Nazywają się "wiatrołapaczami". To oni decydują o wejściu do supermarketów
Pandemia koronawirusa wymusiła wprowadzenie nowych rozwiązań. W niektórych supermarketach przy wejściu pojawili się pracownicy, którzy kontrolują liczbę osób w sklepie, dbają o dezynfekowanie wózków i sprawdzają, czy klienci zachowują środki bezpieczeństwa. Sami nazywają się "wiatrołapaczami". Opowiedzieli, jak klienci reagują na nowe zasady.
08.04.2020 | aktual.: 09.04.2020 10:42
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Lwówek Śląski, 6 rano. Kuba Zaparucha zaczyna swoją zmianę. Stoi przy drzwiach dyskontu z detergentem antybakteryjnym i przypomina klientom o konieczności założenia rękawiczek jednorazowych. – Muszę przede wszystkim dezynfekować wózki zaraz po tym, jak klienci skończą robić zakupy. Do tego pilnuję, żeby do sklepu nie wchodziły osoby spoza kolejki – relacjonuje.
Klienci pyskują pod nosem
Pracownik nie ukrywa, że klienci różnie reagują na jego prośby. Większość ze zrozumieniem przyjmuje nowe przepisy, ale zdarzają się i tacy, którzy kręcą nosem i czują się niesprawiedliwie traktowani.
– Osoby, które nie chcą zakładać rękawiczek, często "pyskują" pod nosem, ale i tak muszą to zrobić. Jest mnóstwo par, które nie rozumieją, że zakupy mogą robić tylko pojedynczo. Często próbują wejść na siłę. Kłamią, że są swoimi opiekunami. Wczoraj był pewien mężczyzna, który zignorował prośby policji. W końcu ze sklepu wyszedł bez zakupów, ale za to z mandatem w wysokości 100 złotych – opowiada mężczyzna.
Kuba uważa, że wprowadzenie w sklepach godzin dla seniorów jest bardzo dobrym pomysłem, ale nie wszyscy respektują nowe wytyczne. – Wczoraj około godziny 10 przyjechała do nas kobieta, która miała na oko 30 lat. Musiałem odmówić jej wejścia do sklepu. Powiedziałem, że musi zaczekać. Kobieta faktycznie przez dwie godziny stała pod sklepem, zaczepiając przy tym każdego przechodnia. Do seniorów mówiła, że oni sobie kupują, a sama musi czekać – wspomina Kuba.
Wiele godzin stania i powtarzania tych samych komunikatów daje się mężczyźnie we znaki. Twierdzi jednak, że to nie jest najbardziej uciążliwe w jego pracy. – Nie lubię decydować, czy dziecko może wejść z wózkiem albo czy ktoś kłamie, czy nie. Rozstrzyganie konfliktów między klientami, gdy jeden z nich nie chce czekać na wózek, też jest trudne – przyznaje.
Wspomina również, że niektórzy klienci starają się "zabezpieczyć" na swój sposób, nie ten odgórnie ustalony. – Jakiś czas temu do sklepu przyszedł mężczyzna, który nie miał na sobie rękawiczek i ewidentnie był pod wpływem alkoholu. Gdy upomniałem go, odpowiedział, że "on nie potrzebuje, bo alkohol go chroni" – opowiada.
Chociaż Kuba sam stosuje się do wytycznych, nadal ma w głowie myśl, czy nie zarazi swoich bliskich. – Nie boję się o siebie, ale o swoje młodsze rodzeństwo. Uważam, że jeśliby się zarazili, mogłoby się to bardzo źle skończyć – twierdzi.
Zobacz także
"Dużo zależy od samego klienta"
Ponad 600 km dalej, w Pucku, na straży stoi Jakub Gładki. Mężczyzna do tej pory pracował dorywczo w ochronie, teraz jego praca polega na upominaniu klientów i egzekwowaniu przestrzegania środków bezpieczeństwa w jednym z dyskontów. – Zmiany są różne. Zwykle 4 dni w tygodniu po 12 godzin. Najgorsze jest to, że ciągle jest się na widoku i w centrum uwagi. Wbrew pozorom ciężko to znieść – opowiada.
W większości przypadków klienci bezproblemowo stosują się do zaleceń. – Raczej nie mają z tym problemu. Niektórzy się burzą, że to wcale ich nie chroni. Próbują tłumaczyć, że to nie ich rozmiar rękawiczek, szukają wymówek – relacjonuje pracownik.
Zdaniem Jakuba największym problemem jest utrzymanie spokoju w kolejce. – Najczęściej dyskusje zdarzają się, kiedy ktoś z tyłu kolejki podejdzie, żeby zdezynfekować ręce i założyć rękawiczki, bo chce to zrobić przed wzięciem wózka, a osoby z przodu się burzą, że kolejka obowiązuje wszystkich. Ogólnie klienci są też zniesmaczeni, że czasami muszą czekać 25-30 minut, żeby wejść do dyskontu. Najczęściej się to dzieje między 10 a 12, podczas czasu dla seniorów – wspomina.
Zdarzają się również przypadki agresji słownej. – Pewien klient myślał, że przechytrzy system i zdjął rękawiczki na terenie sklepu. Następnym razem go po prostu nie wpuszczę. Klienci awanturują się również, gdy jest otwarta tylko jedna kasa. Myślą, że gdy dostępnych będzie więcej, to wpuścimy kolejne osoby. Jednak to tak nie działa. Trudno to wszystkim wytłumaczyć, a niektórzy odpowiadają wulgaryzmami – opowiada Jakub.
Na pytanie, czy my, jako klienci, możemy czuć się bezpieczni w sklepie, odpowiada bez zastanowienia. – Myślę, że tak. Rękawiczki i dezynfekcja to podstawa. Wózki i koszyki są odkażane codziennie. Podłogi myte. W centrach dystrybucji zastosowano wysokie środki ostrożności. Pracownicy również o to bardzo dbają – zapewnia.
Przypomina jednak, że bez naszej dyscypliny nawet najlepsze zabezpieczenia mogą okazać się zawodne. – Dużo zależy też od samego klienta. Pamiętajcie, żeby w rękawiczkach nie dotykać twarzy ani włosów. Aby kasłać i kichać w zgięty łokieć – upomina.
Jak na razie Jakub nie myśli o zmianie pracy. Czuje się bezpiecznie, jednak zaznacza, że gdy epidemia będzie zbierała coraz większe żniwo, zrezygnuje z niej. – Nie ze strachu o siebie, ale o rodziców. Na razie z nimi mieszkam, więc nie chcę ich narażać jeszcze bardziej – mówi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl