Mówicie, że niezadowoleni nauczyciele mają szukać pracy gdzie indziej? Już szukają
Nauczyciele ciągle słyszą, że jeśli nie podobają im się obecne warunki, mogą znaleźć pracę gdzie indziej. Ci najmłodsi już szukają. Wcale nie w Biedronce czy Lidlu. Dlaczego? Bo mają świadomość, że czas Siłaczek już się skończył.
19.04.2019 14:28
Po tekście o rozmowach w pokoju nauczycielskim, napisała do nas anonimowo nauczycielka. Podpisała się: "Baba od polaka z poznańskiego technikum". Młoda polonistka pozwoliła, abyśmy w całości opublikowali jej historię.
"Z życia belfra"
"W tym roku kończę 30 lat. Jestem filologiem polskim z 4 specjalnościami w kieszeni, po studiach podyplomowych, długim i ciężkim kursie tutoringu i masie szkoleń wszelakich (pełna wielka teczka dyplomów). To mój szósty rok pracy zawodowej. Najcięższy ze wszystkich".
Słodkie początki
"Pierwszy rok był trochę jak skok w przepaść z lądowaniem w wielkiej bańce mydlanej. Miałam szczęście i pecha. Szczęście, bo udało mi się załapać do pracy w szkole, bo gdzieś nagle ktoś zwolnił etat, pech, bo wylądowałam w szkole z trudną młodzieżą. Klasy terapeutyczne, nierzadko rodziny patologiczne. Byłam psychicznie wycieńczona. Pierwsze trzy miesiące przepłakałam.
Nie przez pracę, ale z żalu na to, że są takie rodziny, takie problemy. Dla mnie, dwudziestokilkuletniej świeżo upieczonej absolwentki, idealistki, to było za dużo. Miałam jeden łysy etat, "na rękę” dostawałam ok. 1700 zł. Nie dorabiałam, mieszkałam z rodzicami, którym co miesiąc dokładałam się do rachunków i zakupów. Myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi".
Grosz do grosza
"To się zmieniło, kiedy po roku ciężkiej pracy zostałam nauczycielem kontraktowym i okazało się, ze mój rozpęd był trochę falstartem, bo czekają mnie prawie dwa lata przerwy w awansie plus dwa lata i dziewięć miesięcy kolejnego awansu. Miał to dla mnie być czas poznawania dogłębniej tajemnic zawodu. Moja pensja stanęła na około 5 lat w miejscu".
Nauczycielka cieszyła się na okres zimowy i początek wiosny, bo wtedy najwięcej koleżanek i kolegów chorowało, a ona brała wszystkie zastępstwa, jakie mogła. Pęd do pracy na szczęście jej został. Jest dość ambitnym człowiekiem, więc poszła na podyplomówkę, robiła kolejne kursy, szukała ciekawych zagadnień edukacyjnych, chciała być jak najlepsza. Za szkolenia niemal zawsze płaciła z własnej kieszeni, za studia też.
Zobacz także
Pewnego dnia zadzwonił telefon. Padła propozycja. Miesiąc później miała drugi etat, popołudniowy, w innej placówce oświatowej. Była szczęśliwa. Nowe wyzwania, nowi ludzie, nowe obowiązki i dodatkowa wypłata. Co z tego, że realizowała ten ekstra etat w dwóch miejscach (razem ze szkołą - trzy placówki), ważne, że miała więcej pieniędzy!
Etos siłaczki
"Na rękę zaczęłam zarabiać ok. 3 tysięcy" - wyjaśnia dalej w liście polonistka. "Miałam się za bogacza. Poczułam, ze odbijam się od dna, do którego było mi blisko, bo jednak słabo motywowała mnie wcześniejsza wypłata.Pracowałam 36 godzin przy tablicy. Plus nadgodziny i zastępstwa. Rozwijałam się, kończyłam podyplomówkę, robiłam nowe kursy. Czas wolny topniał mi w oczach. Zrezygnowałam z kursu językowego i siłowni na rzecz dodatkowych zajęć w szkole. Poświęcałam niemal każdą wolną chwilę pracy.
Czasem spotykałam się ze znajomymi. Wpadłam w wir pracy i nic więcej nie było ważne. Osiągałam małe sukcesy. Jak na młodego nauczyciela, radziłam sobie wyśmienicie. W obu miejscach pracy pojawiły się dodatki motywacyjne, regularne nagrody dyrektora, pełnienie ważnych funkcji, a co za tym idzie, więcej obowiązków i obciążeń".
Deforma
Życie nauczycielki z Poznania zmieniło się, gdy przyszła reforma oświaty. Musiała szukać nowej szkoły, bo nie chciała rezygnować z większych zarobków, a w miejscu, gdzie pracowała likwidowano gimnazjum, co za tym idzie, likwidowano godziny. Udało się wyjątkowo szybko. Nowa praca, nowi znajomi, nowi uczniowie. Zaczęła znów z przytupem i niesamowitą energią. Do czasu. Okazało się, ze szkoła, w której pracowała również przechodzi kryzys w związku z reformą. Transformacja gimnazjum w szkołę podstawową nie była strzałem w dziesiątkę. Przede nią malowała się wizja braku godzin od września. Znów zaktualizowała CV, znów czekała.
Korpo-szkoła
"Trafiłam do kolejnej szkoły. W drugim miejscu pracy zmniejszyłam pensum do 12, godząc się też na pracę w soboty, bo okazało się, że muszę być bardziej dyspozycyjna w nowej placówce. To naprawdę dobra szkoła, z wysokimi wynikami, inteligentną młodzieżą i - co za tym idzie - z wysokimi wymaganiami wobec kadry. Porządek, papiery, dokumentowanie każdego podjętego kroku. Ledwo udźwignęłam psychicznie kolejną zmianę pracy, a musiałam rzucić się w wir nowej dokumentacji, której tu jest więcej niż w poprzednich szkołach, w nową młodzież, obowiązki wychowawcy, których pełnienie w nieznanej szkole wcale nie jest łatwe.
Wypaliłam się. Przyszedł taki dzień, w moim szóstym roku pracy, kiedy rano, szykując się do pracy, usiadłam i rozpłakałam się w głos. To był chyba początek lutego. Nie miałam fizycznie siły się ubrać. Nie miałam siły na nic, poza szlochem" - napisała w liście kobieta.
Teraz...
Dodaje też, że uwielbia dzieciaki. Przyzwyczaiła się do wysokich wymagań nowej szkoły. "Przy tablicy” spędza 39 godzin tygodniowo. Uczy w 6 klasach, w każdej ma ok. 30 uczniów, co daje średnio 180 prac do sprawdzenia.Na własne nieszczęście jej uczniowie piszą dużo i często. Lubi, kiedy to robią, bo mogą pokazać swoje poglądy, wyobraźnię, pomysły. Stara się być dla nich dobrym nauczycielem, mieć dla nich czas, chować ich bóle i tajemnice. "Płaczę z nimi, śmieję się, cierpię i przeżywam ważne chwile. Razem, obok, nie na piedestale. W weekendy i wolne popołudnia poprawiam ich prace, przygotowuję materiały, organizuję potrzebne narzędzia do drugiej pracy, prowadzę dodatkowe warsztaty i staram się trzymać w ryzach ważne wojewódzkie konkursy.
Pracuję codziennie po 10-13 godzin.Kiedy nie pracuję, pozwalając sobie na odpoczynek, mam wyrzuty sumienia. Moja wypłata jest naprawdę dobra. Kiedy ją podliczam, jestem zadowolona. Poświęcenie niemal całego wolnego czasu owocuje w dobrym miesiącu, po pierwszych rządowych podwyżkach niesamowitymi kwotami: ok. 2000 zł z pierwszej placówki, 1300 zł z drugiej i ok. 800 zł za stałe nadgodziny. „Jesteś królową świata” - myślę zabierając się do kolejnych rozprawek. To jednak nieprawda...
Kiedy zamykam drzwi i mogę zrzucić maskę Siłaczki okazuje się, że to wszystko okupione jest bólem i cierpieniem" - dodaje.
Strajkowe różowe okulary…
Strajk udowodnił jej, że może być spokojna i może zadbać o swoje podstawowe potrzeby bez pośpiechu. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo obciąża siebie swoim poświęceniem.
"Strajk sprawił, że wiem, iż bycie nauczycielem to moje powołanie. Piszę te słowa w pustej sali lekcyjnej... Jej widok mnie smuci. Cisza w niej panująca wręcz obezwładnia. Pusta szkoła dusi. Strajk pokazał mi również, że czas Siłaczek się skończył. To nie tylko moje spostrzeżenie, widzą to także moi współpracownicy. Okazuje się, że nie musimy się poświęcać, a w naszych życiach ważni stają się bliscy, nasze prywatne rodziny, a nie te szkolne.
Strajk pcha mnie coraz częściej do refleksji, bardzo gorzkiej, że jeśli w mojej pracy nic się nie zmieni, jeśli szkoły i nasze wypłaty nie przejdą poważnej reformy, to nadejdzie czas kolejnej aktualizacji własnego CV, ale poszukiwana praca już nie będzie związana z tym zawodem. Gorzka to myśl, ale prawdziwa - jeśli nic się nie zmieni, to wielu młodych i doświadczonych nauczycieli odejdzie - pisze na zakończenie listu polonistka.
Uważa, że ten strajk otwiera oczy. Nauczyciele nie muszą się poświęcać, bo ideą nikt nie opłaci kredytu, nie nakarmi rodziny. Uważa, że są inne branże, gdzie świetnie się odnają, bo są nie tylko wykształceni, ale i pracowici, odporni na stres i dobrze pracują w zespole lub jako liderzy. "Już niedługo na biurkach korporacji czy prywatnych form pojawią się nasze aplikacje o pracę. Tylko kto wtedy stanie we wrześniu przy tablicy? Kto powita na rozpoczęciu roku uczniów? Na pewno nie Siłaczki. Ich czas już minął".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl