"Nawet jedno uratowane życie ma znaczenie" – mówi podróżniczka Marzena Figiel-Strzała
Dociera do odległych zakątków świata, aby oddać głos tym, których nikt nie słyszy, albo nie chce słuchać. – Gdy poznaję historię wyzyskiwanych, ciężko pracujących dzieci, nie potrafię nie płakać. Od sześciu lat cierpię na bezsenność – przyznaje Marzena Figiel-Strzała, podróżniczka, reporterka i dziennikarka, założycielka fundacji Dzieci Świata nominowana w plebiscycie Wirtualnej Polski #Wszechmocne.
Wywiad przypominamy w związku z finałową galą plebiscytu #Wszechmocne 2023
Ewa Podsiadły-Natorska: Ile krajów pani odwiedziła?
Marzena Figiel-Strzała: Nie liczyłam. Mam zasadę, że nie zbieram pieczątek w paszporcie, tylko ludzkie historie. Wybierając kierunek podróży, patrzę, jaką kulturę chcę poznać i jaki problem zgłębić, dlatego chyba nie ma kraju, w którym byłabym krócej niż miesiąc. Często dopiero po kilku dniach ludzie się otwierają i dzielą swoją historią. Z krótkich pobytów powstają potem błędy i nieprawdziwe przekonania.
Jakiego rodzaju?
Mówi się, że etiopskie plemię Mursi nosi talerzyki w ustach po to, aby ich kobiety nie były atrakcyjne dla białych mężczyzn. Tymczasem kobiety wyznały mi, że w talerzykach chodzi o to, aby odstraszyć ducha, który wchodzi w człowieka przez jamę ustną. Tego nie ma w żadnych publikacjach ani reportażach! Z kolei w Namibii jest plemię Himba, którego kobiety smarują się ochrą barwiącą skórę na czerwono. Nie robią tego jedynie, żeby wyglądać pięknie – choć tak się powszechnie sądzi – a dlatego, że mają problem z dostępem do wody. Mieszanka, którą nakładają na skórę, działa antyseptycznie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Afrykańskie plemiona chętnie przyjmują do siebie Europejkę?
To zależy. Np. dziewczynki i kobiety z Kenii, Etiopii czy Namibii są ciekawe naszego życia. Pytają, ile mam dzieci, a gdy odpowiadam, że nie mam jeszcze żadnego, są zdumione. Pytają też, czy mój mąż ma inne żony. Albo czy ja mogę mieć wielu mężów. Pamiętajmy jednak, że kiedy wchodzisz do plemienia, zawsze musisz podarować coś od siebie. Najlepiej zapytać miejscowych, czego plemię najbardziej potrzebuje.
Łatwo znaleźć tłumacza?
Nie, bo musi mówić po angielsku i w języku danego plemienia. A w Etiopii w samej Dolinie Omo jest 17 różnych plemion i każde mówi innym językiem! Gdy jednak już znajdę tłumacza, potrafimy z lokalną społecznością siedzieć godzinami przy ognisku i rozmawiać. Niesamowite są zwłaszcza pytania od dzieci. Parę lat temu odwiedziłam Kericho w Kenii, skąd pochodzi jedna z najlepszych herbat na świecie. Dziewczynka zapytała, czy to prawda, że w mojej chacie – czyli w moim domu – w samym środku jest urządzenie, z którego leci woda. Chodziło jej o kran. W takich chwilach do człowieka dociera, że ma wodę na wyciągnięcie ręki, podczas gdy ktoś musi iść po nią wiele kilometrów.
Są plemiona niegościnne?
Plemię Mursi nie lubi przyjezdnych. Przez lata fotografowie przyzwyczaili tamtejsze kobiety, że przyjeżdżają, robią im setki zdjęć, po czym wskakują do jeepa, odjeżdżają, a na zdjęciach zarabiają pieniądze. Gdy przyjechałam do plemienia Mursi ze swoim żółtym namiotem, to było wielkie zdziwienie, że zamierzam się rozgościć (śmiech). Mało kto chce tubylcom poświęcić czas. A ja z nimi rozmawiam, chodzę po wodę, jem posiłki. Bywają też sytuacje intymne.
Jakie?
Będąc u plemienia Mursi, miałam okres. Ktoś w mojej kieszeni zobaczył tampony. Ile ja spędziłam czasu na tłumaczeniu, do czego to służą! Były wrzaski, piski, niedowierzanie, obrzydzenie połączone z szokiem. Co ciekawe, nigdzie w Etiopii nie mogłam dostać tamponów. Nawet w stolicy; gdy pokazywałam w aptece tampony na zdjęciu, sprzedawczyni nie wiedziała co to takiego. W Indiach i niektórych krajach Afryki kobieta, która ma okres, jest na ten czas wykluczana ze społeczności. Są miejsca, gdzie podpaskami się handluje, a dziewczynki za paczkę podpasek są w stanie oddać się mężczyźnie.
Znana jest pani z cyklu reportaży "Dzieci świata". Kiedy poczuła pani potrzebę, żeby głównym bohaterem swoich materiałów uczynić najmłodszych obywateli świata?
Wiele lat temu mama opowiadała mi, jak wygląda życie dzieci w innych krajach. Gdy słyszałam, że niektóre jedzą tylko mąkę z wodą, kontrastowałam to ze swoim życiem. Dorastałam w latach 90., w moim rodzinnym domu nie było luksusów, ale gdy widziałam na swoim talerzu ziemniaki i fasolkę, zmuszało mnie to do myślenia. Uważałam się za ogromną szczęściarę, że mam jedzenie i pościel z Myszką Mickey, podczas gdy inne dzieci nie miały dachu nad głową. W wieku 18 lat wybrałam się w swoją pierwszą samotną podróż na kontynent afrykański. Dzieci od razu przykuły moją uwagę, bo przecież sama jeszcze przed chwilą byłam dzieckiem. Nastoletnie dziewczynki miały pod opieką kilkoro młodszego rodzeństwa i z pięciolitrowym baniakiem na głowie szły po wodę.
Dzieci świata panią zmieniły?
Nauczyły mnie, jak żyć. Doceniam wszystko: to, że mogłam iść do szkoły, wybrać sobie kierunek studiów, męża. W Indonezji odwiedziłam społeczność, gdzie dziewczynki wydawane są za mąż jako 11-latki. To dzieje się też w wielu krajach Afryki, w Bangladeszu, w Indiach. Im wcześniej rodzice wydadzą córkę za mąż, tym mniejszy muszą zapłacić posag. Jest tam powiedzenie, żeby "nie pielęgnować ogródka, z którego później ktoś będzie zbierał owoce". A jeśli posag jest niewystarczający, młode żony są oblewane kwasem, zabijane, wrzucane do kanałów.
W wielu zakątkach świata dziewczynkom naprawdę żyje się znacznie trudniej – może poza Madagaskarem, gdzie problem dla wszystkich jest wspólny: nie umrzeć z głodu. Żeby móc zjeść coś innego niż popiół z szarańczą. Tam już malutkie dzieci pracują – i robią to z uśmiechem na ustach. Choć przyznaję, że na początku bałam się, że nikt reportaży o dzieciach nie będzie chciał oglądać.
Naprawdę?
O tak. Cykl "Dzieci świata" realizuję od sześciu lat. W tym czasie spotykałam się z producentami, przynosiłam prezentacje, ale byłam zbywana. Słyszałam, że to nie jest ciekawe. A teraz po każdej emisji dostaję ogrom wiadomości. Ludzi obchodzi los dzieci. Rozczula mnie, jak piszą do mnie rodzice: "Oglądałam pani reportaż ze swoją 7-letnią córką, która powiedziała, że nie będzie już marnować wody". Dostałam też wiadomość: "Jestem skromnym emerytem, ale chcę wysłać 10 zł na zakup wyprawki szkolnej dla dzieci z Madagaskaru". Ja też podczas moich podróży staram się, w miarę możliwości, pomagać.
W jaki sposób?
Np. kupując żywność albo wyprawkę, choć zdaję sobie sprawę, że podarowanie nawet kilkunastu worków ryżu nie rozwiązuje problemu. Potrzeba zmian strukturalnych, dlatego musimy nagłaśniać różne rzeczy, mówić o tym, co ważne.
Na mnie ogromne wrażenie zrobił materiał z Bangladeszu o dzieciach, które szyją w fabrykach tanie ubrania.
Sama w Bangladeszu odrobiłam ogromną lekcję. W czasach studenckich też nosiłam koszulki z sieciówek. Natomiast ten temat podzielił internautów. Dostałam bardzo dużo hejtu.
Dlaczego?
Niektórzy twierdzili, że swoim działaniem chcę spowodować, żeby fabryki zostały zamknięte i żeby dzieci umarły z głodu. A przecież to nie mój głos wybrzmiewa w reportażu – oddaję głos bohaterom oraz przedstawicielom organizacji. Wszyscy podkreślają, że potrzeba zmian systemowych, zmian w sposobie myślenia, monitoringu. Firmy zlecające szycie ubrań powinny sprawdzać, w jakich warunkach te ubrania powstają.
Sprzeciwiajmy się głodowym stawkom i pracy dzieci, bo nie tak powinien wyglądać świat. Tanie sieciówki oznaczają produkcję ton śmieci; niesprzedane ubrania lądują później m.in. na plażach w Ghanie. W 2013 roku miała miejsce katastrofa w Rana Plaza w Bangladeszu, gdzie mieściły się fabryki popularnych marek. Budynek się zawalił, zginęło ponad tysiąc osób. Po tej tragedii zaczęto wreszcie mówić o tym, w jakich warunkach powstają ubrania, które nosimy. Nawet jedno uratowane życie ma znaczenie.
Potrzebujemy edukacji.
Absolutnie – wszyscy. Tylko dzięki edukacji można przerwać błędne koło ubóstwa. Niestety ludzie od lat nie są wyedukowani. Byłam w kopalni szafirów na Madagaskarze. Tam też pracują dzieci, które za tydzień harówki po 10 godzin dziennie dostają 10–30 zł. Przed opuszczeniem kopalni są dokładnie sprawdzane, czy nie ukryły gdzieś szafirów. To jest wyzysk, ale tam nikt nie zdaje sobie z tego sprawy – właśnie z powodu braku edukacji. Z kolei dziewczynki i kobiety z etiopskiego plemienia Hamer są biczowane, ale te, które wiedzą już, że biczowanie naraża je na zakażenie, zaczynają się temu sprzeciwiać. Dlatego plemię Hamer nie chce wysyłać dzieci do szkoły, a zdecydowana większość społeczności jest niepiśmienna.
Dla pani realizowanie reportaży to ogromne emocje. Na Instagramie napisała pani, że jest osobą wysoko wrażliwą i cierpi razem ze swoimi bohaterami. Jak sobie pani z tym radzi?
Muszę powiedzieć wprost, że sobie nie radzę. Gdy w Polsce przeglądam nagrane przeze mnie materiały, nie potrafię nie płakać. Od sześciu lat cierpię na bezsenność. Bywa, że płaczę w namiocie, ale zawsze robię to w ukryciu. Tamtejsze dzieci nie chcą widzieć, że przyjeżdża jakaś obca dziewczyna i im tu ryczy. Trzeba się hamować, ale człowiek w końcu pęka. Wszyscy żyjemy na jednej planecie, potrzebujemy siebie wzajemnie. Każdy od każdego może się czegoś nauczyć.
Jak się pani żyje w drodze?
Zazwyczaj to wygląda tak, że jestem trzy miesiące w Polsce i dwa miesiące w drodze. Tutaj nie tylko montuję filmy, ale przede wszystkim muszę zarobić na kolejne podróże. Gdy jednak jestem już dłużej w Polsce, zaczyna mnie nosić, ciągnie mnie do wyjazdu. Tam mam inne priorytety, żyję skromnie. Śpię u lokalnych mieszkańców, czasem bez toalety. Kiedy idę przez dżunglę, jestem cała w błocie, rany mi krwawią, ale o tym nie myślę. Często już na lotnisku przed powrotem do domu planuję kolejne wyjazdy. Nie wiem, czy to może trwać wiecznie (śmiech).
Ale na razie trwa.
Tak. Na razie trwa. Żałuję tylko, że nie jestem 10 lat młodsza, to trwałoby jeszcze dłużej.
Marzena Figiel-Strzała jest nominowana w plebiscycie Wszechmocne w kategorii #Wszechmocne w dziennikarstwie. Swój głos na nią możesz oddać TUTAJ.