Najsłynniejsza polska agentka II wojny światowej. Brawurowo uciekła Niemcom
Węgrzy, a przynajmniej ich większość, byli Polakom życzliwi, ale naciski Berlina robiły swoje. W Budapeszcie wcale nie było tak bezpiecznie, jak mogłoby się wydawać. Panoszyli się agenci Gestapo, a niektórzy miejscowi, czy to ze strachu, czy dla pieniędzy, gorliwie im służyli. Krystyna i Andrzej, od dawna zagrożeni aresztowaniem, wciąż zmieniali miejsca pobytu. Byli pewni, że od jakiegoś czasu są śledzeni. Niedaleko ich domu od kilku dni stał samochód, zmieniali się tylko siedzący w nim ludzie.
04.11.2022 | aktual.: 05.11.2022 13:20
Noc z 2 na 3 grudnia 1940 roku. Walenie do drzwi. Weszło czterech węgierskich żandarmów. Zrobili rewizję w "dobrym" gestapowskim stylu, wyrzucając wszystko z szaf i szuflad, wypatroszyli wszystkie materace. Kowerskiemu kazali nawet odpiąć sztuczną nogę. Rozkręcili ją śrubokrętem, sprawdzając, czy czegoś w środku nie ukrył. Wraz z Andrzejem została aresztowana Krystyna. Poddano ją ostremu przesłuchaniu. Przez trzy dni i noce nie dano jej zmrużyć oka, urządzono konfrontację z Kowerskim.
Czytaj też: Zabójczo skuteczne agentki wywiadu. Cztery kobiety, które odcisnęły głębokie piętno na biegu dziejów
Pranie mózgu w areszcie
Sama Krystyna tak opisywała swoje uwięzienie:
"Przecież spodziewaliśmy się tego. Na mieście nawet mówiono, że koniec z pobłażliwością naszych bratanków, jeszcze chwila i będą nas wydawać Gestapo. Więc na to walenie w drzwi włożyłam szlafrok, pomogłam Andrzejowi odszukać nogę i wpuściłam nieproszonych gości. Rewizja, a potem zabrali nas na Hortymiklosutca [Horthy Miklós utca]. Jak A. zobaczył, gdzie nas przywieźli, szepnął mi do ucha, że dobra nasza, chłopaki mają na oku to więzienie i już pewnie wiedzą, że tu jesteśmy. A to najważniejsze, żeby nie przepaść jak kamień w wodę. Zaraz nas rozdzielili. Trzymając mnie w pustym pokoju, zaczęli mi robić wodę z mózgu. I to na zmianę.
Węgry to sobie potem odsypiały, a ja nie, przez trzy noce nie dali mi zmrużyć oka. Okazało się, że niemal wszystko o nas wiedzą. I o ewakuacji polskich żołnierzy do Francji, i o szmuglowaniu angielskich jeńców. Wszystko, dosłownie wszystko, znali ze szczegółami każdy nasz krok. Ale potrzebowali jakiegoś potwierdzenia, a mogli je otrzymać tylko od nas. Blefowali zresztą, że A. już się przyznał i podpisał zeznania. »Tak? To pokażcie…«. Nie mieli czego pokazywać, więc kazali mi w kółko powtarzać to samo".
Pani osobiście grozi kara do 10 lat więzienia…
"Co robiłam w Budapeszcie od przyjazdu tutaj w zeszłym roku? Jako że jestem dziennikarką, więc pisałam do pism angielskich. »Tak? I reportaże z Polski też pani pisała, na gorąco?«. Ja wypieram się w żywe oczy. A on, ten przesłuchujący, jeszcze młokos, pokazuje mi na to fałszywą kenkartę z moim zdjęciem na nazwisko Andrzejewska, którą niemieccy żandarmi odebrali mi wtedy na dworcu, jak przeszmuglowywaliśmy się z W. L. przez granicę. Zaczęłam się wykręcać, że zdjęcie tylko podobne, a dziewczyna dużo ode mnie ładniejsza. »Czy nie tak?« – I śmieję się do tego oficerka, którego mogłabym wciągnąć dziurką od nosa, jakbym tylko chciała.
On zaprzecza: że wcale nie ładniejsza, tylko ja jestem wymizerowana, takie chodzenie po górach to duży wysiłek… I do tego doszło, że to on zaczął się przede mną tłumaczyć. Że jakby od niego zależało, nigdy by mnie nie wydał Niemcom, ale niestety niewiele od niego zależy, to sprawa przełożonych. »A ci już się spiknęli ze Szwabami na amen?« – pytam surowo. »No… – mówi – nadużywacie naszej gościnności, sprawiacie nam kłopoty. Pani osobiście grozi kara do 10 lat więzienia…«.
Myślał, że mnie tym przestraszy, a ja ciągle się śmieję. I cały czas obserwuję go uważnie, czy już jest dostatecznie zmiękczony, żeby jakąś scenkę przed nim odegrać".
Zakrwawiona chusteczka
"Przed tym drugim nie miałam po co się wysilać, bo był gbur i cham. Ale ten chłoptyś… Zaczęłam zanosić się kaszlem, mając nadzieję, że coś z tych swoich płucek wykrzesam, ale niestety, były dobrze zaleczone. No to ugryzłam się w język i podsuwam mu pod oczy zakrwawioną chustkę.
Od razu się zerwał, kazał wezwać doktora. Ten prześwietlił mi płuca i takie znalazł zmiany, iż uznał, że grozi mi poważny krwotok, a kto wie, czy nie szybki zgon. Przeleżałam w szpitalu cały dzień i noc, a nazajutrz rano pochylili się nad moim łóżkiem obaj: doktor oraz przesłuchujący mnie oficerek i oznajmili, że nie pójdę do więzienia. Wrócę do domu i będę się leczyć… pod nadzorem policji. A. zwolnią, żeby się mną opiekował, ale dwa razy dziennie ma się u nich meldować. Mnie nie wolno wychodzić z domu. Do dziś nie wiem, co ten konował zrobił z moim zdjęciem rentgenowskim, podretuszował je odpowiednio czy zamienił na inne?".
Okazało się, że życzliwy węgierski lekarz przedstawił Gestapo raport, z którego wynikało, że jego zdaniem zarówno osadzenie Krystyny w więzieniu, jak i próba przetransportowania jej przez granicę zakończy się podobnie – chora w krótkim czasie zejdzie z tego świata. Wypuszczeni na wolność Krystyna i Andrzej postanowili jak najszybciej opuścić Węgry, gdzie grunt dosłownie palił im się pod nogami. Wcześniej jeszcze Andrzej otrzymał od brytyjskiej ambasady paszport na nazwisko Andrew Kennedy, a Krystyna komplet fałszywych dokumentów.
Autorzy: Teresa Kowalik i Przemysław Słowiński