędy. Lubi kobiety. Dba o zdrowie, robi badania profilaktyczne. Dba też o swoje samopoczucie, które jest niezwykle ważne, bo jak ona upada, to upada z nią cała rodzina. Taka kobieta umie stawiać granice, by nie była wykorzystywana, deprecjonowana w pracy i w życiu. Ale oprócz tego też płacze, smuci się, ma prawo upaść, poleżeć, odpocząć, a potem wstaje i idzie dalej.
A pani kiedy ostatni raz płakała?
Kilka dni temu.
Ze szczęścia czy smutku?
Na przestrzeni ostatnich kilku lat płaczę raczej ze smutku. Przez różne sytuacje życiowe. Przez rozczarowania albo gdy umierał ktoś z moich bliskich. Pozwalam sobie na chwile słabości i w ogóle się tego nie wstydzę.
Życiowe porażki lub upadki sprawiały, że od razu wyciągała pani lekcje i stawała się silniejsza? Czy musiała pani długo je przepracowywać?
Utrata ciąży bliźniaczej, moja choroba, śmierć taty, teścia, mojej najlepszej przyjaciółki z dzieciństwa to są kwestie, które wciąż są we mnie, rezonują. To niezamknięte rozdziały w moim życiu. Wciąż mam numery telefonów moich zmarłych bliskich, nie umiem ich wykasować. To były chwile, które mnie złamały, ale po każdej z nich wyszłam może nie tyle co mocniejsza, co na pewno ostrożniejsza. I bardziej świadoma tego, jaka jestem. To były cenne lekcje. Dzięki nim nauczyłam się, że wszystkie złe chwile, porażki, błędy i potknięcia to szczeble w drabinie prowadzącej do sukcesu.