Naila pracuje w turystyce na Zanzibarze. Miejscowi twierdzą, że to nie jest zawód dla kobiety
– Na Zanzibarze głównym produktem jest gościnność. To ją sprzedajemy – mówi Naila. Kiedy wraz ze znajomymi wylądowaliśmy na wyspie, przyjęła nas jak rodzinę. Turyści czasem są jej bliżsi niż lokalna społeczność.
04.02.2020 | aktual.: 04.02.2020 18:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Naila ma 25 lat, jej ojciec jest muzułmaninem pochodzącym z Somalii, matka chrześcijanką z Rwandy. Wychowała się w Dar es Salaam, gdzie jako muzułmańskie dziecko uczęszczała do szkółki koranicznej. Kiedy jej rodzice się rozstali, podjęła decyzję, że przejdzie na religię matki. Od czterech lat pracuje w turystyce na Zanzibarze – wyspie zamieszkiwanej głównie przez muzułmanów.
Poznałyśmy się przez platformę Couchsurfing, pomagającą w znalezieniu osób z całego świata, które oferują u siebie darmowy nocleg. Naila była jedyną kobietą, która odpowiedziała na moją wiadomość. Zaproponowała, że możemy się u niej zatrzymać, dopóki nie znajdziemy innego noclegu na wyspie. Kilka tygodni przed wylotem wymieniałyśmy się zdjęciami. Ja pokazywałam jej, jak wygląda życie w Polsce, ona wysyłała mi zdjęcia z Zanzibaru. Pokazywała mi wiatrak, który kupiła specjalnie na nasz przyjazd, wysyłała zdjęcia domu, w którym mieszka. Mówiła, jak mam się przygotować i śmiała się, kiedy pytałam, czy powinnam brać leki przeciwmalaryczne – "przecież malaria jest jak grypa, każdy lekarz na miejscu wie, jak ją leczyć".
Kiedy wylądowaliśmy, było już ciemno. Naila wraz ze swoim kolegą czekali przy samochodzie. "Karibu Klaudia!" – krzyknęła, a jej twarz rozpromieniła się w ogromnym, szczerym uśmiechu.
Udawała, że jest muzułmanką
Naila studiowała turystykę w Dar es Salaam. Początkowo odbywała praktyki na lądzie, oprowadzając turystów po Tanzanii. Wiedziała jednak, że turystyka na Zanzibarze rządzi się swoimi prawami. Chciała je poznać. Długo zwlekała, zanim przyznała się rodzicom do tego, że chce wyjechać na wyspę. Bała się tego, jak zareagują. Lokalne media wiele mówiły o tym, że Zanzibar nie jest przyjazny dla chrześcijan.
– Najpierw powiedziałam mamie, że zgłosiłam się tam na kilkumiesięczny staż. Była przerażona. Powtarzała tylko, że nie mogę tego zrobić, bo to niebezpieczne – wspomina. Później przyznała się ojcu. Ucieszył się i już zacierał ręce: "No, no! Znajdziesz sobie męża muzułmanina!".
W maju 2016 roku razem z koleżanką wsiadła na prom płynący na wyspę. Zakryła włosy, nakładając na głowę hidżab. Pomyślała, że będzie bezpieczniejsza, jeśli na początku nie przyzna się do swojego wyznania. Nie wiedziała, co czeka ją na wyspie. Była zdana tylko na siebie. Kiedy dopłynęły na miejsce i zobaczyła napis "Karibu Zanzibar" ("Witaj na Zanzibarze"), strach zastąpiły motyle w brzuchu.
– Nie mogłam uwierzyć, że zamieszkam w miejscu, które chwaliło tak wielu turystów – mówi.
Zobacz także: Eman Salama pomaga kobietom na całym świecie. "Jesteśmy takie same. Mamy te same hormony, te same emocje"
Dom dla kobiet
Po dotarciu na miejsce wrzuciliśmy plecaki do bagażnika i wsiedliśmy do samochodu. Towarzyszem Naili był Mohammed. Razem pracowali w jednym z lokalnych biur podróży, odebrali nas prosto po pracy, pozostając jeszcze w firmowych uniformach. Naila wynajmowała pokój w jednej z willi znajdujących się w Mbweni, niewielkiej wiosce w okolicach stolicy Zanzibaru. Willę zamieszkiwały tylko kobiety. Przez całą drogę opowiadała nam o zwyczajach panujących na wyspie. Od razu poczuliśmy, że czuje się za nas odpowiedzialna i że z nikim nie poznamy Zanzibaru tak dobrze, jak z nią.
Kilkupiętrowy, biały budynek zrobił na nas wrażenie. Wewnątrz wyglądał jednak, jakby porzucono go w "surowym stanie". Pokój Naili był niewielki, ale zadbała o to, żeby znalazło się dla nas miejsce. Oddała nam swoje łóżko, a dla siebie przygotowała materac. Włączyła wiatrak, żeby nie doskwierał nam panujący wewnątrz upał. Spędziliśmy u niej pierwsze dwie noce. Okolice naszego pokoju zawsze były puste. Wieczorami kobiety siedziały na zewnątrz, ale nigdy żadna z nich nie starała się nawiązać kontaktu. Jedynie młoda Miriam przychodziła czasem, żeby wypytać o to, jak jest w Europie. Zastanawiałam się, dlaczego kobiety unikają Naili. Okazało się, że powodem jest jej zawód.
Kiedy szukała pracy, proponowali jej małżeństwo
Podczas pierwszych miesięcy stażu w jednym z miejscowych hoteli Naila nie musiała zakrywać twarzy. Właściciel powiedział jej, że to budzi nieufność turystów. Odetchnęła, że nie musi udawać. Nim się zorientowała, minęły trzy miesiące i już wiedziała, że chce tam zostać. Jednak znalezienie stałego zatrudnienia nie było takie łatwe.
– W islamie kobieta powinna zajmować się domem i dziećmi. Mężczyźni nie rozumieli, że sama chcę się utrzymać. Właściciele hoteli mówili: "Nie musisz tego robić, nie musisz szukać pracy. Mogę być twoim chłopakiem, mogę się z tobą ożenić". Kobieta chcąca sama zarabiać, to nie do pomyślenia! Zdarzały się też sytuacje, gdzie stawiano mi ultimatum: albo się ze mną prześpisz, albo nie dostaniesz tej pracy. Wolałam głodować – wyznała.
Po miesiącu chodzenia od biura podróży do biura podróży znalazła zatrudnienie jako pilot wycieczek – dzięki znajomości trzech europejskich języków. Zaproponowano jej 125$ miesięcznie (około 490 zł), całodzienne wyżywienie i transport. Biorąc pod uwagę, że średnie zarobki na wyspie to 50$ (około 200 zł), stawka wydawała się wysoka. Po opłaceniu mieszkania zostawało jej jeszcze 75$ (290 zł) na życie. Była szczęśliwa, chociaż kobiety jej nie rozumiały.
"Dlaczego nie zostaniesz w domu i nie wyjdziesz za mąż? Taka praca to zajęcie dla facetów" – mówiły. – Tłumaczyłam im, że nie po to chodziłam do szkoły i walczyłam o wykształcenie, żeby siedzieć w domu. Wtedy one śmiały się, że to była strata czasu, bo i tak, jak wezmę ślub, to mąż nie pozwoli mi pracować – wspomina.
Szybko przyczepiono jej etykietę "malaya", co w suahili znaczy "dzi..a". Skupione we własnym gronie kobiety na ulicach Stone Town nie patrzyły jej w oczy. – Jeśli któraś zachowuje się inaczej, zaczynają szeptać, zaczynają oceniać – wytłumaczyła. W tym zawodzie nie mogła unikać kontaktu z płcią przeciwną. Nie podobało się to tamtejszemu społeczeństwu. Mówiono, że sypia z "białymi".
– Kiedy miejscowi pytają mnie, gdzie pracuję, i odpowiadam, że w turystyce, patrzą na mnie, jakbym była nikim. Widzą mnie jako prostytutkę. Pracowałam w miejscach, gdzie w biurze było dwudziestu mężczyzn i ja byłam jedyną kobietą. Chcieli, żebym się zakrywała. Nie godziłam się. Wkładałam spodnie i koszulę. Musiałam pogodzić się z dogryzaniem. Z przeróżnymi zaczepkami z podtekstem seksualnym. Molestowali mnie słownie – wspomina.
Jeszcze zanim spotkałyśmy się w rzeczywistości, zapytała mnie, jakie jest moje wyznanie i jaka jest dominująca religia w Polsce. Mówienie na Zanzibarze o swoim wyznaniu jest problematyczne. Naila unikała tego tematu w rozmowach ze znajomymi. Na początku nikt nie pytał, nikt nie był podejrzliwy. Jednak coraz częściej brała wolne niedziele, a w piątki przychodziła do pracy. Kiedy inny świętowali i modlili się, ona oprowadzała grupy. Zorientowano się, że nie jest muzułmanką.
– Wiesz, to skomplikowane. Nie ma tu otwartych konfliktów pomiędzy chrześcijanami i muzułmanami, ale ludzie traktują cię inaczej. Są rzeczy, których ci nie dadzą i są rzeczy, których dla ciebie nie zrobią. Przykładowo, kiedy idę do sklepu i pracująca tam kobieta wie, że jestem chrześcijanką, że pracuję w turystyce, bo noszę inne ubrania i zachowuję się w inny sposób, ignoruje mnie. Czasem patrzy na mnie z góry, czasem odpowiada, że nie ma produktu, który chcę dostać, chociaż widzę go na półce – wzdycha.
Dlatego, kiedy ma wybór, wybiera towarzystwo turystów. Zapraszają ją do swoich państw, uczą swoich języków. Lubi być z nimi, bo wie, że kiedy ją poznają, zrozumieją. Boli ją tylko to, że tak naprawdę nigdy nie będzie traktowana przez nich jak "swoja" i zawsze w grupie znajdzie się ktoś, kto okaże się rasistą. Tak jak wtedy, gdy jedno z dzieci zapytało swoją mamę, czy widziała małpę, a gdy mama zapytała: "Gdzie jest?", odpowiedziało, że tuż przed nią.
Naila miała zamiar się odwrócić i szukać wzrokiem zwierzęcia, kiedy zrozumiała, że mówią o niej. Zdarzały się też sytuacje, że mężczyźni pytali ją: "Ile za noc?" i chociaż na początku miała ochotę dać im w twarz, to nauczyła się po prostu uśmiechać i odpowiadać, że nie zajmuje się prostytucją.
W trakcie naszego pobytu Naila otrzymała ofertę pracy w hotelu założonym przez Polaka. Przyjęła ją i teraz przyznaje, że już coraz więcej potrafi powiedzieć po polsku. Czasem przesyła mi nagrania, na których śpiewa z polskimi turystami "sto lat", gdy któryś z nich ma urodziny. Wzrosły również jej zarobki. Gdy rozmawiamy, zawsze obiecuje mi, że następnym razem to ona odwiedzi mnie w Warszawie. I ani trochę w to nie wątpię, bo Naila zawsze, pomimo przeciwności losu, stawia na swoim.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl