Na Monikę Lewinsky wydano wyrok. Dlaczego jej historia nie mogłaby się powtórzyć w XXI wieku?
Wszystko wskazuje na to, że nie była jedyna. Tymczasem to właśnie nazwisko Moniki Lewinsky stało się na lata synonimem kobiety rozwiązłej, bezmyślnej, żądnej uwagi i bezwzględnej – wszak próbującej rozbić małżeństwo jednego z najpotężniejszych polityków na świecie. Dziś, po rewolucji #MeToo oraz seansie serialu "Impeachment: American Crime Story" opowiadającym o najgłośniejszym romansie lat 90., wypada na tę postać spojrzeć zupełnie inaczej.
"Ta kobieta", jak lekceważąco nazwał Lewinsky Clinton, zaprzeczając doniesieniom o łączących ich relacjach, do Białego Domu trafiła, gdy miała zaledwie 22 lata. Staż załatwili jej wpływowi rodzice, jednak Monice nie brakowało wykształcenia, wiedzy, zapału i chęci. Objęła stanowisko w dziale prawnym i w tym samym, 1995 roku, rozpoczął się jej romans z prezydentem Billem Clintonem. Wiosną 1996 roku przeniesiono ją do Pentagonu, gdzie otrzymała posadę asystentki rzecznika prasowego Kennetha Bacona.
"Nienawidzę Lindy Tripp"
Spotkania z Clintonem trwały jednak nadal. Podobnie jak prywatne telefony, które Lewinsky otrzymywała od prezydenta. Choć media od początku chciały widzieć w tej relacji wyłącznie jej seksualny charakter, dwudziestodwulatkę i jej starszego o 27 lat kochanka łączyło coś więcej. Często rozmawiali o sprawach całkiem prywatnych: dzieciństwie, dorastaniu, bieżących wydarzeniach. I – co ważne – żadne z nich nie chciało, by prawda o tej zażyłości wyszła na jaw.
Niestety, zakochana Lewinsky, wyczerpana domysłami co do prawdziwych intencji Clintona i oczekiwaniem na możliwość kolejnego spotkania, o romansie powiedziała koleżance z pracy – urzędniczce przeniesionej z Białego Domu do Pentagonu. Starsza o 24 lata od Moniki, rozczarowana degradacją i zmęczona monotonią Linda Tripp, wpadła na pomysł napisania książki. W tym celu skontaktowała się z Lucianne Goldberg – agentką literacką. To właśnie ona, poszukując tematu, który wywoła w kraju prawdziwą sensację, namówiła Tripp, by ta zaczęła nagrywać swoje rozmowy z Lewinsky. Taśmy te stały się, obok słynnej, granatowej sukienki, głównym dowodem w sprawie.
Zanim jednak tak się stało, nagrania trafiły do Kennetha "Kena" Starra, prawnika i członka Sądu Apelacyjnego Stanów Zjednoczonych, z którym Tripp ściśle współpracowała. 16 stycznia 1998 roku, pod pretekstem wspólnego zjedzenia lunchu, umówiła się z Lewinsky w centrum handlowym Pentagon City. Na spotkanie przyszła z agentami FBI, którzy zatrzymali Monicę i przez 11 godzin przesłuchiwali w hotelowym pokoju, roztaczając przed młodą kobietą widmo spędzenia 28 lat w więzieniu.
Paula Jones i głośny proces
Skąd w opowieści o feralnym romansie wątek więzienia? W tym miejscu wrócić trzeba do początku i stwierdzenia, że Lewinsky prawdopodobnie nie była jedyna. W 1994 roku proces o molestowanie seksualne wytoczyła prezydentowi Paula Jones – pracownica rządu stanu Arkansas (chodziło o zdarzenie z 1991 roku, kiedy to Clinton był gubernatorem tego stanu). Podczas postępowania pytanie o intymne kontakty z obecną głową państwa zadano także Lewinsky. Ta natomiast zaprzeczyła, składając tym samym fałszywe zeznania. To zaś było podstawą do, grożącego penalizacją, oskarżenia o złamanie prawa.
Ostatecznie Jones i Clinton zawarli w 1998 roku umowę o wycofanie pozwu. W ramach ugody prezydent zapłacił kobiecie 850 tys. dolarów. Wcześniej jednak, podczas przesłuchań, zaprzeczył jakoby łączyły go stosunki seksualne z Monicą Lewinsky. To natomiast, już po ujawnieniu taśm oraz dowodu w postaci zabrudzonej nasieniem prezydenta sukienki, stało się przyczynkiem do wszczęcia procedur impeachmentu, czyli odwołania z urzędu. Prezydent utrzymał jednak stanowisko, a jego żona Hilary przez cały ten czas (przynajmniej oficjalnie) stała po jego stronie.
Tymczasem 25-letnia wówczas Lewinsky przechodziła przez piekło. Uwięziona w rodzinnym domu, pod którym przez wiele miesięcy koczowali uzbrojeni w kamery i aparaty reporterzy, obserwowała, co dzieje się wokół "Monicagate" lub "zippergate" ("afera rozporkowa" – przyp. red.), bo tak nazywano naczęściej jej romans z Clintonem.
"Zdzira w berecie"
Powiedzieć, że młodej kobiety nie oszczędzano, to właściwie nie powiedzieć nic. Monica błyskawicznie stała się wrogiem publicznym numer jeden, uosobieniem najgorszych cech, kobietą-modliszką, femme fatal pozbawioną kręgosłupa moralnego, a jednocześnie głupim podlotkiem, który nie zasługiwał na pracę w tak bliskim otoczeniu głowy państwa.
O skali nienawiści, z jaką przyszło mierzyć się Lewinsky, świadczyć może plakat, który pokazał w programie "The Tonight Show" Jay Leno – jeden z najpopularniejszych amerykańskich showmanów. Hasło, które się na nim znalazło, nawiązywało do zdjęcia, na którym widać Monicę i Clintona i brzmiało "The slut with the hat" ("zdzira w berecie" – przyp. red.).
Garderoba młodej kobiety natychmiast znalazła się zresztą pod ostrzałem – analizowano każdą jej sukienkę czy marynarkę, debatując nad głębokością dekoltu czy długością rozcięcia, co dziś – w czasach po #MeToo oraz akacjach "alkohol nie bije, a krótka spódniczka nie gwałci" – wydaje się abstrakcją. W latach 90. nie gorszyło jednak nikogo.
Oceniano również wygląd 25-latki. W modzie właśnie zmieniał się kanon – modelki o kobiecych kształtach ustępowały miejsca tym o dziewczęcej, niemal androgenicznej urodzie, triumfy zaczynała święcić Kate Moss. Bez chwili zawahania czy refleksji pisano, że Lewinsky jest nie dość ładna dla prezydenta, bo przecież "pulchna", "z dodatkowymi kilogramami", do czego zresztą nawiązali twórcy kultowej komedii romantycznej "To właśnie miłość", tworząc postać Natalie – dziewczyny premiera. W tym kontekście nie oszczędzano także twórczyni całego zamieszania – Lindy Tripp – którą nazywano "babochłopem", obśmiewając jej rzekomo męskie rysy twarzy i solidną budowę ciała.
Twórcy programów i artykułów prześcigali się również w wynajdywaniu kolejnych "smaczków" z życia Lewinsky, mających potwierdzać, że dziewczyna jest zepsuta do szpiku kości. Królował tu wątek romansu z, podobnie jak Clinton żonatym, Andym Bleilerem – nauczycielem prowadzącym kółko teatralne w liceum, do którego chodziła Monica.
Niestety, swoje trzy grosze dorzucili również eksperci, chętnie wypowiadający się w talk-showach, zdaniem których 25-latka była kompensującą sobie brak akceptacji ze strony rodziny, zakompleksioną bulimiczką. Zdjęcia Lewinsky, oczywiście te najmniej korzystne, były wszędzie, a szczegóły dotyczące relacji z Clintonem przyczyniły się nawet do… wzrostu sprzedaży cygar. Monica zeznała bowiem, że podczas schadzki prezydent włożył jej jedno z nich między nogi.
Niespełnione marzenia
Choć z czasem zainteresowanie Lewinsky zaczęło słabnąć, nigdy nie udało się jej odzyskać dawnego życia, w którym była świetnie wywiązującą się z obowiązków, ambitną dziewczyną. W jednym z późniejszych wywiadów przyznała, że bezskutecznie starała się o ok. 50 różnych stanowisk. Ostatecznie jej nazwisko chciano widzieć tylko w show-biznesie: przez chwilę prowadziła program randkowy, reklamowała też środki na odchudzanie. Z planów o zostaniu psychologiem sądowym musiała zrezygnować. Do tej pory nie udało jej się spełnić także najważniejszego marzenia o byciu żoną i matką.
Mimo wielkiej krzywdy, Lewinsky przez lata broniła prezydenta. Podkreślała, że wszystko odbyło się za obopólną zgodą, a teza o obietnicy pracy w firmie Revlon w zamian za milczenie, forsowana przez przeciwników Clintona, to bzdura. Dopiero po latach, na fali ruchu #MeToo i protestów kobiet, wyznała w "Vanity Fair":
- Teraz już rozumiem, że nadużyto wobec mnie autorytetu, przywileju, władzy. Zostałam kozłem ofiarnym. Zgodziłam się na to? Ale co to właściwie znaczy? Powiedziałam "tak", ale czy naprawdę rozumiałam, na co się zgadzam?
Lewinsky przez lata była pod opieką psychologa, przeszła psychoterapię. Stwierdzono u niej także zespół stresu pourazowego. Dziś jest mówczynią (jej wystąpienie sprzed kilku lat pt. "The price of shame" podczas konferencji TEDex obejrzało co najmniej 16 mln ludzi), działaczką antyprzemocową, a także producentką serialu "Impeachment: American Crime Story". Pytana o pracę przy tej produkcji, powiedziała w rozmowie z "New York Timesem":
- Patrzyłam na moją postać i powtarzałam: błagam, nie uśmiechaj się do prezydenta.
Nie zrezygnowała jednak z trudnych scen, jak chociażby tej, w której pokazuje Clintonowi majtki. – Czułam, że nie powinnam traktować siebie ulgowo – wyjaśniła.
Bill Clinton nigdy nie przeprosił Moniki Lewinsky.