Natallia Radzina: Jako więzień polityczny byłam skazana sama na siebie
Natallia Radzina jest niezależną, białoruską dziennikarką. Od 20 lat redaktorką naczelną portalu Karta'97, który zapewnia Białorusinom dostęp do rzetelnych i prawdziwych informacji. Wielokrotnie prześladowana, zastraszana i bita, jako więzień polityczny spędziła w białoruskim areszcie dwa miesiące. Tuż po tym zdecydowała się na ucieczkę z kraju. Od 10 lat mieszka i pracuje w Warszawie. Nie ma wątpliwości, że kluczowa dla wolności Białorusinów jest wygrana Ukrainy.
31.10.2022 06:56
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Pamięta pani pierwsze aresztowanie w 2010 roku?
Natallia Radzina, białoruska dziennikarka, redaktorka naczelna portalu Karta'97: Oczywiście, takich rzeczy się nie zapomina. To zostaje na całe życie.
Gdzie pani wtedy była?
W redakcji Karty'97. Pobiegłam do niej prosto z protestów. Byłam mocno pobita, bardzo źle się czułam. Ale wiedziałam, że muszę działać i informować ludzi, co się dzieje w Mińsku. Do redakcji dzwoniło mnóstwo osób. Zadzwoniła też moja mama. Powiedziała, że milicja mnie szuka. A ja cały czas pisałam. Nie myślałam nawet o ucieczce. O trzeciej w nocy funkcjonariusze KGB (Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Republiki Białorusi - przyp. red.) włamali się do naszego biura i wtedy aresztowali mnie po raz pierwszy, razem z innymi dziennikarzami.
To prawda, że została pani uderzona w twarz przez jednego z nich?
To się zdarzyło wcześniej, w marcu 2010 roku. Pół roku przed wyborami. Białoruskie władze próbowały zniszczyć redakcję. Funkcjonariusze KGB weszli do naszego biura bez żadnego pozwolenia i uderzyli mnie w twarz.
Bała się pani?
W tamtym momencie nie, ale potem mnie to prześladowało. Kiedy to się wydarzyło, stałam obok drzwi. Otwierałam je kluczem. A oni zbiegali schodami z góry. Byli w czarnych maskach, więc nie widziałam ich twarzy. Potem za każdym razem, gdy otwierałam te drzwi, patrzyłam na schody. Bałam się, że znów ich zobaczę. W Mińsku byłam stale obserwowana, dlatego też do dziś nie lubię, kiedy ktokolwiek za mną idzie. Czuję się wtedy, jakbym była śledzona.
A kolejne aresztowanie w nocy z 19 na 20 grudnia 2010 roku po wyborach prezydenckich, kiedy oskarżono panią o "zorganizowanie zamieszek masowych"?
Aresztowano mnie wtedy na dwa miesiące.
Co pani wtedy czuła?
Pierwsza reakcja to szok. Nie mogłam zrozumieć, jak ktoś może mnie trzymać zamkniętą w celi. Ale szybko zdałam sobie sprawę, że moje ciało i życie nie należą już do mnie. Że należą do ludzi, którzy mogą mi zrobić, co tylko zechcą. Że w każdym momencie może być tylko gorzej.
Jak było w tym areszcie? Jak pani to przeżyła?
Kiedy weszłam do celi, pierwsze, co zrobiono, to zabrano stamtąd regulamin. To była wiadomość dla mnie - że mogą zrobić ze mną wszystko. Wiedziałam, w jakiej jestem sytuacji.
W ciągu dnia mogłam mieć nawet do czterech przesłuchań. Groźby pojawiały się zarówno ze strony strażników, jak i naczelnika więzienia. Nie miałam prawa do kontaktu z adwokatem. Nie miałam też dostępu do pomocy medycznej. Jako więzień polityczny byłam skazana sama na siebie.
Traktowano panią gorzej niż "zwykłych" więźniów?
Kiedy przywieziono mnie do więzienia, byłam tak pobita, że zadzwoniono po pomoc medyczną. Ale naczelnik, gdy tylko się o tym dowiedział, od razu to odwołał.
W więzieniu spałam na deskach na podłodze. Było strasznie zimno, non stop chorowałam. Prysznic przysługiwał mi raz na tydzień, pod zimną wodą. W celi nie miałam toalety, a do wspólnej mogłam wychodzić raz na 4-6 godzin. Przestałam przez to pić wodę i wtedy pojawiły się u mnie duże problemy zdrowotne. Czułam taki ból, że nie mogłam nawet siedzieć.
A strażnicy? Jak oni się zachowywali?
Razem ze mną w więzieniu byli sami więźniowi polityczni. I wtedy też zmieniono całą ochronę. Wszyscy byli w czarnych maskach. Nie wiadomo skąd pochodzili, z jakiego wydziału, jakiej jednostki. Nie było możliwości, żeby rozpoznać, kto to jest. Chodzili z paralizatorami i pałami, których używali głównie przeciwko mężczyznom. To ich najczęściej bili.
Zobacz także: Białorusini nie chcą umierać za Łukaszenkę i Putina. Nie chcą też walczyć przeciwko Ukrainie
Z więzienia wyszła pani po dwóch miesiącach. Jak doszło do pani wypuszczenia?
To nie było wypuszczenie "swobodne". Musiałam podpisać zobowiązanie, że nie wyjadę z kraju, ponieważ wystawiono już wtedy akt oskarżenia do prokuratury za organizację i udział w protestach. Groziło mi do 15 lat więzienia. Warunek był taki, że miałam wyjechać z Mińska do rodzinnego Kobrynia. I tak też zrobiłam.
Ile spędziła pani w Kobryniu?
Dwa miesiące, bo wiedziałam, że nie mogę dłużej czekać. Cały czas czułam presję ze strony milicji i KGB. Wiedziałam, że albo pójdę do więzienia, albo będą kontrolować moją pracę jako niezależnej dziennikarki. A nie wyobrażałam sobie być dziennikarką, która będzie trzymana na krótkim łańcuchu. Zdecydowałam się na ucieczkę z kraju. To było bardzo niebezpieczne, bo od razu znalazłam się na liście osób poszukiwanych. Moich najbliższych przeszukiwano i wzywano na przesłuchiwania do KGB. Ale nie miałam wyboru. Inaczej nie mogłabym kontynuować mojej pracy.
Wtedy wyjechała pani do Moskwy?
Tak. Bardzo chciałam wyjechać od razu do Polski, ale funkcjonariusze KGB zabrali mi paszport. Granica z Rosją była jedną, która nie była sprawdzana. Oczywiście, kontrole się zdarzały, ale bardzo rzadko. Liczyłam na szczęście.
Jak udało się pani uciec?
Skorzystałam z tego, że wezwano mnie na przesłuchanie do Mińska. Wsiadłam w pociąg nocny. Na stacji w Mińsku czekało już na mnie auto. Przywieziono mnie do miasta i spędziłam w ukryciu sześć dni. Na stronie internetowej Karty'97 napisano, że wyjechałam już z Białorusi, ale ja jeszcze w niej byłam. Po sześciu dniach podjęliśmy próbę przedostania się do Rosji. Przefarbowałam włosy na rudo, żeby nie mogli mnie tak szybko rozpoznać. Całą podróż leżałam na podłodze w aucie. Leżałam i się modliłam. Udało nam się bez problemu.
W Moskwie też się pani ukrywała?
Przez cztery miesiące. Nie mogłam wyjść na ulicę, bo szybko by mnie deportowano na Białoruś. Dzięki rosyjskiej obrończyni praw człowieka, Swietłanie Ganuszkiej, ONZ przyznało mi azyl. Przygotowano dokumenty na mój wyjazd, ale po drodze pojawiło się wiele komplikacji. Swietłana na sam koniec zwracała się z prośbą do rosyjskich władz, żeby mnie wypuszczono. Prezydentem Rosji był wówczas Dmitrij Miedwiediew, więc Rosja miała z zachodem lepsze relacje niż dziś. A Rosjanie nie chcieli wywoływać konfliktu przez jedną, niezależną dziennikarkę z Białorusi.
Ktoś wiedział, co się z panią dzieje?
Nikt. Nawet moi rodzice nie wiedzieli, bo było zbyt niebezpieczne.
Gdzie pani później trafiła?
Najpierw do Holandii. To był pierwszy kraj, który mnie przyjął dzięki ONZ. Ale nie byłam tam długo, ponieważ bardzo chciałam być jak najbliżej Białorusi. Dlatego też wyjechałam na Litwę. Tam przyjechała też część pracowników Karty'97 i powoli zaczęliśmy odbudowywać pracę portalu. W 2012 roku wyjechaliśmy do Polski. Od 10 lat mieszkamy w Warszawie.
Dziennikarstwo jest dla pani swego rodzaju misją?
Moją misją jest wyzwolenie Białorusi, a dziennikarstwo jest tylko instrumentem do tego. Dziennikarką jestem już od 25 lat. Czuję i wiem, że jestem potrzebna. Teraz i w przyszłości. W ten sposób mogę przyczynić się do budowania nowej, niezależnej Białorusi.
Ile osób pracuje teraz w Karcie'97?
Ok. 40 osób. Część w Polsce, w Warszawie. Część na Litwie, część na Łotwie. Kilka w Gruzji.
A na Białorusi? Ktoś pracuje stamtąd?
Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, bo ta informacja bardzo interesuje pracowników KGB.
Często ma pani momenty, w których tęskni za Białorusią?
Zawsze tęsknię. Mimo tego, że już tyle lat mieszkam w Polsce. Ale największy ból czułam w pierwszych latach emigracji. Wiele osób próbowało mnie wtedy pocieszać, uspokajać. Słyszałam, że muszę to jakoś przetrwać. Po 10 latach jest już znacznie lepiej, bo czuję się tu naprawdę bezpiecznie. Ale wiem, że wrócę na Białoruś. Nie wyobrażam sobie życia bez mojej ojczyzny. To mój dom, mój azyl. Czeka mnie tam sporo pracy do wykonania.
Kiedy pani zdaniem Białoruś będzie miała szansę stać się niezależna, demokratyczna? Kiedy Aleksander Łukaszenka przestanie sprawować władzę?
Wszystko zmieni i już zmienia wojna. To, że Łukaszenka dołączył do Władimira Putina w wojnie przeciwko Ukrainie, jest dla niego aktem samobójczym. Jestem pewna, że w rezultacie tej wojny Białoruś zostanie wyzwolona. Nasz los zależy teraz od zwycięstwa Ukrainy. Dlatego też staramy się pomagać i robić wszystko, żeby Ukraina zwyciężyła. Tysiące białoruskich ochotników walczy w szeregach ukraińskiego wojska. A oni mówią wprost: ich celem jest wyzwolenie Białorusi poprzez pomoc Ukrainie.
Myśli pani, że to stanie się w bliskiej przyszłości?
Osobiście nie podobają mi się zdania, że reżim Łukaszenki zostanie zrujnowany wtedy, kiedy reżim Putina. Myślę, że Łukaszenka może odejść od władzy wcześniej niż Putin. Wyzwolenie Białorusi może być dla Putina potężnym ciosem. Ale to wszystko może stać się jedynie poprzez wojnę. Pokojowe protesty na Białorusi nie są teraz możliwe. Ale Białorusini, którzy walczą w Ukrainie, dzielnie pokazują, że mogą walczyć także o Białoruś z bronią w rękach.
Gdyby stanęła pani dziś twarzą w twarz z Łukaszenką i mogła mu coś powiedzieć, jakie słowa by to były?
To ciężkie pytanie. Kiedy z kimś rozmawiamy, robimy to zazwyczaj dlatego, bo widzimy w tym cel. A Łukaszenka nie chce nikogo słuchać. On stracił adekwatność i związek z rzeczywistością. Nie wyobraża sobie życia bez władzy. Rozmowa z nim byłaby jak rozmowa z Hitlerem. Tutaj nie byłoby wariantów. Albo do więzienia, albo do kliniki psychiatrycznej.
Kogo widziałaby pani dziś na czele Białorusi?
Osobę, która zbudowałaby europejską Białoruś, bo przyszłość mojego kraju widzę tylko w Unii Europejskiej i w NATO. Myślę, że właściwym kandydatem mógłby być Andrej Sannikau, który w 2010 roku był najpotężniejszym opozycyjnym kandydatem na prezydenta. Ale także Mikałaj Statkiewicz, lider białoruskiej opozycji, czy Aleś Bialacki, obrońca praw człowieka i zdobywca nagrody Nobla.
Rozmawiała Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.