Jedwabne koszule i luksusowe buty kupuje w lumpeksach. Płaci grosze
Aktorka Marta Malikowska prowadzi na Instagramie profil Szmatka Polka, na którym pokazuje, że w second handach można kupić modne, markowe ubrania dosłownie za kilka złotych. W rozmowie z WP Kobieta opowiedziała, co najdziwniejszego udało się jej kupić w lumpeksie, ile płaci za ubrania i gdzie można znaleźć rzeczy od projektantów.
06.05.2021 16:54
Justyna Piąsta, WP Kobieta: Od zawsze miałaś pasję do kupowania ubrań z drugiej ręki, czy to przyszło z czasem?
Marta Malikowska: Mogę powiedzieć, że chyba wyssałam to z mlekiem matki. Bardzo dbała o ubrania i to ona nauczyła mnie, że rzeczy trzeba szanować. Wychowałam się na wsi w latach 90. Wiadomo, wtedy ciężko było kupić fajne ubrania. Moja babcia pracowała wówczas w Stanach Zjednoczonych, mój tato przez pewien czas też, więc wysyłali nam paczki z ciuchami, których nie było tutaj. Nawet do dziś mam bardzo dużo rzeczy z tamtego okresu. Są świetnej jakości i wciąż mi służą. Jako mała dziewczynka miałam więc modne ciuchy z Ameryki, nikt inny takich nie miał. Pamiętam też, że moja ciocia miała szmateks i uwielbiałam tam chodzić. Czułam taką potrzebę przebierania się, bawienia się modą. Nie mam żadnego problemu, żeby nosić po kimś ubrania, nie czuję obciachu, wręcz przeciwnie, gdy znajdę coś unikatowego, to jestem bardzo zadowolona.
Dlatego założyłaś profil Szmatka Polka, żeby pokazywać innym, że w lumpeksie można ubrać się modnie za grosze?
Najpierw wymyśliłam hasło "szmatka Polka". Jestem matką, jestem Polką, ale zestawienie słów "matka Polka" straciło obecnie na wartości. Kojarzy się z tym, że taka kobieta musi się poświęcić, coś ofiarować. Dlatego ja postanowiła trochę się tym zabawić. Jestem "szmatką Polką", bo lubię szmaty. Poza tym na kobiety czasami mówi się pejoratywnie "ta szmata", chciałam to odczarować. Potem powstał profil, który prowadzę na luzie, bawię się modą i pokazuje innym, że też mogą to robić. Mogą być odważni, kolorowi i oryginalnie się ubierać, kupując odzież z drugiej ręki. Nie wymądrzam się na Instagramie, nie daję nikomu rad, nie mówię, co jest lepsze czy gorsze. Prowadzę profil spontanicznie, jak mam na sobie coś ciekawego, podoba mi coś, co założę, to robię zdjęcie i wrzucam do sieci.
Odwiedzasz głównie warszawskie second handy, czy też te w innych miastach?
W Warszawie lumpeksy w dużej mierze są przebrane, a rzeczy są bardzo drogie. Wystarczy pojechać parę kilometrów od stolicy i można znaleźć prawdziwe perełki. Dużo jeżdżę po kraju i w każdym nowym miejscu wchodzę do second handów. Marzę sobie, żeby kiedyś wydać taki przewodnik po Polsce szlakiem szmateksów. Jak byłam w Paryżu, to też chodziłam tylko do sklepów z rzeczami vintage, a nie do drogich, luksusowych butików. Można tam znaleźć rzeczy od projektantów w niskich cenach, ale tak samo rzeczy Chanel czy Pierre’a Cardina kupi się też w lumpie np. w Hajnówce. Cieszę się, gdy znajduję coś bardzo drogiego, świetnej jakości i płacę za to 5 czy 10 zł. To mi daje takie emocje jak sporty ekstremalne. Jedni wchodzą na wysokie góry, a ja chodzę po lumpeksach i wyszukuję niepowtarzalne rzeczy.
Jaką najbardziej luksusową rzecz udało ci się kupić za grosze?
Mam buty, które kupiłam za 10 zł, a są z takiej małej, niszowej manufaktury z wieloletnią tradycją. Od razu widać, że są naprawdę świetnej jakości i pewnie w sklepie zapłaciłabym za nie kilkaset złotych. Mam też marynarkę z lat 90., którą z powodzeniem mogłyby nosić modelki na pokazach haute couture. No i mam też już całą kolekcję koszul z jedwabiu, kaszmiru, które normalnie kosztują krocie, a ja je mam za kilka złotych.
A co najdziwniejszego, może niespotykanego kupiłaś w lumpeksie?
Mam obraz z jeleniem ze szmateksu. Moja córka kupiła mi pod choinkę szatę, którą noszą kobiety w krajach arabskich, rzadko można natrafić na taką rzecz. Oprócz tego w moim mieszkaniu stoją fotele z lumpeksu, a krzesła mam ze śmietnika.
Chodzisz do second handów w dniu dostawy, kiedy jest najwięcej rzeczy?
Nie, wręcz przeciwnie. Chodzę ostatniego dnia, kiedy jest najtaniej, bo rzeczy, które ja kupuję i mi się podobają, nikt nie chce. Mam jakiś taki dar, że wchodząc do lumpeksu, od razu wiem, do której półki podejść i praktycznie zawsze znajdę coś ciekawego, dobrej jakości, wartościowego.
Byłaś kiedyś świadkiem walki w lumpeksie o tę samą rzecz?
No pewnie, nie raz widziałam, jak kobiety kłóciły się o ten jeden ciuch, który im się spodobał. Miałam też taką sytuację, że jakaś dziewczyna ukradła mi kurtkę z koszyka. Podeszła, wyjęła ją i poszła do kasy. Chwilę później zapytałam kasjerkę, czy widziała tę kurtkę i okazało się, że moment wcześniej dziewczyna za nią zapłaciła i wyszła.
Kupowanie ubrań drugiej ręki jest wciągające?
Był taki czas, że byłam od tego uzależniona. Teraz już nie chodzę do szmateksów tak często jak kiedyś, bo mam dużo ubrań. Uczę się je szanować, doceniać, być wdzięczną, że je mam. Ale gdy byłam 20-latką, miałam inne podejście. Cały czas kupowałam coś nowego, pozbywałam się albo wrzucałam do kontenerów PCK. Potem dowiedziałam się, że one są przepełnione i ubrania nie trafiają do potrzebujących, tylko są sprzedawane. Pamiętam, że kiedyś do takiego kosza wrzuciłam piękny sweter, unikat z Nepalu. Miałam go kilka lat i przestałam go nosić, więc chciałam zrobić coś dobrego i oddać do PCK. Potem zobaczyłam jakąś dziewczynę na ulicy w tym moim swetrze. Wtedy postanowiłam, że muszę coś zmienić, postawić na jakość ubrań, a nie na ich ilość, bo na świecie jest już tyle ubrań w obiegu, że nie trzeba wciąż kupować nowych.
Ludzie na ulicy zwracają na ciebie uwagę? Przykuwasz strojem ich wzrok?
Tak, bo rzadko można spotkać drugą podobnie ubraną osobę. Nosząc ubrania z drugiej ręki, można wyglądać modnie i oryginalnie. Nie tak, jak wszyscy. Swego czasu bywałam często w Berlinie i potwierdziło się to, że jestem fajnie ubrana. Tam ludzie mieszają style, miksują nowe rzeczy ze starymi, są bardzo kolorowi. To mnie ujęło i sprawiło, że odważyłam się, by pokazywać to tutaj w Polsce.
Przed laty kupowanie w second handach kojarzyło się ze wstydem, biedą. Dziś nawet największe fanki mody noszą rzeczy vintage, prawda?
Właśnie tak. Kiedy ja wiele lat temu zaczęłam chodzić do szmateksów, to ludzie się ze mnie śmiali. Teraz to się stało totalnie modne. Już nie trzeba promować rzeczy z drugiej ręki, bo chyba wszyscy chodzą do szmateksów. To żaden wstyd, żaden obciach. Mam nastoletnią córkę i trochę mi zajęło, żeby zmienić jej myślenie na temat ubrań z lumpa. Jestem z niej bardzo dumna, że wreszcie przestała chcieć kupować rzeczy z sieciówki, które po kilku praniach po prostu się rozpadają. Teraz już sama zaczęła chodzić z koleżankami do second handów i znajduje sobie świetne ciuchy. Mam takie wrażenie, że w mniejszych miastach kobiety jeszcze trochę się wstydzą grzebać w lumpeksach, ale chciałabym im powiedzieć, że zupełnie nie ma się czym krępować. Gdy ja wchodzę do takiego sklepu, to jest szał. Rzeczy są wspaniałe, tanie, a do tego mają swoją historię. Czuję radość, gdy kupię coś za grosze, ponoszę, a potem mogę oddać koleżance, żeby i jej posłużyło. Ciuchy mogą nas łączyć i nie powinny być powodem do odczuwania wstydu, gdy są z drugiej ręki.