Na "śledziku" puściły im hamulce. "Jak spuszczone ze smyczy"
Świąteczne imprezy firmowe to w wielu miejscach pracy tradycja. Chociaż "śledzik" to dobry moment na integrację, zdarza się, że spotkanie zamienia się w pole walki lub miejsce zdrad.
Renata (imię zmienione), która na co dzień pracuje w branży automotive, w rozmowie z Wirtualną Polską zdradziła, jak wyglądała jej ostatnia wigilia zakładowa.
Kobieta przyznała, że początek- jak zawsze - był bardzo kulturalny: przemawiał kierownik i przedstawiciel działu HR, losowane były też bony wśród pracowników, którzy wyróżnili się wzorową frekwencją. Później podano kolację składającą się z typowo wigilijnych dań. W firmie Renaty pracuje około 200 osób, nie ma więc łamania się opłatkiem, a każdy dział siedzi przy osobnym stole.
Prawdziwa zabawa zaczyna się po kolacji
Dopiero później towarzystwo "rozkręciło się" przy wódce i tańcach. Ludziom zaczęły puszczać hamulce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kobieta zobaczyła więcej, niż by chciała.
- Pracowało u nas dużo młodych osób, około dwudziestoletnich, które upiły się i wymiotowały w łazience i w korytarzu. Zdarzały się też bójki (...). Osoby bez żon i mężów zachowują się jak spuszczone ze smyczy. Zdarzało się całowanie, seks w toalecie albo w aucie przed restauracją. A od poniedziałku wszyscy się obgadują - skwitowała.
Odliczanie kosztów i wylewne przemowy szefów
Marta ma negatywne doświadczenia po pierwszej wigilii w swojej firmie. Pomimo początkowego entuzjazmu związanego z dobrą restauracją, DJ-em, konkursami i przemową zarządu, po imprezie wszyscy usłyszeli niemiłą informację, gdyż szefostwo potrąciło koszty "śledzika" od obiecanej premii, co mocno uszczupliło wypłatę.
Dodatkowo, zamiast tradycyjnych prezentów, pracownicy otrzymywali paczki z żywnością o krótkim terminie ważności.
- Skończyły się premie, zaczęły się prezenty świąteczne w formie paczek. W nich żywność z minimalnym terminem ważności - wędliny, masła, twarogi, śmietany... Może nawet ktoś by z tego skorzystał, gdyby nie fakt, że rozdawano je na dzień-dwa przed świętami. Przecież większość ludzi ma już wtedy porobione zakupy albo i przygotowane potrawy – mówi.
Nietrafione prezenty dla pracowników to jedno. Jeszcze gorzej dzieje się, gdy dochodzi do publicznego linczowania pracowników.
- Koleżance, która wróciła z macierzyńskiego, przy wszystkich wypominano, że przez ten czas jej pracę musieli wykonywać inni, że kosztem naszych pracodawców "przeleżała" w domku i miło spędziła czas. Drugą koleżankę, kiedy powiedziała, że wybiera się na święta w góry, uprzedzono, żeby znowu nie wróciła z brzuchem, bo w poprzednią ciążę zaszła, będąc z mężem na wakacjach – opowiedziała Marta.
Uściski i wylewne przywitania
Niestety, atmosfera firmowych imprez czasem przechodzi granice dobrego smaku. Opowieść o kierowniku, który w trakcie składania życzeń używał zbyt osobistych gestów, pokazuje, że nie zawsze integracja jest pozytywnie postrzegana. Sylwia (imię zmienione), zaniepokojona zachowaniem jednego z kierowników, próbowała zgłosić sprawę szefowej, jednak ta zbagatelizowała sprawę.
- Takie wydarzenie jak wigilia firmowa to okazja do luźniejszej atmosfery. Wiadomo – tłum ludzi, opłatek, życzenia, buziaczki. Wszystkie starałyśmy się unikać Tomka i jego krępującej chęci obłapiania, ale on był w swoim żywiole (...) - zaczęła.
- Zgłosiłyśmy to nawet szefowej, zaproponowałyśmy, że może warto byłoby z nim porozmawiać albo zorganizować szkolenie dla kierowników na temat molestowania i przekraczania granic. Szefowa spytała tylko, w czym jest problem i gdy dziewczyny opowiedziały o różnych sytuacjach, jak zareagowała? "Tomek tak ma, on nie ma nic złego na myśli, jest po prostu wylewny - przyznała gorzko Sylwia.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl